Wrażliwy człowiek – zgodnie podkreślają moi rozmówcy na temat, Antoniego Krauzego. – Ale musiał się przez te lata zmienić – dodają kolejni. Teraz po premierze „Smoleńska” trudno wyłowić o reżyserze inne informacje, niż powtarzanie słów o zamachu. Czy można coś więcej powiedzieć, niż tylko, że jest idolem PiS-owców?
– Był zamach, bez dwóch zdań – to najczęściej powtarzane zdanie z wypowiedzi reżysera, „Smoleńska”. Antoni Krauze nim stał się filmowcem "antykomunistą" był reżyserem filmów psychologicznych. Występował też na deskach Studenckiego Teatru Satyryków. Tak, tego teatru, w którym śpiewano utwory Agnieszki Osieckiej i dokąd ciągnęła śmietanka młodej warszawki.
Bujanie w obłokach artysty
– Moją role w „Palcu Bożym” w reżyserii Krauzego uważam za jedną z najlepszych w swoim odrobku. Chociaż kłóciliśmy się na planie często, bo ma niełatwy charakter – Marian Opania[/url] przyznaje w rozmowie z naTemat. Krauze chciał mu powierzyć rolę Lecha Kaczyńskiego w „Smoleńsku”. Aktor odmówił, o czym pisaliśmy w naTemat. Podkreśla, że nie wierzy w teorię zamachu, ale przede wszystkim...
– Kręcenie filmu, który dzieli Polaków uważam za niemoralne – dodaje dzisiaj. – Mimo wszystko lubimy się. Ja jestem realista, chodzę po ziemi, a Krauze buja trochę w obłokach. To mi nie przeszkadza i cenię go.
Ponad 30 lat temu Jan Englert zagrał w filmie w reżyserii Krauzego: – Bardzo wrażliwy człowiek. Teraz wydaje się, że się zmienił. Chociaż nasz kontakt jest bardzo ograniczony – mówi aktor.
– Grałem w końcowej scenie i podszedł do mnie Krauze. Powiedział: "Zbyniu, przybij to dobrze, bo mamy resztkę taśmy" – śmieje się Zbigniew Buczkowski. – To był ogromny stres. Musiałem iść po szynie od kamery. Takich rzeczy się nie zapomina. A Antoni? Super facet. Udzielał cennych wskazówek.
Buczkowski przyznaje, że to było "wieki temu". Ostatnich raz spotkali się dwa lata temu na festiwalu. – Przywitaliśmy się serdecznie. Jak starsi znajomi – dodaje.
Aktorem, który ostatnio miał do czynienia z reżyserem jest Lech Łotocki, odtwórca Lecha Kaczyńskiego w „Smoleńsku”.
– Na przesłuchaniu do filmu wygłaszałem mowę świętej pamięci prezydenta. Gdy skończyłem, Antoni Krauze wstał i bił mi brawo. Po raz pierwszy spotkałem się z taką sytuacją – przyznaje Łotocki.
Zachwala sobie kontakt z twórcą "Smoleńska". Jego zdaniem reżyser dał dużo swobody aktorowi, na planie było porozumienie i atmosfera pełnego zaufania. – To wspaniały reżyser – kwituje.
Obrazki wojenne plus "Gazeta Polska", "Nasz Dziennik"
Być może to artystyczna wrażliwość ukształtowała tak jednoznaczne poglądy Antoniego Krauzego. Jednym pierwszych obrazków, który pamięta z dzieciństwa to płonący budynek widoczny z mieszkania rodziców na rogu Marszałkowskiej i Królewskiej. Był rok 1943, a Antoni miał wtedy 3 lata. Traumatycznym wydarzeniem musiała być również śmierć siostry. Zginęła podczas Powstania Warszawskiego zraniona odłamkami. Miała zaledwie 11 lat.
Kolejny obrazek, o którym wspomina w wywiadach to pobyt na wsi i wyzwolenie przez Armię Czerwoną, a właściwie grabież przez sowieckich żołnierzy. Reżyser miał liczne rodzeństwo. A młodszy od niego Andrzej jest znanym rysownikiem o równie prawicowych poglądach.
