Antoni Macierewicz w "Teleranku" będzie opowiadać dzieciom o żołnierzach wyklętych. Dlatego zajrzałem do ustawy, która wprowadziła narodowy dzień ich pamięci. I ministrowi oraz innym narodowcom popsuję bajkę. Mam dla Was kilka sylwetek prawdziwie niezłomnych, o których ich fani tak często nie opowiadają. A powinni.
W 2011 roku Sejm, przy tylko 8 głosach sprzeciwu, ustanowił 1 marca Narodowym Dniem Pamięci "Żołnierzy Wyklętych". W związku z tym od kilku dni na stronie Ministerstwa Obrony panuje "ożywiony" ruch. Pojawiają się liczne informacje o tym święcie.
Zajrzałem do ustawy i trochę się pocieszyłem, że są wśród nich osoby, z których mogę wziąć przykład, a minister Macierewicz o nich nie opowie. Nie znajdą się też na koszulce "patriotów". Jak czytam w ustawie, w tym dniu oddajemy hołd – "bohaterom antykomunistycznego podziemia, którzy w obronie niepodległego bytu Państwa Polskiego, walcząc o prawo do samostanowienia i urzeczywistnienie dążeń demokratycznych społeczeństwa polskiego, z bronią w ręku, jak i w inny sposób, przeciwstawili się sowieckiej agresji i narzuconemu siłą reżimowi komunistycznemu raczej o nich".
Wspólna akcja
W październiku 1943 roku Marian "Korab" Gołębiewski objął dowództwo na Obwodem Hrubieszów AK po zamordowanym przez Ukraińców komendancie. "Korab" był wówczas zwolennikiem ofensywy przeciw OUN-UPA. W przeciwieństwie do obecnych antyukraińskich polityków, trzeźwo oceniał sytuację. We wrześniu 1944 roku kazał swoim podwładnym nawiązać kontakt z Ukraińcami. Części podwładnych trudno było pogodzić się z rozkazem. Świeżo w pamięci mieli obrazy rzezi wołyńskiej. Rozmowy nie spodobały się władzom centralnym. Zakazano dalszych kontaktów, ale oddziały nie zaniechały współpracy. Dzięki niej doszło do wspólnej akcji w nocy 27 na 28 maja 1946 roku. Polskie oddziały należące do organizacji - Wolność i Niepodległość i UPA zaatakowało Hrubieszów. Do ataku na siedzibę NKWD ukraińskie oddziały prowadził Jewhen Sztendera ps. "Prirwa". Natomiast Wacław Dąbrowski ps. "Azja" uderzył na budynek Urzędu Bezpieczeństwa. Dzięki akcji uwolniono 20 więźniów, zabito kilku funkcjonariuszy partyjnych. Największe straty ponieśli NKWD-ziści, czyli członkowie sowieckiej służba bezpieczeństwa. W tym czasie "Korab" przechodził ciężkie śledztwo w katowni UB. Został aresztowany w 21 stycznia 1946 roku. Torturowali go m.in. Adam Humer czy Jerzy Kędziora. W procesie I Zarządu Głównego WiN, jako jedynego z ławy oskarżonych skazano go na śmierć.
Trzy dni później prezydent Bolesław Bierut zmienił mu wyrok na dożywocie. Na wolność wyszedł w czerwcu 1956 rok, ale i tu czekały go dalsze represje. Miał problemy ze znalezieniem pracy. Nie zaniechał działalności antykomunistycznej. W 1965 roku należał do grupy konspirującej, która przerodziła się w Ruch. Aresztowany został w czerwcu 1970 roku w związku z planami podpalenia Muzeum Lenina w Poroninie. Chociaż nie brał udziału w przygotowaniach akcji, dla władz komunistycznych wciąż wydawał się groźny. Otrzymał 4,5 lat więzienia. Po wyjściu nie rezygnował z działalności. W 1977 roku włączył się do działalności Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela. Wziął udział w głodówce w 1980 roku na znak solidarności z więźniami politycznymi. Po wprowadzeniu stanu wojennego został zatrzymany na kilka godzin. W 1982 wyjechał na emigrację do USA, gdzie też współpracował z organizacjami niepodległościowymi. Wrócił do kraju i zeznawał w procesie swojego kata.
Walczył, a potem pracował w PRL-u
W kanonie wyklętych Antoniego Macierewicza raczej nie znajdzie się Krzysztof Leski. A przecież to legenda. To Leski wykradł plany wału atlantyckiego. W Powstaniu Warszawskim odznaczył się męstwem. Był szefem Sztabu Obszaru Zachodniego AK, a następnie Delegatury Sił Zbrojnych na Kraj. Po wojnie wrócił do swojej pasji i pracy w Stoczni Gdańskiej. Cały czas miał kontakty z podziemiem. Dlatego Urząd Bezpieczeństwa wytropił go i aresztował. Udało mu się uciec, ale na krótko. Z wiezienia wyszedł w 1955 roku. Dwa lata później po rehabilitacji pracował w przemyśle okrętowym. Był też pracownikiem Polskiej Akademii Nauk. Odznaczony został medalem "Sprawiedliwy wśród narodów świata". I tylko tyle?
