Sprawa okoliczności śmierci 25-letniego Igora Stachowiaka po raz kolejny pokazuje jak bezbronny staje się zwykły obywatel w starciu z wszechwładnym aparatem władzy. Chłopak został zatrzymany rok temu na wrocławskim rynku. Nie był niewiniątkiem, ale szybko okazało się, że został zatrzymany przez pomyłkę. Według funkcjonariuszy, mężczyzna był na komisariacie agresywny i dlatego musieli użyć paralizatora. Wkrótce potem Stachowiak stracił przytomność i pomimo reanimacji zmarł. Dalej w tej historii pojawiają się zmowa milczenia w policji, desperacja rodziny, wścibscy dziennikarze i pytanie... czy chłopak musiał zginąć?
Już rok temu zdarzenie to bardzo zbulwersowało opinię publiczną. We Wrocławiu, przed budynkiem komisariatu wybuchły nawet zamieszki. Być może okoliczności śmierci Igora Stachowiaka nigdy nie wyszłyby na jaw, gdyby nie ujawnienie przez TVN nagrań z paralizatora, na których widać jak brutalnie chłopak został potraktowany przez funkcjonariuszy.
Przy okazji okazało się, że przez cały rok nie zrobiono prawie nic by wyjaśnić tę sprawę. W naturalny sposób wywołuje to wiele spekulacji i podejrzeń dotyczących prób zacierania śladów i krycia winnych. W mniej "teoretycznym" państwie policja nie wydawałaby sprzecznych komunikatów, nie twierdziłaby - wbrew faktom- że paralizator był użyty zgodnie z procedurami, a prokuratura nie przewlekałaby dochodzenia.
Oto kilka pytań i faktów związanych z tą sprawą, które kładą się długim cieniem na działaniu organów publicznych i wystawiają na wielką próbę wiarę obywateli w sprawiedliwość i skuteczność instytucji państwa.
1. Gdyby nie ujawnienie nagrań w mediach sprawa śmierci Stachowiaka mogłaby zostać zamieciona pod dywan
Rok temu po śmierci 25-latka na komisariacie policji we Wrocławiu wszystkie osoby, które zajmowały się tą sprawą zapewniały opinię publiczną, że zostanie ona wszechstronnie wyjaśniona, a winni nadużyć i zaniedbań ukarani. Okoliczności śmieci Stachowiaka badała komisja wewnętrzna policji, prokuratura i sejmowa komisja administracji i spraw wewnętrznych. Tydzień temu już po ujawnieniu nagrań z paralizatora przez TVN24, okazało się, że realia rozminęły się z tamtymi gromkimi zapowiedziami.
Okazało się, że całe postępowanie wlecze się z błahych powodów i nikt nie poniósł konsekwencji za wydarzenia na komisariacie. Komenda Gówna Policji najpierw podkreślała, że interwencja policjantów w sprawie Stachowiaka była zgodna z procedurami, a następnie kluczyła. Szef MSWiA Mariusz Błaszczak i jego zastępca odpowiedzialny bezpośrednio za policję Jarosław Zielińskl nabrali wody w usta, by dopiero pod presją mediów i opinii publicznej zdymisjonować komendantów z Wrocławia. – To byli bandyci w mundurach - grzmiał z kolei Marcin Warchoł, wiceminister sprawiedliwości mówiąc o funkcjonariuszach obezwładniających Stachowiaka.
2. Monitoring na komisariacie akurat nie działał, a Stachowiak był rażony taserem w toalecie przez przypadek
Choć rok temu komendant główny policji Jarosław Szymczyk zapewniał, że są nagrania z monitoringu we wrocławskim komisariacie, okazało się że wcale ich nie ma, bo "monitoring był uszkodzony i większość nagrań się nie zapisała”. A być może zapis z kamer po prostu zniknął. Faktem jest, że śledczy dysponują tylko nagraniem sprzed komisariatu. Nagranie z paralizatora ujawnione w TVN24 pokazuję, że chłopak był rażony taserem niezgodnie z procedurami, a wiele wskazuje też na to, że został wobec niego użyty gaz. 25-latek był cały czas skuty kajdankami, kazano mu się też rozebrać.
Traktowanie podejrzanego było bardzo brutalne (Rzecznik Praw Obywatelskich mówi wręcz o torturach), a na dodatek brał w tym udział nie jeden, ale kilku funkcjonariuszy. To, że chłopak był rażony paralizatorem akurat w toalecie każe domniemywać, że było to miejsce w którym funkcjonariusze czuli się swobodnie właśnie ze względu na brak monitoringu. Wiadomo także, że potem w pokoju zatrzymań Stachowiaka próbowało obezwładnić sześciu policjantów. To wtedy mężczyzna przestał oddychać. Przeprowadzający sekcję patolodzy uznali, że przyczyną zgonu było nie tylko zażycie narkotyków, ale też działania osób trzecich – wielokrotne użycie paralizatora oraz silne uciskanie szyi.
