
Szpilki zostawiła w domu. Nie miała też za dużo czasu na opalanie. Na dłoniach wyrosły pęcherze od ściskania łopaty oraz kilofa. I dlaczego Kamila, studentka z Warszawy jest tak, zadowolona? W zamian zwiedziła miejsca, które mało kto widział. Czołgała się w błocie jaskiń, przerzucała kamienie z odrobinami srebra. I ma znajomych w całej Europy. Wolontariat to sposób na tanią przygodę życia.
REKLAMA
– W ubiegłym roku pracowałam w kopalni srebra w Alpach Wysokich w Prowansji – zaczyna swoją opowieść Kamila Supeł, studentka Uniwersytetu Warszawskiego.
Trudno sobie wyobrazić, aby ta krucha blondynka mogła unieść łopatę i była stanie wozić na taczce kamienie. – Turczynka z mojej grupy była przekonana, że będzie pracować w muzeum kopalni, czyli archiwizować dokumenty lub ustawiać eksponaty na ekspozycji, a nie machać kilofem – śmieje się.
Powinna też zabrać porządne buty trekkingowe zamiast pięciu par balerinek. – Ale dała radę, została do końca. Kiedy chodziliśmy po górach, zamiast kurtki przeciwdeszczowej zakładała prowizoryczny płaszcz zrobiony z worka na śmieci. Takie wyjazdy to szkoła życia – ocenia.
To był prawie przypadek
Kamila na stronę workcamp.info, gdzie znalazła pracę jako wolontariusz, wpadła przypadkiem. Błądziła na stronach podróżniczych i tam zauważyła ogłoszenie. Wypełniła formularz, a dalszy proces rekrutacji odbywał się po angielsku.
Kamila na stronę workcamp.info, gdzie znalazła pracę jako wolontariusz, wpadła przypadkiem. Błądziła na stronach podróżniczych i tam zauważyła ogłoszenie. Wypełniła formularz, a dalszy proces rekrutacji odbywał się po angielsku.
– Szczegóły wyjazdu ustalałam za pośrednictwem organizacji, która mieści się w Polsce. Niemniej, rozmawialiśmy po angielsku. Może w ten sposób weryfikują znajomość języka – zastanawia się.
Na miejsce pracy trzeba dojechać na własną rękę. Wybrała połączenie samolotowe do lotniska Beauvais we Francji. Tak wyszło taniej, a potem na BlaBlaCar umówiła się z kierowcą, Niemcem, który jechał do Grenoble.
– Bałam się, że się nie znajdziemy. W samolocie zablokowałam telefon i zapomniałam kodu PIN. Na parkingu jednak zauważyłam chłopaka, który wyraźnie rozglądał się. Stwierdziłam, że to może być mój kierowca. Ku mojemu zdziwieniu, rzeczywiście to był on – wspomina.
Podróż na południe trwała osiem godzin, ale za to kosztowała tylko kilka euro. Do wioski w górach dotarła o 22. – Obóz miał być blisko stacji kolejowej, a tymczasem szłam i szłam. Miałam odręcznie narysowaną mapę. Dobrze, że wzięłam ze sobą latarkę – wspomina.
Byli atrakcją turystyczną
Rankiem zjechała się pozostała część grupy. Turczynka, Hiszpanki, Serb, kilku Francuzów, Fin i Włoch. Mieszkali w namiotach na kempingu.
Rankiem zjechała się pozostała część grupy. Turczynka, Hiszpanki, Serb, kilku Francuzów, Fin i Włoch. Mieszkali w namiotach na kempingu.
– Dżen dobrrry – przywitał ją kucharz, który był w Polsce na swoim workcampie. Wolontariusze na tego typu wyjazdach nie muszą martwić się o jedzenie. Organizator zapewnia produkty żywnościowe, ale najczęściej wolontariusze sami przygotowują posiłki. – My mieliśmy dwóch kucharzy, którzy nas przekarmiali – śmieje się Kamila.
Do pracy w kopalni wyjeżdżali o godz. 8. Jazda w góry, wąskimi dróżkami trwała około 30 minut. – Pracowaliśmy z licznymi przerwami. Na początku porządkowaliśmy kamienie przed sztolnią, a potem w podziemiach. Każdy z nas wykonywał inną pracę. Jeden kopał, następny wynosił wiadro, kolejny wywoził ziemię taczką. A potem zmienialiśmy się – opisuje.
Byli jednocześnie atrakcją turystyczną. Turyści zwiedzali kopalnię i mieli okazję zobaczyć górników przy pracy. – Nie raz pozowaliśmy do wspólnych zdjęć. Czasem nagle ktoś wyłaniał się z ciemności i oślepiał nas błyskiem flesza – dodaje.
Czołganie w jaskini przez błoto
Przed wyjazdem nastawiała się, że w chwili wolnej będzie chodzić po górach. Tego czasu jednak nie mieli zbyt dużo. – Raz doszło do bitwy o miski i sznurki, bo każdy chciał zrobić pranie przed wyjściem na kolejną atrakcję przygotowaną przez organizatorów – żartuje.
