Andrzej Duda chce zmian w Konstytucji. W zasadzie tak jak całe Prawo i Sprawiedliwość, choć akurat deklaracją zorganizowania referendum w tej sprawie prezydent zaskoczył Jarosława Kaczyńskiego. I może lepiej, żeby żadnego głosowania nie było. Przejrzeliśmy projekt Konstytucji, nad którym w 2010 roku pracował PiS. Strach się bać.
– Czas na poważną debatę konstytucyjną, nie tylko z udziałem polityków, ale całego społeczeństwa. W 2018 roku, w setną rocznicę odzyskania niepodległości, naród powinien wypowiedzieć się co do ustroju państwa – mówił Duda na Placu Zamkowym w Warszawie, gdzie kilka dni temu odbyły się uroczystości związane ze świętem 3 maja. Deklaracja tak samo ważna, jak i zaskakująca.
I jednocześnie zapowiedź, po której wszystkim zwolennikom demokracji powinny zapalić się w głowach czerwone lampki. Bo teoretycznie wszystko jest tak, jak należy. Referendum, głos w ręce ludu, dyskusja. Ale do tej pory wszystkie podejścia Prawa i Sprawiedliwości do spraw Konstytucji były co najmniej kontrowersyjne. I nie chodzi wcale o samą batalię o Trybunał Konstytucyjny, a o projekt nowej ustawy zasadniczej, który partia kiedyś przygotowywała. Ten z 2010 roku, o którym Ewa Kopacz w trakcie debaty wyborczej w 2015 roku mówiła, że zniknął z sieci.
Parlament na życzenie prezydenta
To, co rzucało się w oczy w dokumencie sprzed siedmiu lat, to przede wszystkim ogromne kompetencje prezydenta. Dzisiaj pewnie Jarosław Kaczyński nie zgodziłby się już na takie rozwiązanie, ale jeśli tamten dokument powstał w 2010 roku, to prace nad nim musiały trwać wtedy, kiedy prezydentem był jego brat.
Co więc zaskakuje? Przede wszystkim ogromne kompetencje prezydenta wobec parlamentu. Zgodnie z proponowaną ustawą zasadniczą prezydent miałby prawo odwołać Sejm praktycznie od ręki, w każdej chwili oraz oczywiście bez szczególnego powodu.
Art. 94, podpunkt 2 projektu konstytucji PiS
Prezydent Rzeczypospolitej, po zasięgnięciu opinii Marszałka Sejmu, Marszałka Senatu i Prezesa Rady Ministrów, może zarządzić skrócenie kadencji Sejmu:
1) w okresie 6 miesięcy od dnia objęcia urzędu Prezydenta Rzeczypospolitej, jeżeli od początku kadencji Sejmu upłynął co najmniej rok, lub
2) jeżeli Sejm nie uchwalił ustawy budżetowej w ciągu 90 dni od
dnia złożenia jej projektu przez Radę Ministrów, lub
3) w innych przypadkach określonych w Konstytucji.
Obecnie głowa państwa takich uprawnień naturalnie nie ma – do skrócenia kadencji Sejmu jest potrzebna zgoda samego parlamentu.
Kiepska ustawa? To się wytnie
Jak łatwo się domyślić, skoro w wyobraźni autorów projektu prezydent może od ręki wyciąć parlament, problemu nie może stanowić także kłopotliwa ustawa.
To wizja szczególnie przydatna w sytuacji, którą znamy z przeszłości. Rządzi prezydent z PiS Lech Kaczyński, a w parlamencie większość ma Platforma Obywatelska, która ochoczo korzysta z inicjatywy ustawodawczej.
Art. 103 projektu PiS
1. Jeżeli ustawa ma istotne znaczenie dla finansów publicznych lub wolności i praw obywateli, Prezydent Rzeczypospolitej, jeśli nie stosuje zwykłego weta ustawodawczego, może w ciągu 30 dni od przedstawienia mu ustawy przez Marszałka Sejmu zarządzić przeprowadzenie referendum krajowego w sprawie jej podpisania (szczególne weto ustawodawcze).
