To nagranie Johnny'ego Deppa i jego żony robi w sieci furorę. Mina aktora bezcenna, gdy przeprasza Australię za to, że przemycili na Antypody swoje dwa psy. Gdyby nie ten film, za przemyt zwierzaków groziłoby im nawet 10 lat więzienia. Żart? Absolutnie nie. Australia nie pozwoli, by nawet gwiazdor filmowy łamał jej prawo i narażał kraj na niebezpieczeństwo. Nie akceptuje ani nielegalnych imigrantów, ani tym bardziej przemycanych zwierząt, które mogą roznosić wściekliznę. I każdy, kto tu przyjeżdża, ma o tym pamiętać, bo panują tu jedne z najsurowszych praw na świecie.
Pistol i Boo, dwa małe psiaki, pewnie nigdy wcześniej nie naraziły swoich właścicieli na taki stres, choć Amber Heard była z nimi w Australii już nie pierwszy raz. Bez stosownego pozwolenia, a nawet ze sfałszowanym dokumentem, choć wystarczyło zajrzeć na stronę Ministerstwa Rolnictwa, gdzie znajdują się bardzo szczegółowe wytyczne dla wszystkich, którzy chcą wwieźć psa lub kota. Australia ma na tym tle prawdziwą obsesję. Krok po kroku jest wyjaśnione, że świat został podzielony na trzy kategorie i każda z nich – pod względem wwozu zwierząt do Australii – rządzi się innymi prawami.
Stany Zjednoczone, z których przyjechała para Depp-Heard, znajdują się w kategorii nr 3, razem państwami Europy, czyli również z Polską. I czarno na białym jest napisane, że psy z tej kategorii państw muszą mieć ważne pozwolenie poprzedzone odpowiednimi badaniami, a po wjeździe do Australii muszą przejść 10-dniową kwarantannę. Jeśli pies nie ma pozwolenia może być cofnięty do kraju, skąd przyjechał, a nawet uśpiony na koszt właściciela – czym zresztą minister rolnictwa Australii groził parze amerykańskich aktorów. To tak w skrócie, bo instrukcja jest dużo, dużo dłuższa.
Przepraszają, jakby ktoś do nich strzelał
A Depp i Heard wwożą aż dwa psy nikomu nic nie mówiąc. Sprawa wyszła na jaw zupełnie przypadkiem. Aktor, który kręcił w Australii kolejną część Piratów z Karaibów, złamał rękę i musiał na chwilę wrócić do USA. Na ten czas psy zostały oddane do luksusowego hotelu. A tam pracownice zaczęły robić zdjęcia, wrzucać do internetu...I wyszło szydło z worka.
Tym filmem para wyraziła swoją skruchę. Wątpliwe, czy szczerze, bo widać wyraźnie, że robią to – zwłaszcza on – w taki sposób, jakby ktoś celował do nich z pistoletu lub – jaki pisał serwis Mashable – jakby byli zakładnikami w Korei Północnej. Ale skupmy się na słowach, bo one są kwintesencją tego, czego Australijczycy wymagają od przybyszów.
Walka ze szkodnikami
Mocno zbolałymi głosami Depp i Head tłumaczą, że w Australii znajduje się dużo unikalnych gatunków roślin i zwierząt, że nie ma szkodników, ani chorób i dlatego kraj ten musi mieć surowe prawo ochrony środowiska. „Musi być chroniona. Jeśli nie szanujesz australijskiego prawa, powiedzą ci o tym zdecydowanie. Zgłaszaj wszystko przy wjeździe do Australii” – udziela dobrych rad Depp. Choć nie bez cienia ironii.
On może ironizować, internet może się teraz z niego śmiać, ale dla Australii to niezwykle ważne prawo (choć paradoksalnie należą do państw, w których ludzie trzymają w domach najwięcej czworonogów na świecie). Lata całe poświęcili na walkę z chorobami i szkodnikami, które sami sprowadzili do Australii i na wiele lat stracili nad nimi kontrolę.
Zwłaszcza głównym z nich – dzikim królikiem, który – przywieziony z Europy w 19 wieku – narobił tu tyle szkód, że straty szacowane są w milionach dolarów. Króliki rozmnażały się tak szybko, że odstrzał nawet dwóch milionów sztuk rocznie nie robił żadnej różnicy, bo ciągle ich przybywało i liczby szły w miliardy.
