Burmistrz Nowego Jorku, Michael Bloomberg, chce wprowadzić w mieście zakaz sprzedaży napojów gazowanych o pojemności większej niż 16 uncji (ok. 0,47 litra) przez bary, restauracje i kina. W dokumencie przedstawiającym propozycję tłumaczy, że pomoże to zmniejszyć epidemię otyłości w mieście.
Wniosek z propozycją burmistrza ma trafić już 12 czerwca do miejskiej Rady Zdrowia, od której będzie zależało, czy zmiany zostaną wprowadzone w życie. Jest duża szansa, że zostanie przez nią pozytywnie rozpatrzony i będzie obowiązywał na terenie Nowego Jorku już od marca 2013 roku.
Michael Bloomberg, w swoich propozycjach, powołuje się na statystyki, które wskazują, że aż 58 proc. dorosłych Amerykanów boryka się z nadwagą. Problem otyłości dotyka również 40 proc. dzieci ze szkół publicznych. Burmistrz Nowego Jorku chce, aby te liczby się obnizyły, dlatego wysunął kontrowersyjny pomysł, który poruszył nowojorczyków.
Mieszkańcy z dystansem podchodzą do pomysłu Michaela Bloomberga. Miasto natomiast przekonuje ich, że zmiany w prawie są niezbędne: - Nadszedł czas na poważne kroki. Musimy pójść dalej i szukać nowych rozwiązań, które rozwiążą problem otyłości - twierdzi rzecznik Nowego Jorku, Stefan Friedman, w wypowiedzi udzielonej Reutersowi.
Zalety w tym pomyśle dostrzega dietetyczka, Agnieszka Midło: - Uważam, że jest to dobry pomysł. Jedną z głównych przyczyn otyłości wśród Amerykanów jest picie słodkich napojów, więc działania burmistrza są jak najbardziej potrzebne - mówi w rozmowie z naTemat.
Zakaz jest potrzebny?
Nie każdy jednak ma takie zdanie w tej sprawie i uważa, że tego typu działania są właściwe. Wśród licznych głosów sprzeciwu mówi się o tym, że wprowadzenie w życie zakazu nie wpłynie widocznie na poprawę sytuacji. - Nie wydaje mi się, że zmniejszy się ilość otyłych. Jeśli nowojorczycy chodzą, przykładowo, raz na tydzień do kina i piją tam pół litrową colę, to nie wpływa to na przyrost ich wagi. Problemów ich nadwagi należy szukać gdzie indziej. Wszystko w odpowiednich ilościach nie jest szkodliwe - uważa Agnieszka Kulik z poradni dietetycznej "DietoSmak".
Podobnie uważa dietetyczka Alicja Tomala: - Nie uważam, że to coś zmieni. Jeśli nie wypiją oni coli na mieście, to zrobią to w domu. Jest to działanie bezcelowe ze strony władz miasta. Ten zakaz nie przyniesie żadnego pożytku. Amerykanie mają po prostu inny styl życia - komentuje dietetyczka.
Jak podkreślają eksperci, Amerykanie dążą do zminimalizowania swoich wysiłków. Popularnością cieszą się u nich zakupy przez Internet, zatrudnianie ludzi do wyprowadzania psów, czy codzienne kilkugodzinne seanse przed telewizorem, oczywiście z napojem gazowanym w ręku. Dietetycy przypominają natomiast, że dwulitrowa butelka coli to aż 900 kalorii. Mieści się w niej aż ćwierć kilograma cukru.
Zakaz w Polsce? Nie teraz
Czy w Polsce taki zakaz by się sprawdził? Eksperci dość sceptycznie się do tego odnoszą. Problem otyłości w Polsce, choć coraz większy, nie występuje w takiej skali, jak w Stanach Zjednoczonych, zatem wprowadzenie zakazu byłoby bezzasadne: - Myślę, że nie sprawdziłby się on w Polsce. Z puntu widzenia dietetycznego miałoby to pozytywne skutki, ale Polacy jeszcze na takie zmiany nie są gotowi - mówi w rozmowie z naTemat Anna Chęcińska-Dudek z poradni dietetycznej "Lekka linia".