Wrzucić kilka złotych do puszki pod kościołem, żeby pomóc Owsiakowi, a potem zapomnieć o temacie na następne 365 dni. Z takiego założenia wciąż wychodzi wielu Polaków. To na szczęście powoli się zmienia. Ale w kwestii popularyzacji szeroko rozumianej filantropii nad Wisłą wciąż jest do zrobienia bardzo, bardzo wiele. Na szczęście przykład coraz częściej dają ci, którzy są znani, i ci, którzy po prostu są najwięksi.
Jak tu dać na kogoś pieniądze, skoro ja jeszcze nie do końca zadbałem o swoją rodzinę? Takie pytanie zadaje sobie wielu Polaków. Pytanie na pewno nie jest głupie, ale faktem jest, że filantropii trzeba się nauczyć, trzeba do niej dojrzeć. To cecha charakteryzująca przede wszystkim społeczeństwa bogate, rozwinięte – a do takiego przecież my, jako Polacy, aspirujemy. Mało kto wie, że przykład idzie z... drugiego końca świata. Kiedy bowiem Kowalski przewraca się na drugi bok w środku nocy, pewien naród praktycznie masowo angażuje się w pomoc innym. Chodzi o Australijczyków.
Dwie trzecie mieszkańców tego kraju co miesiąc przekazuje swoje pieniądze na cele dobroczynne. Co trzeci angażuje się w wolontariat. To bardzo dużo. Owszem, zdecydowana większość Polaków także pomaga, ale dla większości z nas to w skali roku działania jednorazowe. Znaleźć puszkę, "odfajkować" cel na ten rok i zapomnieć.
Jak pomagać, to szybko
Wszystko widać w badaniach. Te na pierwszy rzut oka są dla nas bardzo pochlebne. Według CBOS w 2016 roku w jakąś pomoc (nie tylko pieniężną) zaangażowało się 79 proc. Polaków i to wzrost o 4 punkty procentowe względem wcześniejszego badania. Podobne wnioski nasuwają się po lekturze innych opracowań. Według stowarzyszenia Klon/Jawor w 2016 roku 52 proc. Polaków przynajmniej raz przekazało swoje środki finansowe jakiejś organizacji pozarządowej. Z kolei według TNS Polska w 2015 roku w jakąkolwiek zaangażowało się trzech na czterech Polaków.
Diabeł oczywiście tkwi w szczegółach. A tu już nie jest tak różowo. Z badań CBOS wynika, że tylko 7 proc. respondentów przekazało pieniądze na cele dobroczynne "wiele razy". Co piąty Polak zrobił to tylko raz, a 37 proc. z nas kilka razy. Jeszcze gorzej wypadamy w kwestii wolontariatu. 84 proc. ankietowanych w ogóle nie decyduje się na taką pomoc. Według TNS Polska 29 proc. Polaków tylko raz w roku pomaga, a więcej niż czterokrotnie robi to zaledwie co dziesiąty z nas. I tu nie chodzi o wielkie rzeczy – a właśnie o takie jak WOŚP, przekazanie niepotrzebnych ubrań, Szlachetną Paczkę i podobne inicjatywy.
Czemu tak się dzieje? To po części wynika z naszej niechęci do przeznaczania naszego wolnego czasu na pomoc. Według TNS Polska 58 proc. Polaków ma poczucie, że nie pomaga na co dzień. Rodacy, nawet jeśli już pomagają, przede wszystkim chcą załatwić to na już. Wrzucić coś do puszki, umieścić w kontenerze niepotrzebne ubrania – tak najczęściej wygląda szara rzeczywistość polskiego wolontariatu.
Brak czasu to tylko wymówka
Te dane potwierdzają ci, którzy na co dzień zajmują się filantropią. Rzeczywiście, symboliczne pięć złotych do puszki to dla Kowalskiego żadne wyzwanie. Widzi to Karolina Adamska, prezes zarządu Fundacji Mam Marzenie. – Mam ogromne pokłady nadziei w to, że ludzie są dobrzy i chcą pomagać. Jeśli coś ich jednoczy, to stają wszyscy równo i starają się działać – opowiada w rozmowie z naTemat.
