
O transgranicznym biegu "Szlak bez granic", o wielkiej idei Trójmorza, o sukcesie skoczków narciarskich, o śródlądowych drogach wodnych... O tym wszystkim mówił w ostatnich dniach prezydent Andrzej Duda. A o tym, czym najbardziej żyje teraz scena polityczna nie tylko w Polsce, ale i w całej Unii Europejskiej? Ani słowa.
(...)Prezydent, jako reprezentant Rzeczypospolitej, uosabia państwo na arenie międzynarodowej, szczególnie w kontaktach z innymi państwami oraz organizacjami międzynarodowymi jak Wspólnoty Europejskie, NATO, czy ONZ. Prezydent reprezentuje Polskę nie tylko w sytuacjach, gdy tego wymaga od niego prawo krajowe lub międzynarodowe, ale także wtedy, gdy wskazują na to zwyczaje w stosunkach dyplomatycznych.
Wśród konstytucyjnych organów władzy wykonawczej jedynie Prezydent otrzymuje mandat do sprawowania swojego urzędu bezpośrednio od Narodu - w wyborach powszechnych. Tym samym, pozycja ustrojowa Prezydenta jest silniejsza niż innych przedstawicieli władzy wykonawczej (Rady Ministrów, czy stojącego na jej czele Prezesa Rady Ministrów – Premiera), którzy nie czerpią swojego mandatu z bezpośredniego, powszechnego wyboru i reprezentują raczej aktualny obóz rządzący (zazwyczaj większość parlamentarną), a nie samo państwo jako takie.
Według logiki, którą ja znam – czyli prezydenta zaangażowanego, podmiotowego, który ma własne poglądy i próbuje wcielić w życie – to prezydent powinien zabrać głos. Ale pewnie według logiki pana Dudy – lepiej jest podążać za przywódcą partii. Dlatego prezydent po prostu nie ma nic do powiedzenia w tej sprawie.
Głos prezydenta, jego poglądy, jego stanowisko nie mają najmniejszego wpływu na bieg spraw. Z przykrością stwierdzam, że w systemie "republiki PiS-owskiej" nastąpiło załamanie pozycji prezydenta. I niestety, muszę przypomnieć, że jest to charakterystyczne dla wszelkiego rodzaju systemów autorytarnych.
Napisz do autora: tomasz.lawnicki@natemat.pl
