Opozycja dała się ograć podczas kryzysu sejmowego, ale największym przegranym jest marszałek Sejmu. I nie przekreśli tego odrzucony właśnie przez PiS wniosek o jego odwołanie. Autorytet Marka Kuchcińskiego jako drugiej osoby w państwie jest dziś żaden, we własnej partii stracił opinię silnego lidera, a dziennikarze nigdy nie zapomną mu próby nałożenia kagańca na media. On sam po politycznej awanturze na Wiejskiej zamknął się w sobie. Stał się ledwie cieniem marszałka Senatu Stanisława Karczewskiego, a nawet swojego zastępcy w Sejmie Ryszarda Terleckiego.
Sama opozycja straciła poprzez swój brak konsekwencji w działaniu i de facto pogodzenie się z tym przeciwko czemu m.in. protestowała, a więc że budżet i inne ustawy przegłosowane w sali kolumnowej Sejmu zostały przyjęte w sposób nielegalny. Nie dość, że dała sobie narzucić i zaakceptowała "nowe prawo", to kolejny raz pozwoliła się też PiS-owi podzielić.
Co stracił Kuchciński ?
Personalnie, najwięcej zyskał poseł PO Michał Szczerba, który swoim słynnym wstępem z trybuny „marszałku kochany” i wykluczeniem z obrad przez Kuchcińskiego stał się punktem zapalnym całego kryzysu. Zyskał, bo zbudował swoją rozpoznawalność i trochę przez przypadek stał się swoistym symbolem buntu opozycji przeciw arogancji władzy. Dziś w sprawie swojego wykluczenia skarży się nawet na marszałka Sejmu do Strasburga.
Tak jak Szczerba zyskał, tak największym przegranym kryzysu jest Marek Kuchciński. On formalnie zachował stanowisko, ale politycznie stracił bardzo dużo. Przede wszystkim twarz i resztki autorytetu. Pokazał swoją polityczną słabość i krótkowzroczność. Zyskał też łatkę marszałka chaotycznego, którym targają emocje, który dzieli, a nie łączy; takiego, który odgradza Sejm od społeczeństwa.
– Niewątpliwie on nie jest triumfatorem tego kryzysu. Natomiast pamiętajmy o tym, że siła Marka Kuchcińskiego i to że doszedł do tego miejsca, które zajmuje wynikała z dwóch czynników. Pierwszym był związek z epicentrum PiS-u, czyli mitycznym zakonem PC, a po drugie duże znaczenie miała jego lokalna popularność. W dawnym województwie przemyskim, PiS uzyskuje bardzo dobre wyniki m.in w mieście – nomen omen – Jarosław i trudno byłoby polityka tak zakorzenionego lokalnie postponować – ocenia prof. Rafał Chwedoruk, politolog z UW.
– Ale w sytuacji gdy PiS będzie nadal brylował w sondażach i uzyskiwał szansę zagospodarowania politycznego centrum, marszałek Sejmu jako ktoś kojarzący się bardzo koncyliacyjnie mógłby być dużym atutem dla tej partii. Tę rolę po sejmowym kryzysie Markowi Kuchcińskiemu będzie na pewno trudniej pełnić. Natomiast co się stało może umocnić go wśród najtwardszych wyborców PiS-u – dodaje Chwedoruk.
Przykład Schetyny
Politolog wskazuje na losy obecnego szefa PO Grzegorza Schetyny, którego Donald Tusk usunął z rządu, ale w ramach swoistego „zadośćuczynienia” uczynił marszałkiem Sejmu. – Wtedy Schetyna uratował się przed politycznym niebytem i odbudował swoją pozycję zaskarbiając sobie pewną dozę uznania zarówno ze strony PiS-u jak i SLD. Natomiast Kuchciński w obecnej sytuacji pozostanie silnie zakorzenionym lokalnie politykiem PiS, ale w tej ewentualnej drodze do centrum, gdzie swoje role odgrywają premier Beata Szydło czy wicepremier Morawiecki, czy posłowie tacy jak Łapiński - Kuchciński nie będzie się liczył. W tym sensie nie można go zaliczyć do zwycięzców tej rozgrywki.
A co z samym autorytetem stanowiska marszałka Sejmu, czy ucierpi przez Kuchcińskiego? – W sytuacji eskalacji bipolarnego konfliktu politycznego bardzo trudno jest być ponadpartyjnym marszałkiem. To samo zarzucano prezydentowi Bronisławowi Komorowskiemu, to samo zarzuca się prezydentowi Dudzie, także Ewie Kopacz, czy Stefanowi Niesiołowskiemu w roli wicemarszałka. Pamiętajmy też że marszałkowie Sejmu czy Senatu nie mają aż tak wielkiego wpływu na procesy decyzyjne w państwie jak to wynika z prestiżu ich funkcji – ocenia prof. Chwedoruk.
Już w apogeum kryzysu sejmowego Marek Kuchciński zapadł się pod ziemię. Dało to podstawy do licznych spekulacji i plotek, że marszałek Sejmu psychicznie bardzo mocno przeżył wydarzenia z 16 grudnia. Podobno panicznie się bał, że posłanki Nowoczesnej zablokują mu gabinet. Miał bardzo poważnie rozważać rezygnację z zajmowanego stanowiska. Taka decyzja była też podobno dyskutowana wewnątrz partii.
W jednym z nielicznych wywiadów, których udzielił po sejmowej awanturze w „zaprzyjaźnionej” TVP tłumaczył, że zareagował tak, jak zareagował, bo „akurat wystąpił poseł, który był recydywistą, który wcześniej otrzymywał kary pieniężne”. – Miałem dwa wyjścia z sejmowego kryzysu: Albo użyję Straży Marszałkowskiej, albo będę szukał porozumienia – tłumaczył. Wybrał przeniesienie obrad do Sali Kolumnowej.
Załamanie nerwowe
Nawet Ludwik Dorn, zwany niegdyś „trzecim bliźniakiem” w wywiadach powtarza, że „sytuacje stresowe są dla Kuchcińskiego zbyt dużym obciążeniem psychicznym”. – Tak dużym, że wyłącza mu się rozeznanie sytuacji i rozum polityczny. Zresztą, jakikolwiek rozum. Żeby zredukować napięcie, które go rozkłada, ucieka w sztywność. Kompletnie traci elastyczność myślenia i działania – mówił Dorn w rozmowie z Onetem.
Wskazywał nawet na załamanie nerwowe Kuchcińskiego. – Marszałek z własnymi posłami się nie kontaktuje, z dziennikarzami się nie kontaktuje, z innymi klubami się nie kontaktuje. Z nikim się nie kontaktuje. Nie można zarządzać Sejmem, jeżeli wódz naczelny, generał, który dowodzi na polu bitwy, a tym generałem jest z mocy konstytucji i regulaminu marszałek, jest w stanie całkowitego rozkładu psychicznego – tłumaczył Dorn już w „Gazecie Wyborczej”.
Stanowisko marszałka Sejmu, a wiec drugiej osoby w państwie, to dla każdego polityka wielkie wyróżnienie i prestiż. Z jednej strony ukoronowanie politycznej kariery, a z drugiej przepustka do funkcji szefa partii, premiera, prezydenta. Dzisiaj widać, że kariera Kuchcińskiego w PiS osiągnęła swój najwyższy pułap i może już tylko chylić się ku upadkowi. A upadek z wysokiego konia bywa bardzo bolesny.