Amerykanie są dokładnie w momencie, w którym Polska znajdowała się w ostatnich miesiącach 2015 roku, czyli niemal półtora roku temu. Zaskoczenie, pierwsze duże protesty, szybkie podpisy, zwolnienia i dziwne nominacje. Również Sąd Najwyższy w tle niczym nasz Trybunał Konstytucyjny. My już przez to przeszliśmy i jak nigdy, choć bez glorii i chwały, możemy Amerykanom powiedzieć, że choć raz jesteśmy przed nimi. Podobieństw jest aż nadto, a to przecież może być dopiero początek. Trump właśnie wyrzucił z hukiem prokurator generalną.
Sally Yates nie chciała poprzeć jego antyimigracyjnego dekretu, który wywołał ogromne oburzenie i protesty na świecie. Zaapelowała też do prokuratorów, by tego nie robili. "Zdradziła Departament Sprawiedliwości" – takie było wyjaśnienie Białego Domu. Odchodząca prokurator odważnie poddała w wątpliwość – prawną i moralną – dekret prezydenta. Jej następca, który objął stanowisko tego samego dnia, nie miał żadnych zastrzeżeń. Co można powiedzieć Amerykanom? Że jeszcze wiele może ich zdziwić?
Oni dopiero to widzą
Bo te podobieństwa wydają się nieprawdopodobne. Widać je było już po wygranych przez Donalda Trumpa wyborach prezydenckich i potem, podczas oficjalnej inauguracji w styczniu. Gdy nowy prezydent mówił o rzezi Ameryki, jaka dokonywała się w ostatnich latach, i o tym, że wreszcie nadszedł czas, by ją zakończyć a Ameryka znów stanie się wielka. Te słowa, te emocje, te obietnice i zapowiedzi...Niczym nasze rodzime "Polska w ruinie". A potem "dobra zmiana", która toczy się od miesięcy.
Jednak w Polsce powoli wpadamy w stan, który już ogarnął Węgry – wiele przestaje nas dziwić. Amerykanie ciągle są w szoku. Oni dopiero widzą, jak bardzo Trump jest w stanie wywrócić ich kraj do góry nogami. Swoimi decyzjami i ludźmi, którymi szybko się otoczył. "To się nie dzieje naprawdę, on zniszczy ten kraj" – te komentarze jakże dobrze nam znane.
Prowadził portal prawicowy, zostanie doradcą
Zacznijmy od nominacji Trumpa, które – jak w Polsce – od początku wzbudzały skrajne emocje. Na przykład Stephen Bannon, szef jego komitetu wyborczego. Od niedawna główny strateg Białego Domu i człowiek, dla którego Trump znalazł miejsce w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego, głównym gremium doradczym prezydenta USA, co – jak informowało BBC – nastąpiło przy jednoczesnej degradacji wojskowych dowódców. Wcześniej szef mocno prawicowego portalu Breitbart News znanego m.in. z antyimigranckiego nastawienia. Kilka dni temu ten nowy ekspert od bezpieczeństwa narodowego porównał mainstreamowe media do partii opozycyjnej i stwierdził, że powinny siedzieć cicho. Czy coś nam to przypomina?
Być może, jak w Polsce, Bannon, i inni mu podobni eksperci, niedługo stanie się czołowym komentatorem sprzyjających Trumpowi mediów. Niczym wszyscy prawicowi publicyści w Polsce. Wszak oni też opanowali TVP i Polskie Radio i stali się wyrocznią dla narodu.
W obronie Chrześcijan
A potem pojawi się wysyp Misiewiczów i innych, którzy z nadania partyjnego obejmą najwyższe stanowiska, gdzie tylko się da. Nie, nie chodzi o rekordową liczbę miliarderów, których Trump też zaprosił do tworzenia swojego gabinetu. Ale, np., w Departamencie Edukacji pojawiło się parę nowych, nieznanych nazwisk, które – jak ujawniają media – mogą pochwalić się rasistowskimi wpisami na Twitterze i Facebooku. Jedną z tych osób jest Teresa Unrue, graficzka z Karoliny Południowej, która – jak można wnioskować – z problemami edukacji niewiele miała wcześniej wspólnego. Ale z komitetem wyborczym Trumpa, już tak.
Ogólnie widać, że tak jak w Polsce w takich przypadkach, amerykańskie media zaczynają mocno odkrywać przeszłość tych nowych nazwisk. Na przykład o Stephenie Bannonie piszą, że kilka lat temu, podczas międzynarodowej konferencji, wzywał do świętej wojny w obronie chrześcijan. Sam Trump też mówi o chrześcijanach. Dla innych zamyka granice.
Nie dla aborcji
Nikt nie śmiałby radzić Amerykanom. Ale perspektywa polskiej "dobrej zmiany" pokazuje, że, niestety, niewiele da się zrobić. Protesty też nie pomogą. Entuzjazm marszów KOD słabł z każdym kolejnym. O Czarnym Proteście przeciwko zakazowi aborcji i tysiącach kobiet, które wyszły wtedy na ulice, informowały media w całej Europie. Powstało wrażenie, że polski rząd trochę się przestraszył. Ale zakazu aborcji i tak nie zamierza odpuszczać.
