Których terrorystów powinniśmy obawiać się bardziej?
Których terrorystów powinniśmy obawiać się bardziej? Fot. Twitter.com/Marcin_Sx; Dariusz Borowicz / Agencja Gazeta

Wszyscy boimy się dziś, że wraz z falą imigrantów płynie do Europy, w tym także Polski, fala terrorystów. I że jeśli nawet nie przeniosą tu barbarzyńskich obyczajów ISIS, to sprawią, że ryzyko śmierci w zamachu stanie się nad Wisłą równie prawdopodobne, co w społeczeństwach płacących takim zagrożeniem za swój multikulturowy charakter. Nasz antyterroystyczny radar częściej powinien być jednak ukierunkowany zupełnie gdzie indziej.

REKLAMA
Uchodźcy i terroryści...
Płonący zabytkowy kościół Św. Kazimierza w podzakopiańskim Kościelisku, a dokoła tłum rozradowanych islamistów wymachujących flagami ISIS - tak wyglądał plakat nawołujący do protestu, który niedawno odbył się na Podhalu przeciw przyjmowaniu w Polsce uchodźców z Bliskiego Wschodu. Szybko stał się też popularny w sieci. Trochę przez "mistrzowskie" wykorzystanie Photoshopa przy jego projektowaniu, ale i trochę dlatego, że to obrazek najlepiej oddający to, co rysuje się w głowach większości z aż 56 proc. Polaków, którzy mówią uchodźcom stanowcze "nie".
Islamistyczny terroryzm to bowiem jedna z największych obaw Polaków. Przez tyle lat, gdy muzułmańscy ekstremiści szaleli po świecie, Polska było przecież wolna od zamachów. Tych, w których ginęli tak otwarci na imigrację – także tę z Bliskiego Wschodu – Amerykanie, Francuzi, Niemcy, czy Hiszpanie. Tylko kilkanaście minionych dni w Niemczech dostarczyło argumentów za tym, by w obawie przez islamistami nie wpuszczać do kraju najlepiej żadnego muzułmanina. Najpierw islamista zaatakował policjantkę w centrum Berlina, a później w niemieckiej stolicy rozbito wielką komórkę ISIS.
Obawa przed tym, że Polska dołączy do krajów zmagających się z islamistycznym terroryzmem sprawia jednak, że tracimy czujność wobec innego zagrożenia. Jak pokazują doświadczenia Niemiec czy państw skandynawskich, zagrożenia nie mniej poważnego niż islamiści. Skrajnie prawicowego terroryzmu.
Niemiecka lekcja
– Nie może być mowy o tym, żeby zamykać oczy, tak jak było to w przypadku skrajnie prawicowego ugrupowania Nationalsozialistischer Untergrund – stwierdził na początku września minister spraw wewnętrznych Niemiec Thomas de Maiziere. Był to komentarz do informacji przedstawionych przez szefa Federalnego Urzędu Ochrony Konstytucji Hansa-Georga Maassena, iż za Odrą o prawie 50 proc. wzrosło grono prawicowych ekstremistów gotowych do użycia przemocy.
