Mają swoje lata, ale gdy pojawią się na ekranie, jest bardziej niż pewne, że wzrośnie ciśnienie. Z wiekiem nabierają szlachetności, mogą wybierać często takie role, na które młodsi koledzy muszą poczekać. Z bagażem doświadczeń, ze zmarszczkami mają coś do powiedzenia i pała się do nich szczególnym rodzajem miłości.
Ręka w górę, kto pamięta Zenka Pereszczako, pierwszego casanovę Złotopolic? Błyszczące od brylantyny włosy i gołębie serce były jego znakiem rozpoznawczym. 20 lat później jest Adamem Swenssonem w "Drugiej Szansie", bogatym i stylowym producentem oraz... damskim bokserem. Jako "ten zły" nieźle miesza, bo budzi przerażenie, a jednocześnie zachwyt. Pogmatwany charakter u chodzącego wręcz ideału to jest właśnie "to".
Topa za moment przekroczy 50-kę i wcale na nią nie wygląda. Z powodzeniem gra uwodzicielskich mężczyzn - takich, którzy jednym spojrzeniem są w stanie zdobyć kobietę. Nie dziwi więc, że ma wciąż rosnącą grupę fanek, tych starszych i tych młodszych. Co tu dużo mówić, po prostu jest na topie.
Eryk Lubos, rocznik 1974
Marzyła mu się rola Romea. Można powiedzieć, że go zagrał - tyle, że nie tego z Werony, lecz z Lubniewic. Stał się mężczyzną, który uwiódł Michalinę Wisłocką i nauczył ją, czym jest sztuka kochania. 13 lat temu siał postrach wśród niewinnych ludzi, mafiosów i policyjnych oficerów. Jego "Juby" zabijał i torturował ot tak. Między obiadem a jazdą autobusem. Potwór łagodniejący tylko przy jednej osobie – matce.
Po "Oficerze" obsadzano go głównie w rolach zbirów (zgodnie z warunkami), ale zawsze budził cieplejsze uczucia. A to w "Ojcu Mateuszu", "Mojej krwi", a to w "Dniu Kobiet" i "Służbach Specjalnych" czy wreszcie w "Sztuce Kochania". Po premierze tego filmu można zakładać w ciemno, że każda Polka będzie chciała mieć swojego prywatnego Jurka.
Paweł Małaszyński, rocznik 1976
Piękny morderca "Grand", wróg "Kruszona", który po śmierci siostry obiecał się zemścić i uczynił z tego misję na resztę życia. Małaszyński był w tym niezwykle wiarygodny, a jeszcze jak do tego wyglądał! Sprawiał, że się go na raz nienawidziło i wielbiło. Zanim trafił na plan "Oficera", grał księdza zmierzającego autostopem do zabitej deskami wsi. Przez około półtorej godziny miało się przez niego grzeszne myśli. Pod koniec filmu szczególnie - przewodzi procesji Bożego Ciała i nagle lubieżnie spogląda w kamerę.
Małaszyńskiemu szybko przyklejono łatkę amanta, nosił ją przez jakiś czas, aż wreszcie zdjął. Po wielkim szaleństwie nastał okres spokoju. Priorytetem była rodzina, dni aktor wypełniał grą w rockowym zespole Cochise i pracą teatralną. W połowie lutego stacja TVN wyemituje 1. odcinek serialu "Belle Epoque" z 40-latkiem w roli głównej. W kostiumie i z długą brodą Małaszyński czaruje jak za dawnych lat.
Marcin Dorociński, rocznik 1973
Jesienią walczył o uwagę widzów z Maciejem Stuhrem. Szli łeb w łeb, on był dziennikarzem, który odkrywa prawdziwe zamiary polityków, Stuhr zaś belfrem - detektywem w Dobrowicach. I jeden, i drugi miał to "coś". Z tym, że Dorociński dzielił się ekranowym czasem głównie z Magdą Popławską, grał również ponownie swoją postać.
Jako "łącznik" sezonów "Paktu" nie starał się ze sobą ścigać. Używał prostych środków i przyprawiał o dreszcze. Równie wiarygodnie wypada, walcząc o prawa zwierząt. Te darzy szczerym uczuciem i próbuje wykorzystywać popularność, by było im lepiej. Ma jeszcze smutne, przenikliwe spojrzenie, nie mówi o żonie i córce, ani nie chwali się specjalnie, że występuje w hollywoodzkiej produkcji z filmowym Christianem Greyem. Ideał.
Bogusław Linda, rocznik 1952
Zacznijmy od tego, że Linda niczego nie musi, on ewentualnie może. Jest do bólu szczery i prawdziwy. Współpracował z Andrzejem Wajdą, a po jego śmierci opowiada, że musi jeździć z "Powidokami" po całym "je***nym" świecie, a scenariusz był "ch***wy". I wszyscy, nawet lekko skonsternowani, mu te słowa wybaczają.
To trochę taki nasz Robert De Niro w połączeniu z Sylvestrem Stallone'm. Twardziel, który czasem woli przywalić komuś pięścią w twarz, niż prowadzić głęboką rozmowę o bólu istnienia. A i tak jest wciąż wielkim artystą. Linda to kultowa postać i wspaniale było oglądać jego powrót do korzeni w "Pitbullu", tak samo zresztą, gdy został Strzemińskim. Dla tysięcy internautów jest natomiast ostoją - bo gdy wszystko wokół się wali, prawie codziennie mogą oglądać jego zdjęcie, wciąż to samo.
Napisz do autorki: karolina.blaszkiewicz@natemat.pl