2. Prezydent Rzeczypospolitej podpisuje ustawę w ciągu 7 dni od ogłoszenia wyniku referendum, jeżeli Naród wiążąco wypowiedział się za jej podpisaniem albo jeżeli wynik referendum nie jest wiążący.
3. Jeżeli Naród wiążąco wypowiedział się przeciwko podpisaniu ustawy, postępowanie ustawodawcze jest zakończone. W takim przypadku Prezydent Rzeczypospolitej może w ciągu 14 dni od ogłoszenia wyniku referendum zarządzić skrócenie kadencji Sejmu.
Jak znajdą na ciebie paragraf, to już po tobie
W projekcie z 2010 roku dobry premier to taki, który odpowiada prezydentowi. I nie jest istotne, czy ta osoba jest wspierana przez większość parlamentarną. Bowiem zgodnie z dokumentem prezydent może odmówić powołania premiera i ministrów jeżeli zachodzi chociaż podejrzenie (!), że nie będzie przestrzegał prawa.
Art. 122, podpunkt 1 projektu konstytucji PiS
Prezydent Rzeczypospolitej może odmówić powołania Prezesa Rady Ministrów lub innego członka Rady Ministrów, jeżeli istnieje uzasadnione podejrzenie, że nie będzie on przestrzegać prawa albo jeżeli przeciwko powołaniu przemawiają ważne względy bezpieczeństwa państwa.
Przełóżmy to na nasze realia. Załóżmy, że Donald Tusk chce wrócić z Brukseli i zostać znowu premierem, a Platforma wygrywa wybory. Prezydentem jest dalej Andrzej Duda i... odmawia nominacji Tuskowi. Powód? Prawo i Sprawiedliwość uważa, że Tusk jest odpowiedzialny za katastrofę smoleńską. Są tu więc wątpliwości dla prezydenta.
Kobieta tylko przy mężu i pewnie przy garach
W projekcie PiS z 2010 roku rola kobiety w państwie jest całkowicie zmarginalizowana. W obecnie obowiązującej ustawie zasadniczej o prawach kobiet i mężczyzn czytamy choćby w artykule 33.
Art. 33 obowiązującej konstytucji
1. Kobieta i mężczyzna w Rzeczypospolitej Polskiej mają równe prawa w życiu rodzinnym, politycznym, społecznym i gospodarczym.
2. Kobieta i mężczyzna mają w szczególności równe prawo do kształcenia, zatrudnienia i awansów, do jednakowego wynagradzania za pracę jednakowej wartości, do zabezpieczenia społecznego oraz do zajmowania stanowisk, pełnienia funkcji oraz uzyskiwania godności publicznych i odznaczeń.
Tymczasem z proponowanej przez PiS ustawie zasadniczej kobieta pojawia się rzadko. I do tego w zupełnie innym kontekście.
Art. 4, podpunkt 1 projektu konstytucji PiS
Do najważniejszych zadań polityki wewnętrznej, realizowanej poprzez ustawodawstwo i wszechstronny wysiłek władz publicznych, należą: (...)
3) otaczanie ochroną i opieką małżeństwa, będącego wyłącznie
związkiem kobiety i mężczyzny, oraz macierzyństwa i rodzicielstwa, troska o pomyślność rodzin oraz ochrona dzieci i młodzieży przed odrzuceniem i demoralizacją,
I... tyle. "Kobieta" pojawia się jeszcze tylko raz, w kontekście pomocy osobom ciężarnym.
Prasa pod pręgierzem
Ten artykuł być może szybko zniknąłby z internetu, gdyby obowiązywała konstytucja PiS. W tym stwierdzeniu nie ma nawet odrobiny przesady, bo w projekcie PiS nie ma zagwarantowanej wolności prasy. W przeciwieństwie do obecnie obowiązującej ustawy zasadniczej, o czym mówi artykuł 14.
Art. 14 obowiązującej konstytucji
Rzeczpospolita Polska zapewnia wolność prasy i innych środków społecznego przekazu.
A w projekcie PiS? O wolności prasy nie ma słowa (jest jedynie szeroko pojęta "wolność rozpowszechniania informacji"), zakazana jest tylko cenzura. Ale... wyłącznie ta prewencyjna. Po fakcie może być już różnie.