Jego syn Krzysztof Leski w wywiadzie dla "Dziennika.pl" opisywał, jak ojciec odwiedził go w latach 80-tych w więzieniu na Białołęce, w którym siedział za działalność opozycyjną. "Nie zamierzam bronić czy wychwalać komunistów, ale nie miałoby ono nic wspólnego z więzieniem stalinowskim, w którym siedział mój ojciec. Pamiętam, jaką miał minę, kiedy odwiedził mnie na Białołęce w czasie mojego internowania w stanie wojennym. Aż było mi głupio. Milczał, rozglądał się po sali widzeń i całym sobą dawał do zrozumienia, że moja martyrologia w porównaniu z jego martyrologią to gówno (...) On był twardy, nie dał się złamać ubeckim śledczym".
Anty-watażka w panteonie wykletych
Dla czcicieli żołnierzy wyklętych słynny Kazimierz Leski nie będzie mieścił się w tej kategorii. Definicja z ustawy, która przytoczyliśmy jest mało precyzyjna. Ba... – Mało trafna – stwierdził prof. Eugeniusz Mironowicz w rozmowie z nami o pacyfikacjach białoruskich wsi przez Romualda Rajsę "Burego". Dr Tomasz Taborek z Łódzkiego Instytutu Pamięci Narodowej również przyznaje, że nikt dokładnie nie zdefiniował "wyklętych".
– Przyjmuje się jednak coraz bardziej imienne traktowanie tego święta. Przez pryzmat osób, które zginęły z bronią w ręku, walcząc z nowym systemem – komentuje. Taborek od lat zajmuje się postacią Stanisława Sojczyńskiego "Warszyca". Ten wyklęty znalazł się na liście bohaterów, których portrety zawieszono na budynku Dowództwa Garnizonu Warszawa. Wystawą pochwaliło się Ministerstwo Obrony Narodowej.
– To był niezwykle ideowy człowiek. Moralnie jednowymiarowy. Nie miał nic z watażki, nie imponowała mu walka zbrojna. Bez przerwy podkreślał, że nie należy sabotować odbudowy kraju. Karał tylko aktywnych działaczy nowych władz. Nie represjonował za samą przynależność do PPR. To był typ społecznika z lewicowym zacięciem – tak Taborek w rozmowie z naTemat opisuje żołnierza wyklętego, który działał m.in. w województwie łódzkim. Pod komendą Sojaczyńskiego w szczytowym okresie było 2,5 tys. ludzi. Historyk IPN broni legendę przed zarzutami o antysemityzm. – W jego mniemaniu ludność narodowości żydowskiej była nadreprezentowana w UB, stąd rozkaz o rekwizycjach. Jednocześnie uczciwych i normalnie pracujących Żydów traktował na równi z Polakami – przekonywał w wywiadzie „Wyborczej”. "Warszyc" został aresztowany na skutek zdrady. Wyrok śmierci wykonano trzy dni przed amnestią.
Nie będzie biegu imienia "Marcysi"
W bajkach ministra Macierewiczach trudno będzie opowiedzieć o tragicznych losach Emilii Malessy ps. "Marcysia". Nie była tak młoda, jak "Inka". Nie poniosła śmierci w takich okolicznościach, jak Danuta Siedzikówna. Pewnie nikt nie zorganizuje biegu, jak na cześć młodej, wyklętej. "Marcysia" podczas wojny była szefem łączności zagranicznej przy komendzie Głównej AK. Po jej rozwiązaniu dalej działała w podziemiu. W październiku 1945 roku dostała od szefostwa pozwolenie na zakończenie działalności konspiracyjnej. Kilka dni później została aresztowana przez UB.
Ffunkcjonariusze komunistycznej służby bezpieczeństwa podstępem wydobyli od niej informacje o członkach i przywódcach Wolności i Niepodległości. UB obiecało jej, że nikt nie zostanie aresztowany. Do wyznania mieli też skłonić ją niedawni dowódcy z konspiracji. Funkcjonariusze słowa oczywiście nie dotrzymali. Na znak protestu "Marcysia" rozpoczęła głodówkę. Została skazana na dwa lata wiezienia, ale wkrótce wyszła za krat. Nie mogła pogodzić się z podstępem, którego ofiarą padła. Pisała m.in. do Bolesław Bieruta o uwolnienie swoich towarzyszy. Dotychczasowi koledzy ją odrzucili. 5 czerwca 1949 roku popełniła samobójstwo. Nie zapomnieli o niej byli podkomendni. W 2005 roku urnę z z jej prochami przeniesiono do Panteonu Żołnierzy Polski Walczącej.
Napisz do autora: wlodzimierz.szczepanski@natemat.pl