
Wrzucić kilka złotych do puszki pod kościołem, żeby pomóc Owsiakowi, a potem zapomnieć o temacie na następne 365 dni. Z takiego założenia wciąż wychodzi wielu Polaków. To na szczęście powoli się zmienia. Ale w kwestii popularyzacji szeroko rozumianej filantropii nad Wisłą wciąż jest do zrobienia bardzo, bardzo wiele. Na szczęście przykład coraz częściej dają ci, którzy są znani, i ci, którzy po prostu są najwięksi.
Wszystko widać w badaniach. Te na pierwszy rzut oka są dla nas bardzo pochlebne. Według CBOS w 2016 roku w jakąś pomoc (nie tylko pieniężną) zaangażowało się 79 proc. Polaków i to wzrost o 4 punkty procentowe względem wcześniejszego badania. Podobne wnioski nasuwają się po lekturze innych opracowań. Według stowarzyszenia Klon/Jawor w 2016 roku 52 proc. Polaków przynajmniej raz przekazało swoje środki finansowe jakiejś organizacji pozarządowej. Z kolei według TNS Polska w 2015 roku w jakąkolwiek zaangażowało się trzech na czterech Polaków.
Te dane potwierdzają ci, którzy na co dzień zajmują się filantropią. Rzeczywiście, symboliczne pięć złotych do puszki to dla Kowalskiego żadne wyzwanie. Widzi to Karolina Adamska, prezes zarządu Fundacji Mam Marzenie. – Mam ogromne pokłady nadziei w to, że ludzie są dobrzy i chcą pomagać. Jeśli coś ich jednoczy, to stają wszyscy równo i starają się działać – opowiada w rozmowie z naTemat.
To być może wynika trochę z takiego egoizmu, żyjemy konsumpcyjnie, chcemy się pokazać. Pewnie ten czas, który mogliby poświęcić na wolontariat, przeznaczają na pracę. Może to jest ten czas, kiedy podejmują dodatkowe zajęcia płatne, dodatkową pracę. U nas w fundacji wszyscy jesteśmy wolontariuszami, nikt nie pobiera wynagrodzenia. Każdy ma swoje życie osobiste, pracę. Wolontariat to trzecia sfera naszego życia. A doba każdego z nas trwa 24 godziny. Pewnie zabieramy ten czas książce czy zakupom w galerii handlowej, ale zabieramy ten czas po to, żeby pomagać chorym dzieciom i spełniać ich marzenia. Wydaje mi się, że wolontariusze dostrzegają, że są inne wartości, nie mówię że gorsze czy lepsze, ale inne niż realizowanie własnych potrzeb.
Według Janiny Ochojskiej, która stworzyła Polską Akcję Humanitarną, problem jest jeszcze jeden: Polacy często nie wiedzą, jak mogą pomagać. Nie dowiadują się, w jaki sposób mogą pomóc innym. – Polskie społeczeństwo chce pomagać. Dowodem jest choćby ostatnio zebrane przez PAH 4 mln zł na pomoc dla Aleppo. Czemu tak dużo? Bo było wiele informacji w mediach. Dla porównania w grudniu, kiedy otworzyliśmy misję w Mosulu, próbowaliśmy ją nagłośnić, żeby zebrać więcej środków. Ale informacji o tym, co tam się dzieje, właściwie nie było. I na Mosul było pięć tysięcy, a na Aleppo 4 miliony. Dlatego dużo zależy od informacji. Mocno skupiamy się na tworzeniu wiadomości, docieraniu do Polaków – tłumaczy mi.
Proszę spojrzeć na wolontariat tych, którzy są na emeryturze. Taki 60-latek dzisiaj, jeśli jest w dobrym zdrowiu, mając olbrzymie doświadczenie w jakiejkolwiek dziedzinie, naprawdę się przyda w wielu organizacjach. I my też poszukujemy takich ludzi. Ci ludzie nie mają świadomości, że mogliby być przydatni. Tu jest na pewno dużo do zrobienia.
Jeszcze jedna rzecz wpływa na nasze dobroczynne postawy: oczekujemy, że efekty przyjdą praktycznie natychmiast. To decyduje, że często zamiast wolontariatu po prostu wolimy dać pieniądze. – Ludzie wolą szybciej wpłacić, niż się zaangażować. To daje radość z sukcesu. Wyobraźmy sobie, że jest zbiórka na pół miliona i trwa tylko trzy dni. Darczyńca wchodzi na platformę i widzi, jak wypełnia się licznik. Później dostaje na mejla informację, że zbiórka się powiodła. Że mamy 100 proc. Jest szczęśliwy, nie może uwierzyć – mówi Agnieszka Nowik z Fundacji Siepomaga.
Niesienia pomocy uczą nas jednak nie tylko organizacje zajmujące się filantropią, ale i ci z nas, którzy są bardziej znani publicznie. Chyba każdemu z pomocą kojarzy się Filip Chajzer. Popularny dziennikarz – a może już raczej gwiazdor – znany jest ze swoich działań na rzecz powstańców warszawskich. Na początku sierpnia wszyscy usłyszeliśmy, że spłacił dług (ponad 1100 złotych) 93-letniego powstańca, a dzięki zorganizowanej przez niego zbiórce na cele związane z powstańcami zebrano w sumie ponad milion złotych.
Ale pomagać można nie tylko poprzez hojne datki. Czasami pomóc to uratować czyjeś zdrowie czy zachęcić kogoś do realizacji marzeń. Ten wycinek rzeczywistości spółki działające w Polsce wypełniają dzięki akcjom CSR. Oczywiście te działania nie wywołują żadnego efektu wow, jeśli nie są przeprowadzone z pomysłem. Kulczyk Investments przez wiele lat było sponsorem polskich olimpijczyków. Być może nie wie o tym każdy Polak, ale z pewnością każdy kojarzy słynną historię medalu Zofii Noceti-Klepackiej. Żeglarka w 2012 roku w Londynie na igrzyskach wywalczyła brązowy medal w windsurfingu. Wystawiła go na aukcję, żeby pomóc dziewczynce chorującej na mukowiscydozę. Zlicytował go Jan Kulczyk, który zapłacił za niego 87 tysięcy złotych. Chwilę po tym, jak odebrał go w trakcie gali w siedzibie Polskiego Komitetu Olimpijskiego, zwrócił go olimpijce.