A przypomnijmy, że w związku z rozbiciem wspomnianego przez de Maizierego terrorystycznego NSU w ubiegłym roku niemieckie organy ścigania zatrzymały ponad 40 osób uwikłanych w terroryzm mający służyć walce o czystość białej rasy. Członkowie NSU w większości jednak uparcie milczą i niemieckie władze wciąż nie mają pewności, czy wyłapano chociażby większość jej członków.
A gdy wydawało się, że organizacja i jej satelity przynajmniej straciły zdolność do działania, rozpoczął się kryzys migracyjny w Europie i pojawili się nowi gracze. Już w maju nasi zachodni sąsiedzi musieli więc rozpocząć wyłapywanie ludzi z "Oldschool Society", którzy organizowali ataki na ośrodki dla uchodźców i wspierających uciekinierów z Bliskiego Wschodu i Afryki. Kilkoro z nich schwytano, gdy gromadzili pokaźny arsenał materiałów wybuchowy do nowego zamachu.
"Unijni terroryści" to rzadko islamiści
Z danych Europolu za minione lata wynika, że w permanentnym strachu Europejczyków przed terroryzmem motywowanym wiarą w Allaha znika nam sprzed oczu fakt, iż poważnym zagrożeniem są dla nas "prawdziwi" Niemcy, Szwedzi, Brytyjczycy, Polacy itd. W minionych pięciu latach Europol odnotował rocznie ok. 200-250 zamachów o charakterze terrorystycznym dokonanych, nieudanych lub udaremnionych. Z czego zaledwie kilka do kilkunastu to były działania o typowo islamistycznym charakterze. Dane za 2014 rok są w tym względzie nieco wyższe i podobnie będzie z tymi z 2015 roku. Nadal absolutna większość odnotowywanych zamachów to jednak dzieła "rdzennie europejskich" ekstremistów.
Od lat swój udział mają w tym jednak nie tylko skrajni prawicowcy, ale także lewacy i wszelkiej maści separatyści, których grono na Starym Kontynencie nie maleje. To jednak prawa strona terrorystycznej areny bardzo mocno zyskuje ostatnio na sile. Liczba osób aresztowanych w związku z podejrzeniami o skrajnie prawicowy terroryzm w statystykach Europolu wzrosła między 2013 a 2014 aż o... 1135 proc. "Uspokaja" tylko to, że wzrost ten nastąpił z 3 do 34 przypadków. O wiele większa liczba spodziewana jest jednak w przyszłorocznym raporcie.
Ta bomba już tyka
A może to też nie jest polski problem? Niestety, w ubiegłorocznych danych ilość zatrzymanych w związku ze skrajnie prawicowym ekstremizmem to jedyna rubryka, w której Polska pojawia się w unijnych statystykach dot. terroryzmu. Aż czternastoma takimi przypadkami mogli "pochwalić się" jeszcze tylko Włosi.
"Raport o stanie bezpieczeństwa"
Fragment raportu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych za 2013 rok.