Zarządzana przez nią fundacja pomaga spełniać marzenia chorych dzieci w szesnastu polskich miastach. – Nie wiem, czy lista ludzi pomagających się powiększa czy pomniejsza, nie robię takich statystyk. Dla mnie celem jest spełnianie marzeń chorych dzieci. Ale mamy tych celi około sześciuset rocznie, to wokół nich gromadzę swoje działania i wolontariuszy. Od kilku lat spełniamy mniej więcej tyle samo marzeń, więc tych darczyńców jest pewnie mniej więcej tyle samo, a może nawet więcej – przekonuje mnie.
Gorzej się robi jednak, kiedy poza swoimi pieniędzmi trzeba poświęcić jeszcze własny czas. – Nieustannie zachęcamy do wolontariatu i ciągle tych ludzi mamy za mało. Dajemy radę z tymi, których mamy, ale gdyby nas było więcej, spełnialibyśmy tych marzeń więcej, szybciej, może piękniej. Żyjemy w czasach, kiedy ludzie są bardzo sfokusowani na sobie i swoich celach, potrzebach. Mało kto patrzy dalej niż na czubek własnego nosa.
O wolontariacie być może zapominamy również dlatego, że wśród Polaków nadal krąży opinia niekoniecznie przychylna temu zajęciu. – Panuje pogląd, że wolontariusz to osoba smutna, samotna, z kiepską pracą, która wraca do pustego domu i nie ma co robić. I w związku z tym angażuje się w pomoc innym, no bo cóż innego. Ale to nie jest tak, wystarczy spojrzeć na sylwetki naszych wolontariuszy. To szczęśliwi, spełnieni ludzie, tryska od nich taka energia. Ale dobro wraca, dlatego ja zachęcam do trochę większego zaangażowania niż wrzucania do puszek – kontynuuje Adamska.
Praca na rzecz innych wymaga jednak pokonania największego wroga: lenistwa. – Wrzucenie do puszki wymaga mniej wysiłku, a tak jesteśmy skonstruowani, żeby tak właśnie działać. To dotyczy całego życia, nie tylko pomagania. To mniejszy wysiłek czasowy i energetyczny. Wystarczy chwila i mamy poczucie, że "ja już zrobiłem coś dobrego w tym roku i nie muszę" – podsumowuje.
Brakuje wiedzy o tym, jak nieść pomoc
Według Janiny Ochojskiej, która stworzyła Polską Akcję Humanitarną, problem jest jeszcze jeden: Polacy często nie wiedzą, jak mogą pomagać. Nie dowiadują się, w jaki sposób mogą pomóc innym. – Polskie społeczeństwo chce pomagać. Dowodem jest choćby ostatnio zebrane przez PAH 4 mln zł na pomoc dla Aleppo. Czemu tak dużo? Bo było wiele informacji w mediach. Dla porównania w grudniu, kiedy otworzyliśmy misję w Mosulu, próbowaliśmy ją nagłośnić, żeby zebrać więcej środków. Ale informacji o tym, co tam się dzieje, właściwie nie było. I na Mosul było pięć tysięcy, a na Aleppo 4 miliony. Dlatego dużo zależy od informacji. Mocno skupiamy się na tworzeniu wiadomości, docieraniu do Polaków – tłumaczy mi.
– Czytam w internecie, że w Sudanie Południowym trwają walki, potrzebna jest pomoc. Ale konkretów brak. Marzyłabym o jednym zdaniu, że PAH jest tam obecna od 11 lat. Ludzie chcą pomagać, ale często nie pamiętają, że mamy tam misję. Mają na co dzień swoje troski – podkreśla.