A Trump? Już odciął od funduszy międzynarodowe, proaborcyjne, organizacje pozarządowe. Poparł Marsz Życia. I protestami nie bardzo się przejął. Pierwsza dama USA może nas jeszcze zaskoczyć, ale na razie nie wydaje się, by miała w ważnych sprawach społecznych zabierać głos. W Polsce to się nie udało.
Tempo, tempo...
Generalnie wszystko dzieje się bardzo szybko. Prezydent USA ledwo zaczął rządy, a już podejmuje kolejne decyzje i zaskakuje, że robi to już, natychmiast, bez żadnych konsultacji. Amerykanie nie są przyzwyczajeni do takiego tempa. A może być jeszcze większe.
W Polsce od ponad roku ciągle słyszymy o zmianach, ustawę budżetową przyjmowano w kilkanaście minut w dość niezwykłych warunkach, prezydent bez przerwy coś podpisuje i non stop słyszymy, że zmiany były konsultowane. Na przykład przy reformie edukacji. Minister Zalewska przekonuje, że konsultacje były bardzo szerokie, tylko mało kto o nich słyszał i gdzie nie zapytać, ludzie rwą sobie włosy z głowy, bo takiej rewolucji nie chcą.
Szkoły w zawieszeniu
Zresztą, w przypadku edukacji Amerykę też może czekać chaos. Media piszą, że po wyborze Trumpa eksperci od edukacji naprawdę nie wiedzą, czego mają oczekiwać. Na nową sekretarz edukacji prezydent wybrał bowiem Betsy DeVos, milionerkę i filantropkę, która nigdy nie chodziła do publicznej szkoły, ale – jak zapowiada – chciałaby gruntownie zmienić amerykański system szkolnictwa.
"Nie potrafię wyobrazić sobie gorszego wyboru. To ktoś, kto chce zniszczyć publiczne szkoły" – skomentował publicysta portalu Salon.
Betsy DeVos jest m.in. zwolenniczką voucherów dla rodziców, których nie stać na posłanie dzieci do szkół prywatnych. Vouchery mieliby dostawać od państwa. Mówi się też o tym, że z racji swoich przekonań, faworyzowałaby szkoły chrześcijańskie lub kościelne. Ale nie dzieci z niepełnosprawnościami.
W internecie pojawiła się petycja przeciwko przyjęciu jej nominacji przez Senat. Zebrała ponad 300 tysięcy podpisów.
Dezinformacja?
W USA nie ma jeszcze stanowiska, które miałoby walczyć z dezinformacją, tak jak polskie Ministerstwo Obrony Narodowej. Przypomnijmy, resort Antoniego Macierewicz tak podał swego czasu: "Informujemy, że Bartłomiej Misiewicz zajmuje się w Gabinecie Politycznym MON analizą dezinformacji medialnych, wymierzonych w bezpieczeństwo państwa".
Ale są przesłanki, by sądzić, że takie stanowisko również może okazać się w Ameryce potrzebne. Tym bardziej, że ostatni sondaż pokazał, że mediom ufa tylko 15 procent wyborców Donalda Trumpa. On sam musiał być zaskoczony, gdy po inauguracji internet obiegły zdjęcia, na których porównywano liczbę przybyłych ludzi. Z ogromną przewagą dla inauguracji Baracka Obamy.
Nowy prezydent natychmiast zadzwonił w tej sprawie do szefa National Park Service. I z pytaniem, dlaczego rozpowszechnia takie zdjęcia. Podobno chciał też dodatkowych, żeby zobaczyć, że może było inaczej.
Zakusy na Sąd Najwyższy
Przykłady i podobieństwa można mnożyć. Trump obiecał, na przykład, nowe miejsca pracy i nowe fabryki, nowe możliwości dla przedsiębiorców.
I te zapowiedzi wśród wielu Amerykanów cieszą się takim samym entuzjazmem jak w Polsce. Co pokazuje, że poparcie dla Trumpa wcale nie musi się zmniejszać. W Polsce, choć wszyscy wokół krytykują działania rządu, partia rządząca od miesięcy nie ma sobie równej w sondażach.
A Trump ma jeszcze zakusy na Sąd Najwyższy. We wtorek w nocy czasu polskiego ma mianować nowego kandydata na sędziego SN. Jak wszystko na to wskazuje, będzie to osoba przeciwna aborcji, imigrantom i homoseksualistom. Sąd Najwyższy w USA to ogromna siła. Sędziów wybiera się dożywotnio i ich poglądy mają ogromne znaczenie. Trump tak łatwo SN nie odpuści, dokładnie jak polski rząd Trybunału Konstytucyjnego. Co też może wywołać chaos.
Napisz do autorki : katarzyna.zuchowicz@natemat.pl