Przed wyjazdem nastawiała się, że w chwili wolnej będzie chodzić po górach. Tego czasu jednak nie mieli zbyt dużo. – Raz doszło do bitwy o miski i sznurki, bo każdy chciał zrobić pranie przed wyjściem na kolejną atrakcję przygotowaną przez organizatorów – żartuje.
Największą atrakcją okazało się zwiedzanie jaskiń. Tych, do których nie można kupić biletu...
– To było niezwykłe. Wykwalifikowany grotołaz ubrał nas w odpowiednie kombinezony i kaski i zabrał w głąb góry. Ześlizgiwaliśmy się ze skał, przepływaliśmy na leżąco pontonem, wspinaliśmy się z liną, przeciskaliśmy przez szczeliny, czołgaliśmy w błocie i tonęliśmy w jeziorkach. Wszystko odbywało się w ciemnościach lekko rozpraszanych przez czołówki. Wróciliśmy totalnie brudni, zmęczenie, ale niesamowicie zadowoleni – opisuje
Oferta nie dla plażingowców
Na tego typu wyjazdy raczej nie jeżdżą miłośnicy „bałtyckiego parawaningo” czy „olinkluziwu”. Nie ma wypinania podtłuściałych klat.
Na tego typu wyjazdy raczej nie jeżdżą miłośnicy „bałtyckiego parawaningo” czy „olinkluziwu”. Nie ma wypinania podtłuściałych klat.
– Oczywiście najczęściej wyjeżdżają młodzi ludzie. U mnie Fin był najstarszy, miał 48 lat i to był jego 20-sty workcamp – opowiada.
Wolontariaty są dla osób ciekawych świata, którzy potrafią też po prostu dogadać się z ludźmi. I tu nie chodzi o znajomość języka. Na wyjeździe we Francji jego uczestnicy mówili trzema. Angielski mieszał się z francuskim , a ten przeplatany był hiszpańskim. Jest to okazja nawiązania znajomości z ludźmi z całego świata.
– Mam zaproszenie do Hiszpanki, którą poznałam na wyjeździe do Francji – przyznaje Kamila.
Tylko dla ciekawych świata i ludzi
Studentka Warszawskiego Uniwersytetu też należy do tej specyficznej grupy. Rok temu odwiedziła wyspę Lesbos w czasie gdy dotarła tam pierwsza fala uchodźców. – Znalazłam ogłoszenie dziewczyny, która chciała zrealizować swój projekt w Grecji. Pojechać tam i poznać z bliska sytuację migrantów. Dowiedzieć się, co ich pcha do Europy – przekonuje.
Studentka Warszawskiego Uniwersytetu też należy do tej specyficznej grupy. Rok temu odwiedziła wyspę Lesbos w czasie gdy dotarła tam pierwsza fala uchodźców. – Znalazłam ogłoszenie dziewczyny, która chciała zrealizować swój projekt w Grecji. Pojechać tam i poznać z bliska sytuację migrantów. Dowiedzieć się, co ich pcha do Europy – przekonuje.
Zabrały się w trójkę, głównym sponsorem projektu była firma prowadzona przez mamę jednej z uczestniczek. Do Aten, czyli na miejsce pierwszego wspólnego spotkania, leciały z różnych stron świata.
Kamila: – Aby było taniej, korzystałyśmy z couchsurfingu. Jedna z mieszkanek Aten za darmo użyczyła nam mieszkanie na 2 tygodnie. W tym czasie rozmawiałyśmy z uchodźcami. W punktach wolontariackich pomagałyśmy rozdawać żywność.
Chodziły na rozmowy w porcie późnym wieczorem. Szwendały się po ulicach. I nie spotkały się nigdy z przejawami agresji. Swój wyjazd opisały w relacji "Dziewczyny z Placu Omonii".
– Część imigrantów, zwłaszcza Afgańczyków, przyznawała, że ucieka z powodów ekonomicznych. Zastanawiałyśmy się, jak wielka musi być u nich bieda, skoro decydują się na tak niebezpieczną podróż – opowiada.
Kolejny Syryjczyk. Uciekał przed wojną. Rodzina zdecydowała, aby próbował dostać się do Europy.– Ostatnio dostałam od niego wiadomość, że jest szczęśliwy, bo w Holandii uzyskał papiery azylanta i i stara się o ściągnięcie do Europy żony – opowiada Kamila.
Chętnych na wyjazd nie brakuje
W ocenie Kamili zainteresowanie wyjazdami jest duże. Ocenia to po zarezerwowanych miejscach na workcampach. Zerknęła też na strony innych projektów – organizujących wyjazdy do USA i Australii. – Kiedy szukałam workcampu w maju, wiele miejsc było już zarezerwowanych – opowiada.
W ocenie Kamili zainteresowanie wyjazdami jest duże. Ocenia to po zarezerwowanych miejscach na workcampach. Zerknęła też na strony innych projektów – organizujących wyjazdy do USA i Australii. – Kiedy szukałam workcampu w maju, wiele miejsc było już zarezerwowanych – opowiada.
Jednak nie odpuściła sobie wyjazdu i w tym roku. Za tydzień rusza do Słowacji. Tym razem będzie woluntariuszem na stanowisku archeologicznym w średniowiecznym zamku.
Napisz do autora: wlodzimierz.szczepanski@natemat.pl
