Właściciel ciężarówki użytej w zamachu walczy o wypłatę odszkodowania z ubezpieczenia. Co gorsza firmie grozi kara za towar, który leżał na naczepie.
Właściciel ciężarówki użytej w zamachu walczy o wypłatę odszkodowania z ubezpieczenia. Co gorsza firmie grozi kara za towar, który leżał na naczepie. Fot. Twitter
Reklama.
Zdjęcie polskiej ciężarówki wbitej w świąteczne stoiska w Berlinie obiegło świat. Zamachowiec porwał ją z parkingu w pobliżu firmy, w której miała być rozładowana. Kilka godzin wcześniej przyjmujący towar kazali polskiemu kierowcy przyjechać następnego dnia. Już nie przyjechał. Wieczorem TIR wypełniony metalowymi elementami taranował ludzi. Zginęło 12 osób, blisko 50 zostało rannych.
Rozpędzona ciężarówka zaledwie po kilku minutach gwałtownie się zatrzymała. Kierujący nią zamachowiec uciekł. Wówczas Ariel Żurawski, szef firmy przewozowej z okolic Gryfina nie myślał o stracie ciężarówki czy towaru. Obawiał się o los swojego pracownika. Niestety, wkrótce niemiecka policja poinformowała, że w szoferce znaleziono ciało. Żurawski został poproszony o identyfikację. Rozpoznał swoje kierowcę, który też był jego bliskim kuzynem. Został pochowany z honorami i zapadła cisza.
Nie chcieli się pofatygować
Tymczasem polska firma zderzyła się z problemami, które mogą oznaczać koniec jej działalności. – Sytuacja jest krytyczna – komentuje Ariel Żurawski w rozmowie z naTemat. Dopiero po dwóch miesiącach berlińska policja wydała ciężarówkę. Rozbita maszyna stała na policyjnym parkingu. Naczepa była tylko prowizorycznie zabezpieczona. – Niedawno dostarczyliśmy towar do berlińskiej firmy. Wyszedł do nas magazynier, nikt z biura się nie pofatygował, i powiedział, że jest problem, bo metalowe elementy zdążyły zajść rdzą – opowiada Żurawski.
Polski spedytor wyjaśniał, że przecież to nie wina firmy, że doszło do zamachu, w której wykorzystano jego ciężarówkę. Dodał, że gdyby została rozładowana tego samego dnia, nie tylko towar byłby nietknięty, ale żyłby też jego pracownik. – Firma może żądać ode mnie odszkodowania za towar. Może to być ze 20 tysięcy euro. Nie mam takiej kwoty. Dla nas to będzie cios. Liczę, że nie dojdzie do najgorszego i ta firma się opamięta – opowiada Żurawski.
Za akt ani złotówki
Na tym jednak nie koniec problemów. Czeka go batalia o odszkodowanie za zniszczony pojazd. Jego ciężarówka była oczywiście ubezpieczona. – Ale nie od aktu terrorystycznego, a tak najprawdopodobniej zostanie zakwalifikowana ta sytuacja. Żaden ubezpieczyciel nie oferuje w swoim pakiecie odszkodowania od zamachu. Nikt nie przewidział, że ciężarówki będą używane do takich celów. Nie dostanę ani złotówki – komentuje zrozpaczony właściciel firmy spod Gryfina.

Nie chciał nikogo prosić

Po zamachu Ariel Żurawski miał obietnice z różnych stron o pomocy. Zapewniali go o tym różni rządowi oficjele. O poparciu w trudnych chwilach mówili też szefowie organizacji skupiających kierowców ciężarówek. Na razie nie zwracał się do nich o pomoc. Liczył, że sam rozwiąże problem. Po ponad dwóch miesiącach wciąż boryka się ze skutkami zamachu. A rodzina zabitego kierowcy –Łukasza Urbana?
– Wiem, że spotkali się niedawno z prezydentem Niemiec. Moim zdaniem powinni dostać coś więcej niż wyrazy współczucia – opowiada. Narzeka, że wciąż brakuje ostatecznych ustaleń okoliczności śmierci jego szofera. Według śledczych, zastrzelony został na parkingu. Teraz znów po ułożeniu ciała dochodzą do wniosku, że Łukasz zginął w szoferce i prawdopodobni walczył z zamachowcem. Żurawski dodaje: – Myślę, że dopiero teraz do bliskich Łukasza dociera świadomość, że go nie ma. Zwłaszcza żona mojego kuzyna przez pierwsze tygodnie sprawiała wrażenie, jakby wciąż wierzyła, że Łukasz wróci.

Napisz do autora: wlodzimierz.szczepanski@natemat.pl