3. Rok temu były awanse, a dzisiaj nagle zwierzchnicy wyciągają konsekwencje służbowe wobec funkcjonariuszy
Po wycieku do mediów nagrań z paralizatora (wiadomo, że stoi za tym rodzina Igora Stachowiaka), stanowisko stracił komendant wojewódzki we Wrocławiu, jego zastępca oraz komendant miejski. Szef MSWiA zdecydował też o utworzeniu specjalnego zespołu kontrolnego, który oceni rzetelność i zasadność działań podjętych przez policjantów, a funkcjonariusz, który użył paralizatora wobec Igora Stachowiaka, ma zostać wydalony ze służby. Jednak rok temu winnych nie było.
Funkcjonariusz, który zadawał Igorowi Stachowiakowi ból paralizatorem, wrócił do służby jak gdyby nigdy nic. A szef komisariatu, na którym umarł 25-latek, miesiąc później dostał nawet awans na zastępcę komendanta miejskiego we Wrocławiu. Obecny komendant główny policji Jarosław Szymczyk pytany w TVN24 czy o tym wiedział odparł, że była to decyzja komendant wojewódzkiego. – Komendant wojewódzki policji powinien był informować o tym, że takiemu człowiekowi powierza takie zadanie - podkreślił dodając, że nie wiedział o tym fakcie.
4. Świadków zatrzymania Stachowiaka na wrocławskim rynku policjanci zastraszyli i przykładnie ukarali
Opinia publiczna dowiedziała się po roku, że byli świadkowie interwencji policji wobec 25-latka. Dwóch świadków zatrzymania Stachowiaka na rynku we Wrocławiu zakuto w kajdanki i zatrzymano na ponad 36 godzin. Funkcjonariuszy rozdrażniło to, że nagrywali telefonami ich interwencję. Zgodnie z prawem mieli prawo to robić bo przebywali w miejscu publicznym i mieli do czynienia z umundurowanymi policjantami. Postępowanie wobec jednego z nich prowadzone w związku z utrudnianiem interwencji policji zostało umorzone, drugi otrzymał 500 - złotowy mandat za używanie wulgarnych słów. Szef KGP pytany w TVN24 o ewentualną swoją dymisję powiedział, że "jego los jest w rękach ministra spraw wewnętrznych i premier". – Poddaję się ich ocenie. Jeśli takie decyzje zapadną, oczywiście się im podporządkuję" – stwierdził.
5. Prokuratura przez cały rok nie była w stanie postawić żadnych zarzutów, teraz okazuje się że jednak można
Dopiero po czterech miesiącach udało się przesłuchać zamieszanych w sprawę policjantów, bowiem wcześniej przebywali na zwolnieniach lekarskich. W ramach śledztwa prokuratura przeprowadziła również dwie sekcje zwłok oraz dwa eksperymenty procesowe. Zlecono także wykonanie ekspertyz przez biegłych. Śledztwo ma się zakończyć... we wrześniu. Minister Ziobro nie reagował, nie ponaglał, nie mobilizował śledczych, którzy mu podlegają. Magdalena Mazur-Prus z prokuratury Okręgowej w Poznaniu przekonywała najpierw, że samo nagranie z paralizatora nie było wystarczającym materiałem żeby postawić komukolwiek zarzuty.
Ale szybko okazało się, że można. Rafał Maćkowiak szef tej prokuratury wyjawił bowiem, że rozważa ona jednak postawienie zarzutów znęcania się nad osobą pozbawioną wolności. Opieszałość w działaniu, prokuratorzy tłumaczą m.in. długim okresem oczekiwania na opinie biegłych sądowych. Chodzi m.in. o nagranie z paralizatora, które miało być słabej jakości i wymagało specjalistycznego "oczyszczenia". Prokuratura podkreśla nawet, że to dzięki jej działaniom nagranie zarejestrowane przez paralizator zostało oczyszczone i stało się na tyle wyraźne, że "Superwizjer” TVN mógł je pokazać w swoim materiale. Warto przypomnieć, że kierowca Seicento już na drugi dzień po wypadku z kolumną rządową premier Beaty Szydło miał już wstępnie postawione zarzuty.
6. Najwyżsi rangą przełożeni funkcjonariuszy z Wrocławia nie poczuwają się do odpowiedzialności
Ani szef MSWiA Mariusz Błaszczak, ani jego zastępca -odpowiedzialny za policję - Jarosław Zieliński, ani komendant główny policji Jarosław Szymczyk nie poczuwają się do winy i nie zamierzają podawać się do dymisji. Choć rok temu twierdzili, ze mają pełną wiedzę o całej sprawie, dzisiaj przekonują, że nagranie z paralizatora obejrzeli pierwszy raz w TVN24. A przecież to Zieliński odpowiada za bezprecedensową wymianę kadr w polskiej policji. To on miał lansować kandydaturę inspektora Zbigniewa Maja na stanowisko Komendanta Głównego. Po kilku tygodniach służby Maj podał się do dymisji w atmosferze skandalu. Potem kierownictwo MSWiA miało problem ze znalezieniem następcy.
Wszyscy odwołani kilka dni temu komendanci z Wrocławia awansowali już za rządów PiS. Idą w zaparte, albo kluczą też śledczy i prokurator generalny Zbigniew Ziobro. Politycy, funkcjonariusze i śledczy udowadniają przy okazji, że rzeczywiście żyjemy w państwie teoretycznym.