Działalność skrajnych środowisk polegała przede wszystkim na organizowaniu protestów i manifestacji (udziale w kontrmanifestacjach) (...). W odniesieniu do skrajnej prawicy powszechnym zjawiskiem jest przenikanie się jej zwolenników z grupami pseudokibiców, którzy wykorzystują elementy skrajnie nacjonalistyczne, rasistowskie, antysemickie i homofobiczne. (...)Ponadto do propagowania skrajnego nacjonalizmu, neonazizmu czy neofaszyzmu wykorzystują Internet. W związku z zakazem propagowania w Polsce skrajnej ideologii neofaszyści korzystają z możliwości zakładania stron internetowych na zagranicznych serwerach, głównie w Stanach Zjednoczonych Ameryki, przez co utrudniają działalność polskim organom ścigania. Istotnym elementem aktywności części radykalnych środowisk prawicowych jest dążenie do zaistnienia na oficjalnej scenie politycznej.

Dokument ten opisuje stan z 2013 roku, gdy skrajna prawica "tradycyjnie" katalizowała swoje działania antysemityzmem czy homofobią. Kryzys migracyjny, nakładający się na ogólnie rosnącą popularność prawicy wśród Polaków, jej skrajnym odłamom daje tymczasem zupełnie nowe możliwości. Już od lat MSW alarmowało, iż skrajni nacjonaliści "dążą do konsolidacji i zwiększenia hermetyczności środowiska oraz intensyfikują działania ukierunkowane na pozyskanie nowych członków, głównie wśród młodzieży", oraz tworzą listy celów ewentualnych ataków. Lepszego czasu na przejście do konkretów mogą nie mieć.
Tyle sprzyjających warunków nie było dla nich chyba od czasów, gdy w PRL mogli przytulić się do "Solidarności". Teraz katalizatorem jest uwielbienie prawie połowy Polaków dla Andrzeja Dudy, Jarosława Kaczyńskiego i Beaty Szydło. "Polska skrajna prawica nie jest reprezentowana na poziomie własnej partii parlamentarnej, jednak populistyczno-konserwatywna partia głównego nurtu, Prawo i Sprawiedliwość przejęła w ostatnich latach znaczną część radykalnie nacjonalistycznej ideologii oraz kadr" – analizował już w 2012 roku prof. dr hab. Rafał Pankowski z Collegium Civitas dla Fundacji im. Friedricha Eberta.
Dobre czasy dla skrajności
Dziś naukowiec badający polską skrajną prawicę nie ma wątpliwości, że działaniami kroczącej po władzę ekipy z Nowogrodzkiej nadwiślańscy ekstremiści czują się coraz bardziej legitymowani do ataków. I przypomina, że choć działania naszych nacjonalistycznych radykałów nie przyjęły formy klasycznych zamachów, to od dawna mieszczą się w definicji terroryzmu. Przyzwyczailiśmy się myśleć o terroryzmie, mając przed oczami muzułmańskiego fanatyka w wysadzającego się w powietrze w tłumie. A przecież terroryzm to "umotywowane, planowane i zorganizowane działania, podejmowane z naruszeniem istniejącego prawa w celu wymuszenia od władz państwowych i społeczeństwa określonych zachowań".
– Takie zagrożenie ze strony skrajnej, nacjonalistycznej prawicy w Polsce jest. Mamy z tym do czynienia już od wielu lat. Odnotowuje to przecież "Brunatna Księga" Stowarzyszenia "Nigdy Więcej". Co roku opisuje się w niej nawet kilkuset ataków agresji. Od profanacji obiektów kultu, przez pobicia, po zabójstwa – ocenia prof. Pankowski. – Tendencja do takich działań w naszym kraju jest wciąż rosnąca. Radykalizacja języka nienawiści, jak i aktów przemocy postępuje – stwierdza ekspert. I przypomina, że właśnie to, a nie organizowanie się kolejnych ekstremistycznych grup, powinno budzić największe obawy. W efekcie może bowiem dojść do takich wydarzeń, jak te Oslo i wyspy Utoya z 2011 roku, gdzie Anders Breivik zamordował 77 osób, a rannych w jego zamachach zostało kolejne 319. Tego wszystkiego dokonał jeden terrorysta.
prof. dr hab. Rafał Pankowski
Collegium Civitas

Nie jest potrzebny ruch masowy, by skrajnie prawicowa przemoc stałą się bardzo groźna. Wystarczy jedna osoba mająca ekstremalną motywację ideologiczną. A obecny czas jest szczególnie niebezpieczny, bo język nienawiść popycha skrajne środowiska do działania. W Niemczech mamy z tym do czynienia wobec uchodźców. W Polsce ich praktycznie nie ma, więc ofiarami mogą być ludzie po prostu im przychylni.

Rafał Pankowski zwraca uwagę, że na celowniku skrajnie prawicowego terroru nie muszą znaleźć się koniecznie ci, którzy w jakikolwiek sposób angażują się w spory partyjne, czy te o kryzys migracyjny. Najlepszym przykładem jest przecież historia zaatakowanego niedawno baru "Falafel Bejrut" w Warszawie, który przyciągnął niespodziewanie cały gniew nagromadzony w uczestnikach stołecznych protestów przeciw uchodźcom.
Naukowiec nie zamierza też ukrywać, że za wszelkimi przejawami skrajnie prawicowego ekstremizmu i terroryzmu, które mogą nam zagrozić, odpowiadać będą również wpływowi politycy podgrzewający dziś nastroje w celach kampanijnych. – Jarosław Kaczyński podczas ostatniej debaty w Sejmie zachowywał się przecież w sposób tylko zwiększający fobie i nienawiść wobec wszystkiego co "obce" i "niepolskie". Tego typu dyskurs klasy politycznej może prowadzić tylko do eskalacji agresji – ostrzega.

Napisz do autora: jakub.noch@natemat.pl