
Wszyscy boimy się dziś, że wraz z falą imigrantów płynie do Europy, w tym także Polski, fala terrorystów. I że jeśli nawet nie przeniosą tu barbarzyńskich obyczajów ISIS, to sprawią, że ryzyko śmierci w zamachu stanie się nad Wisłą równie prawdopodobne, co w społeczeństwach płacących takim zagrożeniem za swój multikulturowy charakter. Nasz antyterroystyczny radar częściej powinien być jednak ukierunkowany zupełnie gdzie indziej.
Płonący zabytkowy kościół Św. Kazimierza w podzakopiańskim Kościelisku, a dokoła tłum rozradowanych islamistów wymachujących flagami ISIS - tak wyglądał plakat nawołujący do protestu, który niedawno odbył się na Podhalu przeciw przyjmowaniu w Polsce uchodźców z Bliskiego Wschodu. Szybko stał się też popularny w sieci. Trochę przez "mistrzowskie" wykorzystanie Photoshopa przy jego projektowaniu, ale i trochę dlatego, że to obrazek najlepiej oddający to, co rysuje się w głowach większości z aż 56 proc. Polaków, którzy mówią uchodźcom stanowcze "nie".
– Nie może być mowy o tym, żeby zamykać oczy, tak jak było to w przypadku skrajnie prawicowego ugrupowania Nationalsozialistischer Untergrund – stwierdził na początku września minister spraw wewnętrznych Niemiec Thomas de Maiziere. Był to komentarz do informacji przedstawionych przez szefa Federalnego Urzędu Ochrony Konstytucji Hansa-Georga Maassena, iż za Odrą o prawie 50 proc. wzrosło grono prawicowych ekstremistów gotowych do użycia przemocy.
Z danych Europolu za minione lata wynika, że w permanentnym strachu Europejczyków przed terroryzmem motywowanym wiarą w Allaha znika nam sprzed oczu fakt, iż poważnym zagrożeniem są dla nas "prawdziwi" Niemcy, Szwedzi, Brytyjczycy, Polacy itd. W minionych pięciu latach Europol odnotował rocznie ok. 200-250 zamachów o charakterze terrorystycznym dokonanych, nieudanych lub udaremnionych. Z czego zaledwie kilka do kilkunastu to były działania o typowo islamistycznym charakterze. Dane za 2014 rok są w tym względzie nieco wyższe i podobnie będzie z tymi z 2015 roku. Nadal absolutna większość odnotowywanych zamachów to jednak dzieła "rdzennie europejskich" ekstremistów.
A może to też nie jest polski problem? Niestety, w ubiegłorocznych danych ilość zatrzymanych w związku ze skrajnie prawicowym ekstremizmem to jedyna rubryka, w której Polska pojawia się w unijnych statystykach dot. terroryzmu. Aż czternastoma takimi przypadkami mogli "pochwalić się" jeszcze tylko Włosi.
Działalność skrajnych środowisk polegała przede wszystkim na organizowaniu protestów i manifestacji (udziale w kontrmanifestacjach) (...). W odniesieniu do skrajnej prawicy powszechnym zjawiskiem jest przenikanie się jej zwolenników z grupami pseudokibiców, którzy wykorzystują elementy skrajnie nacjonalistyczne, rasistowskie, antysemickie i homofobiczne. (...)Ponadto do propagowania skrajnego nacjonalizmu, neonazizmu czy neofaszyzmu wykorzystują Internet. W związku z zakazem propagowania w Polsce skrajnej ideologii neofaszyści korzystają z możliwości zakładania stron internetowych na zagranicznych serwerach, głównie w Stanach Zjednoczonych Ameryki, przez co utrudniają działalność polskim organom ścigania. Istotnym elementem aktywności części radykalnych środowisk prawicowych jest dążenie do zaistnienia na oficjalnej scenie politycznej.
Dziś naukowiec badający polską skrajną prawicę nie ma wątpliwości, że działaniami kroczącej po władzę ekipy z Nowogrodzkiej nadwiślańscy ekstremiści czują się coraz bardziej legitymowani do ataków. I przypomina, że choć działania naszych nacjonalistycznych radykałów nie przyjęły formy klasycznych zamachów, to od dawna mieszczą się w definicji terroryzmu. Przyzwyczailiśmy się myśleć o terroryzmie, mając przed oczami muzułmańskiego fanatyka w wysadzającego się w powietrze w tłumie. A przecież terroryzm to "umotywowane, planowane i zorganizowane działania, podejmowane z naruszeniem istniejącego prawa w celu wymuszenia od władz państwowych i społeczeństwa określonych zachowań".
Nie jest potrzebny ruch masowy, by skrajnie prawicowa przemoc stałą się bardzo groźna. Wystarczy jedna osoba mająca ekstremalną motywację ideologiczną. A obecny czas jest szczególnie niebezpieczny, bo język nienawiść popycha skrajne środowiska do działania. W Niemczech mamy z tym do czynienia wobec uchodźców. W Polsce ich praktycznie nie ma, więc ofiarami mogą być ludzie po prostu im przychylni.
Napisz do autora: jakub.noch@natemat.pl