Art. 33 projektu konstytucji PiS
1. Każdemu przysługuje wolność wyrażania swoich przekonań i opinii oraz pozyskiwania i rozpowszechniania informacji, w tym dotyczących działalności organów władzy publicznej i instytucji publicznych, a także spraw innych instytucji i osób związanych z ich działalnością publiczną.
2. Władze publiczne nie sprawują cenzury prewencyjnej ani nie koncesjonują działalności prasowej i wydawniczej.
3. Ustawa może przewidywać wymóg uzyskania zezwolenia na prowadzenie stacji radiowej lub telewizyjnej.
Jak zamknąć usta opozycji
Zgodnie z obecną konstytucją inicjatywa ustawodawcza przysługuje m.in. grupie piętnastu posłów. W proponowanym przez PiS dokumencie liczba ta znacząco rośnie.
Art. 98, podpunkt 1 projektu konstytucji PiS
Jeżeli Konstytucja nie stanowi inaczej, inicjatywa ustawodawcza przysługuje Prezydentowi Rzeczypospolitej, grupie co najmniej 36 posłów, Senatowi, Radzie Ministrów oraz grupie co najmniej 100 tysięcy obywateli mających prawo wybierania posłów.
36 posłów zamiast 15. Taka drobnostka, a jak wiele zmienia. Gdyby takie przepisy obowiązywały w tej kadencji Sejmu, inicjatywy ustawodawczej nie miałyby kluby Kukiz’15 (obecnie 33 posłów), Nowoczesna (27), Polskie Stronnictwo Ludowe (16). Sprytne.
Sędziowie jak najbardziej usuwalni
Obserwujecie zmagania Prawa i Sprawiedliwości z trzecim filarem trójpodziału władzy? Batalia o Trybunał Konstytucyjny, zamach na Krajową Radę Sądownictwa, wojna z Sądem Najwyższym, z całą tą "uprzywilejowaną kastą"... Gdyby tylko obowiązywała konstytucja PiS, byłoby inaczej. A sędziów byłoby łatwiej odstrzelić, niż ministrowi Szyszce bażanty pod Toruniem.
Art. 145, podpunkt 2 projektu konstytucji PiS
Sędzia, którego dotychczasowe postępowanie świadczy o niezdolności lub braku woli rzetelnego sprawowania urzędu, może zostać złożony z urzędu przez Prezydenta Rzeczypospolitej na wniosek Rady do Spraw Sądownictwa wyrażony w uchwale podjętej większością 3/5 ustawowej liczby członków Rady po przeprowadzeniu określonego w ustawie postępowania z udziałem osoby, której dotyczy. Akt Prezydenta Rzeczypospolitej nie podlega zaskarżeniu.
Co to za Rada do Spraw Sądownictwa? Nieistniejące obecnie ciało, o którego członkach czytamy w innym fragmencie projektu.
Art. 148 projektu konstytucji PiS
1. Przewodniczącym Rady do Spraw Sądownictwa jest z urzędu Prezydent Rzeczypospolitej, a jego zastępcami są z urzędu Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego, Prezes Naczelnego Sądu Administracyjnego i Minister Sprawiedliwości.
2. W skład Rady do Spraw Sądownictwa wchodzą ponadto:
1) cztery osoby powołane przez Prezydenta Rzeczypospolitej oraz
po dwie osoby powołane, przez Sejm i Senat bezwzględną większością
głosów w każdej z izb – spośród osób wyróżniających się
wiedzą o wymiarze sprawiedliwości,
2) cztery osoby powołane przez Ministra Sprawiedliwości spośród
sędziów wyróżniających się doświadczeniem zawodowym zwią
zanym z orzekaniem w instancji odwoławczej przez co najmniej
10 lat.
3. Osoby, o których mowa w ust. 2, są powoływane na 4 lata.
Jak więc widać, większość składu Rady jest zależna od prezydenta. Który przy okazji jest jej szefem, a prześwietlany sędzia nie może zaskarżyć decyzji prezydenta!
To tylko czubek góry lodowej. W tamtym projekcie całkowicie zakazana jest choćby aborcja, w całym dokumencie nie pada także słowo "strajk". Wnioski wyciągnąć łatwo.