Z resztą przyznawał, że jego obraz Polski kształtował Antoni. Skąd zaś wiedzę o naszej polityce czerpie reżyser. W wywiadzie do "Newsweeka" w 2011 roku mówił: – Po drodze kupiłem „Rzeczpospolitą”, którą przesiewam, bo wiele razy dostaję wysypki, czytając teksty niektórych drukowanych tam autorów. Jutro kupię „Gazetę Polską”, mam już poniedziałkowe „Uważam Rze”. Od ubiegłego roku czytam codziennie „Nasz Dziennik”, który bardzo sumiennie zajmuje się katastrofą smoleńską. I jest internet.
Lewicowy nauczyciel "antystemowca"
Chociaż dzisiaj Krauze jest "antystemowy" i walczy z mainstreamem, jego poglądy kształtowały osoby, których obraz świata odbiega od PiS-owskiej narracji. Między innymi spotkał na swojej drodze Jacka Kuronia, do końca swoich dni socjalistę.
W rozmowie z wPolityce powiedział: – W naszej szkole niedługo potem zjawił się nowy nauczyciel historii, Jacek Kuroń. Był niewiele od nas starszy i uczył nas zupełnie inaczej niż inni. Klasa oszalała na jego punkcie. On był już wtedy rewizjonistą i bardzo potępiał moje zachowanie, że szliśmy w 1956, że śpiewaliśmy „Jeszcze Polska nie zginęła”. Byłem wtedy strasznie naiwny, przyznaję
Passent, Tym, hipisi. I Krauze?
Jak czytamy na stronie Akademii Polskiego Filmu reżyser na studiach współpracował ze Studenckim Teatrem Satyryków. Występował również jako aktor. Związany był z „Piwnicą pod Baranami”. Aż trudno uwierzyć, że występował w enklawach, w których chodziła warszawska czy krakowska młodzież z elit, dzieci-kwiaty i inni, nie tylko walczący z „komuną”. Na tych samych deskach grano do tekstów Agnieszki Osieckiej, Stanisława Tyma, Daniela Passenta.
Rozwiała się też jego reżyserska kariera. W 1970 r. krytycy zachwycili się debiutem Krauzego – "Monidłem". Natomiast rok później cenzura nie dopuszcza do obiegu filmu „Meta” na podstawie opowiadania Marka Nowakowskiego. Miało to zablokować karierę reżysera. Chociaż po biogramie sądząc, nie było tak źle, co dwa lata pojawiał się film w jego reżyserii.
Widział obłudę władzy
To był ważny czas dla reżysera. Ogromnym wydarzeniem w życiu wrażliwego artysty były wydarzenia na Wybrzeżu. W grudniu 1970 został krwawo stłumiony bunt robotników. Krauze odwiedził wówczas Gdańsk i ujrzał m.in. podpalony budynek partii. To był kontrast wobec reszty Polski, a także oficjalnie głoszonej propagandy o władzy robotników. Wieści o wydarzeniach w Trójmieście z trudem docierały do reszty Polski. Trafił wtedy do mieszkania swoich przyjaciół, gdzie dyskutowali o sytuacji w kraju. Przysłuchiwał się im młody chłopak, Mirosław Piepka. To on po ponad 40 latach zadzwonił do Krauzego z propozycją nakręcenia „Czarnego Czwartku. Janek Wiśniewski padł”. Mimo to reżyser podkreśla, że „Smoleńsk” jest jego najbardziej osobistym dziełem.
Reżyser tylko ciałem
Może to na skutek wydarzenia z lat 90-tych stał się jeszcze ostrzejszy w swoich poglądach. Dobrze też oddaje zawiłości "duszy" artysty. W rozmowie z Magdaleną Rigamontii wyznał, że w 1998 r. miał zawał i umarł.
– Znalazłem się po tamtej stronie – opisuje.
Miał trochę żal do Boga, że umiera w takim momencie, bowiem jego córka urodziła dziecko na studiach.
Zostawiał też żonę samą. Wtedy usłyszał, że oni sobie świetnie dadzą radę bez niego, natomiast powinien się martwić o odpowiedź na pytanie, co zrobił w swoim życiu dobrego. No i wtedy wrócił do żywych, chociaż wolał już zostać po drugiej stronie. Podkreślił, że po premierze: „Smoleńska”: – Będę mógł powiedzieć „bye, bye” i tam wrócić.
Napisz do autora: wlodzimierz.szczepanski@natemat.pl