Pół roku więzienia za królika
Żaden ssak, na żadnym kontynencie, nigdy dotychczas nie rozmnażał się tak szybko, jak właśnie króliki w Australii, w 19 wieku. Doprowadzając do zagłady mnóstwo gatunków roślin i zwierząt, nie mówiąc o uprawach rolnych lub jak mówią niektórzy – niemal całej australijskiej przyrody. Australijczycy budowali ogrodzenia, stosowali trutki, nic nie pomagało aż do końca XX wieku, gdy zastosowani azjatyckiego wirusa króliczej gorączki krwotocznej.
Populacja drastycznie się zmniejszyła, ale Australia nie zapomniała, jak bardzo musiała walczyć z przybyszem. Do dziś niektóre stany nie pozwalają nawet na trzymanie królików hodowlanych. W Queensland pod tym względem mają najsurowsze prawo na świecie. Za posiadanie królika grozi 44 tysiące dolarów grzywny i pół roku więzienia. I przypadki łamania prawa zdarzają się, choć rzadko. W marcu niedaleko Brisbane policja znalazła królika, którego ktoś trzymał w klatce. Właściciel tłumaczył, że była to świnka morska. O tak ważnej rozpisywały się australijskie gazety.
Dużo można pisać o walce Australii ze szkodnikami. Na tapecie była też ropucha, a ostatnio dzikie koty (o czym pisaliśmy tutaj), które sprowadzono do walki z królikami i innymi gryzoniami, a same tak się rozprzestrzeniły, że władze podjęły decyzję o odstrzale 2 mln sztuk. Rząd przeznaczył na to 5 mln dolarów, co pokazuje, jak kolejne pokolenia są w tej walce uparte i konsekwentne.
Kontrolowany napływ imigrantów
Tu dochodzimy do sedna, gdyż surowe, australijskie prawo dotyczy też innych przybyszów – imigrantów. Z jednej strony bardzo potrzebnych – to powtarzają tu wszyscy – i przyjmowanych w bardzo dużej skali. Tyle, że ten napływ jest mocno kontrolowany. Nie chcą imigrantów nielegalnych.
Kilka miesięcy temu profesor Julian Auleytner, prezes Polskiego Towarzystwa Polityki Społecznej, tłumaczył mi, jak blisko 40 lat temu Australia rozwiązała problem bezrobocia młodych – wszystko dzięki koncepcji wielokulturowości polskiego socjologa Jerzego Zubrzyckiego, który osiedlił się tam po II wojnie światowej. I który uważany jest za ojca wielokulturowej Australii.
– Australia wprowadziła programy, które w latach 70-80-tych pozwalały przyjeżdżać do Australii tylko osobom po studiach lub na ostatnim roku. Nie musieli płacić za ich studia, ani tworzyć rozbudowanego systemu szkolnictwa wyższego, który obciążałby budżet państwa. Dlatego do Australii przybywali ludzie młodzi, z językiem angielskim, po studiach. Proces trwał 20 lat i dziś nie ma kwestii bezrobocia młodzieży w Australii – opowiadał prof. Auleytner.
Nie pozwolą łamać swojego prawa
W ostatnich latach Australia wpuściła jednak do siebie ok. 50 tys. nielegalnych imigrantów. Dlatego nowy rząd wprowadził sporo zaostrzeń, by więcej do takiej sytuacji nie dopuścić. Na przykład wizę tymczasową dla uchodźców, która nie daje jednoczesnego prawa do osiedlenia się w Australii. Pojawiły się zapisy o odsyłaniu łodzi z uchodźcami lub umieszczaniu tych ludzi w ośrodkach na przykład w Papui Nowej Gwinei.
Kilka miesięcy temu pisała o tym Karolina Błaszkiewicz. W Australii zaczęła wtedy działać specjalna jednostka Australian Border Force, powołana przez Departament ds. Imigracji i Obrony. – Będzie to światowej klasy organizacja, gwarantująca bezpieczeństwo i ekonomiczną konkurencyjność. Zatrzyma tych, którzy chcą łamać nasze prawo i niszczyć społeczeństwo – mówił jej szef.
Widać, że Australijczycy mocno stoją na straży swojego prawa i nie stosują żadnej taryfy ulgowej. Nawet dla gwiazd światowego kina. Wyśmiani nawet przez władze, Johnny Depp i jego żona, odlecieli już z Australii. W pośpiechu, i pewnie ze wstydem.