- Podstawowa rada dla zadłużonych. Z wierzycielami można negocjować warunki spłaty swoich zobowiązań. Tylko trzeba rozmawiać i dotrzymywać warunków ugody - przekonuje Łukasz Białkowski, prowadzący kancelarię oddłużeniową.
Pół roku, oczywiście po godzinach normalnej pracy. Pracowałem też w agencji reklamowej.
Ile z tego pieniędzy zostawało?
Nic. Wszystkie pieniądze przeznaczyliśmy w tym czasie na spłatę zobowiązań rodziców. Przed dwa lata ciężkiej pracy całej rodziny spłaciliśmy wszystkie długi, które wcześniej renegocjowałem z wierzycielami. W sumie wierzyciele umorzyli nam ponad 140 tysięcy zł.
Wiadomość o długach rodziców musiała być szokiem dla młodego chłopaka.
Ogromnym. Mieszkałem już wtedy poza domem. Nie wiedziałem, że rodzice mają problemy. A mechanizm zadłużenia był podobny, jak u moich klientów. Zaczęło się od zaciągnięcia kredytu na auto...
Przeżycia wpłynęły na pana dalszą karierę? Czy stąd powstał pomysł założenia kancelarii oddłużeniowej?
Zdecydowanie, tak. Szukając wówczas porady i pomocy odwiedziłem tłum prawników. Wydałem sporo pieniędzy obijając się po kancelariach. Nie potrafiono mi pomóc. Mogę ich tylko usprawiedliwiać, że to było wiele lat temu. Brakowało im wiedzy i umiejętności. W naszej kancelarii zajmujemy się tylko i wyłącznie oddłużaniem. Takich problemów przybywa. Świadczy o tym rozwój naszej firmy.
Najczęściej o pomoc proszą kobiety. To jakieś symptomatyczne?
Trudno mi odpowiedzieć dlaczego się tak dzieje. Z doświadczenia swojej pracy widzę, że to kobiety są silniejsze. Przychodzą do nas szukają rozwiązań. Faceci zamykają się w sobie, są zrezygnowani. Może obarczają się poczuciem winy, że nie udźwignęli odpowiedzialności za rodzinę? Może mają poczucie przegranej? Trudno jest im znieść presję windykatorów, wezwań do zapłaty, monitów, doręczanych pism sądowych i komorniczych. Nie wspomnę już o odwiedzinach windykatorów terenowych, oklejonych drzwiach... Można się załamać.
Ich działania to już stalking – uporczywe nękanie.
Często są na granicy prawa. Naklejają chociażby na klatkach schodowych wywieszki z informacją - „Dłużniku oddaj nasze pieniądze”. Niby nie podają nazwiska, ale wiadomo o kogo chodzi. Na pewno wie o tym ten kto ma wiedzieć - dłużnik. Do depresji jeden krok, zwłaszcza że sprawców zazwyczaj nie udaje się wykryć.
Może są sami sobie winni?
Dziś rozmawiałem z mężczyzną, który ma za sobą kilka prób samobójczych z powodu długów. Zadłużył się bo wpadł w hazard. Zaciągał kolejne pożyczki, aby grać. Usiłował spłacać, ale tracił pracę. Odbijał się o ścianę nie tylko swego nałogu, nie możności spłaty, ale i nalotu firm windykacyjnych. Bardzo chciał zmienić swoją sytuację, choć znikąd nie otrzymywał pomocy. I powiedział mi kilka słów, które mnie zastanowiły. Stwierdził: - Po raz pierwszy ktoś mnie wysłuchał.
Współczuję mu, ale czy to znaczy, że mam się nad nim użalać?
Nie, użalać! Jeśli ktoś płacze to potrzebuje bardziej porady psychologa a nie kancelarii oddłużeniowej. Chociaż psychologami też po części musimy być. Najważniejsze jest, aby chcieć zmienić swoją sytuację. Bezsilność wywołuje u mnie wściekłość. Czuję żal do ojca, że jej uległ. Ja się na nią nie zgadzam. Trzeba mocno stanąć na nogach. I podstawowa rada dla zadłużonych. Z wierzycielami można negocjować warunki spłaty. Tylko trzeba rozmawiać i dotrzymywać warunków ugody.
We wszystkich przypadkach klientów postępowanie kończy się sukcesem...
Oczywiście, że nie. Udaje się pomyślnie załatwić ok. 70 procent spraw. W wielu przypadkach działamy też procesowo. Banki wyzbywają się złych kredytów. Długi trafiają do firm windykacyjnych. I tutaj zaczyna się już wolna amerykanka. Nękanie klientów, którzy często nie wiedzą choćby tego, że dług uległ przedawnieniu.
Obecnie nawet w marketach pojawiły się gotówkomaty. Macie już pierwszych dłużników od tych „pożyczkowych automatów”.
Jeszcze nie. Chociaż, gdyby dwa, trzy lata temu zapytałby mnie pan o chwilówki - czy są niebezpieczne dla klientów? To odpowiedziałbym, że nie. Że kwoty są zbyt małe, aby klienci popadli w tarapaty. Tymczasem jest dramat. Niektórzy klienci są zadłużeni na ponad sto tysięcy. A klienci nabierają się na chwilówki. Nie dostrzegają, że są tam wysokie koszty, ogromne ubezpieczenia, prowizje... Samo, tak zwane, co miesięczne odnowienie tych pożyczek przy tej wysokości zobowiązań może kosztować 7-8 tysięcy złotych.
A frankowicze...
Wbrew pozorom problem frankowiczów to hasło głównie polityków. Każdy próbuje im pomóc i nikt nie pomaga. Natomiast banki często idą na rękę zadłużonym. Często dochodzi do renegocjacji umów. Są też inne możliwości np. ogłoszenie upadłości konsumenckiej.
Jest jakiś mechanizm, po którym odczytamy, że ten człowiek, albo ja, będę miał problem z długami?
Widać go na plażach Chorwacji czy Włoch. Wystarczy zaobserwować ludzi i ich uwielbienie do firmowych metek. My po latach niewoli konsumenckiej zachłysnęliśmy się Zachodem. Zapomnieliśmy, że oni tam dochodzili do swoich standardów często latami, wiekami. No i do tego nasza polska przywara, wiecznie żywa - postaw się, a zastaw się.
Napisz do autora: wlodzimierz.szczepanski@natemat.pl