
Umowa o dzieło i zlecenie – trudno wskazać osobę, która nie jest zatrudniona w taki sposób. Młodzi zwykle nie zarabiają kokosów. Nie jest to jednak powód, by zrezygnować z kawy w Starbucksie, kolacji na mieście i kina raz w tygodniu.
REKLAMA
Moje pierdoły
Kuba, który podpisuje wyłącznie umowy o dzieło lub zlecenia, wydaje "na pierdoły". Nie musi myśleć o samodzielnym utrzymaniu, bo mieszka z babcią. – Koszty redukują się do minimum – mówi. – Zatem za wolne pieniądze, kupuję różne rzeczy.
Kuba, który podpisuje wyłącznie umowy o dzieło lub zlecenia, wydaje "na pierdoły". Nie musi myśleć o samodzielnym utrzymaniu, bo mieszka z babcią. – Koszty redukują się do minimum – mówi. – Zatem za wolne pieniądze, kupuję różne rzeczy.
Kuba za przykład podaje skórzaną kurtkę, na którą przeznaczył jedną z pierwszych pensji. Nie potrafi powiedzieć, ile miesięcznie wydaje, ale stara się nie przekraczać pewnej granicy. Zaoszczędzonych pieniędzy nie odkłada, na razie żyje z dnia na dzień, skupiając się na zdobyciu wykształcenia. – Teraz trudno byłoby mi zrezygnować z kupowania książek – te są raczej drogie, a jak wpadam do księgarni, to potrafię nagle kupić ich kilka. – opowiada. Kuba lubi też wypady do fajnych, nie zawsze tanich knajp. – Gdybym regularnie przekraczał budżet, natychmiast szukałbym innej pracy.
Nie mam umowy o pracę, ale żyje mi się całkiem nieźle. Mam jednak jeszcze ten komfort, że pomagają mi rodzice. Pewnie gdybym miała utrzymać się całkowicie ze swojej pensji, byłoby mi niezwykle trudno.
Dwudziestolatka nie zmieniłaby zajęcia. Uważa, że potrafiłaby ograniczyć wydatki, na które "często niepotrzebnie sobie pozwala". – Lubię wypić kawę w kawiarni, a jak wiadomo, jest to koszt około 10 złotych – wymienia. – Dosyć często jem też na mieście, tutaj oszczędzam akurat czas, a nie pieniądze – sałatka to przeważnie około 16 złotych wyjęte z portfela. Kasia pod tym względem nie zastanawia się nad kosztami. Swoje zachcianki traktuje w kategorii "potrzebnej przyjemności".
Odpowiedź na rzeczywistość
Potrzeba wydawania na większe i mniejsze przyjemności nie bierze się znikąd. Doktor Marcin Sińczuch z Instytutu Stosowanych Nauk Społecznych UW przekonuje, że skoro umowy "śmieciowe" przynoszą wiele ograniczeń, młodzi ludzie do po prostu szukają alternatywy. Jeśli nie mogą kupić mieszkania, pozostają bez prawa do ubezpieczeń i urlopu, to chcą korzystać z życia w inny sposób.
Potrzeba wydawania na większe i mniejsze przyjemności nie bierze się znikąd. Doktor Marcin Sińczuch z Instytutu Stosowanych Nauk Społecznych UW przekonuje, że skoro umowy "śmieciowe" przynoszą wiele ograniczeń, młodzi ludzie do po prostu szukają alternatywy. Jeśli nie mogą kupić mieszkania, pozostają bez prawa do ubezpieczeń i urlopu, to chcą korzystać z życia w inny sposób.
– Prawda jest taka, że często wcale nie zarabiają mało – mówi. – Struktura tych dochodów sprawia jednak, że nie są w stanie odłożyć na stabilizującą inwestycję, dlatego albo wynajmują albo mieszkają z rodzicami. Ci ostatni pieniądze wydają zatem na rozrywki, ciuchy, sprzęt itd. Sińczuch podkreśla, że wpływ na takie zachowanie ma też wydłużający się wiek zawierania małżeństw i opuszczania domu rodzinnego.
Ania należy do tej grupy. Na wydatki przeznacza głównie stypendium z uczelni. Pieniądze idą na płyty, książki, gazety i jedzenie. Dziewczyna przyznaje jednak, że stara się zachować umiar. – Odkładam tyle, ile mogę – wyjaśnia. – Co prawda, nie ma reguły, ale nie żyję ponad stan. Próbuję wszystko równoważyć i np. idąc na obiad w superknajpie, nie wracam do niej następnego dnia, by wydać kolejne 100 zł.
Ekskluzywne bezrobocie
Na pytanie, czy określiłaby siebie "ekskluzywną bezrobotną" – którego ostatnio użył Jakobe Mansztajn, połowa duetu Make Life Harder – nie potrafi odpowiedzieć. Głos zabiera jednak Sińczuch. – Myślę, że używanie takiego sformułowania w sytuacji, gdy nie jest się bezrobotnym, może być reakcją na wykluczenie, a właściwie poczucie bycia wykluczonym – stwierdza.
Na pytanie, czy określiłaby siebie "ekskluzywną bezrobotną" – którego ostatnio użył Jakobe Mansztajn, połowa duetu Make Life Harder – nie potrafi odpowiedzieć. Głos zabiera jednak Sińczuch. – Myślę, że używanie takiego sformułowania w sytuacji, gdy nie jest się bezrobotnym, może być reakcją na wykluczenie, a właściwie poczucie bycia wykluczonym – stwierdza.
Socjolog widzi problem w trudnej sytuacji na rynku pracy, która nie pozwala korzystać z praw obywatelskich. Jednym z głównych jest zdolność kredytowa i w porównaniu z młodymi, żyjącymi na Zachodzie, Polacy postrzegają ją jako powód do wykluczenia. – I wynika to z formy kontraktu, na jakim został zatrudniony – dodaje.
Czy w takim razie wydawanie dużej części pensji na przyjemności im coś rekompensuje? – Jeżeli ktoś odczuwa napięcie z powodu tego, że jego przyszłość zawodowa jest mało stabilna, to jedna ze ścieżek, by je zredukować – sądzi Sińczuch. – I choć nie ma badań, które by to potwierdzały, można postawić taką hipotezę.
Napisz do autorki: karolina.blaszkiewicz@natemat.pl