Z kolei problem z wolontariatem w opinii szefowej Polskiej Akcji Humanitarnej wynika z niezrozumienia zjawiska. – My nie wysyłamy wolontariuszy na misje, ale jeszcze potrzebna jest praca w Polsce. Mamy choćby kancelarię prawną, której prawnicy nas wspierają w trudnych sprawach, np. w poznawaniu prawa pracy w Somalii. Sami się przez to nie przedrzemy. Oczywiście więcej rąk do pracy by się zawsze przydało, w naszych biurach w Warszawie czy Krakowie są jeszcze miejsca. My jednak nie narzekamy, ale wiem, że są organizacje, które opierają się na wolontariuszach i jest im trudno. On cieszy się u nas mniejszą popularnością, a czasami ludzie się zgłaszają tylko po to, żeby dostać jakieś punkty, dostać się do szkoły itd. Wolontariat w Polsce wymaga innego podejścia, powinno się pokazywać więcej przykładów. Trzeba uzmysłowić młodym ludziom, że to jakaś szansa na zdobycie wiedzy, rozwój, zrobienie czegoś dobrego. U nas się o tym nie mówi, ta praca kojarzy się z tym, żeby pójść na pocztę, przynieść, wynieść, pozamiatać.
– Polacy chcą pomagać, ale nie wiedzą, jakie to jest proste. Że mają coś do dania ze swojej wiedzy, umiejętności, czasu. Wydaje im się, że jak nie mają pieniędzy, to nie mogą nic robić. A pomaganie nie na tym tylko polega – podsumowuje.
Pomoc jak fast-food
Jeszcze jedna rzecz wpływa na nasze dobroczynne postawy: oczekujemy, że efekty przyjdą praktycznie natychmiast. To decyduje, że często zamiast wolontariatu po prostu wolimy dać pieniądze. – Ludzie wolą szybciej wpłacić, niż się zaangażować. To daje radość z sukcesu. Wyobraźmy sobie, że jest zbiórka na pół miliona i trwa tylko trzy dni. Darczyńca wchodzi na platformę i widzi, jak wypełnia się licznik. Później dostaje na mejla informację, że zbiórka się powiodła. Że mamy 100 proc. Jest szczęśliwy, nie może uwierzyć – mówi Agnieszka Nowik z Fundacji Siepomaga.
Siepomaga.pl to nowoczesna forma pomocy, bo przez internet. Wystarczy na witrynie platformy znaleźć "cel" i przekazać pieniądze. W ten sposób przez fundację przewinęło się już ponad 150 milionów złotych, dzięki którym szansę na życie dostało dziesiątki chorych Polaków – i nie tylko. Wystarczy zajrzeć na ich stronę, żeby zrozumieć, jak to funkcjonuje.
To właśnie ta nowoczesna forma zachęca ludzi. – Jesteśmy jako naród dosyć nieufni, ale to dobra cecha. Kiedy gra WOŚP i są tam znane twarze, widać ten sprzęt, to potrafimy zaufać. Ale niekoniecznie chcemy wpłacać po prostu "na fundację". Internet daje nowe narzędzia. Widać na co są pieniądze i widać od razu rezultaty, jest inaczej. Jest kosztorys, widać do jakiego szpitala, a dlaczego, a dla kogo. To dla ludzi jest bardziej prawdziwe. Jest konkret – przekonuje.
Te natychmiastowe efekty zachęcają do udzielania się w zbiórkach, ale jednocześnie odwodzą od wolontariatu. – Wolontariusz często musi dużo z siebie dać, żeby ta praca dała mu satysfakcję. Nie zawsze będzie to też sukces. Wolontariusz w hospicjum często widzi rzeczy, które w nim już zostaną. Ludziom czasem ciężko się pogodzić, że wolontariat to czasami krok w stronę życia, a drugi może być wycofaniem. Potem ktoś może nie czuć już spełnienia – tłumaczy.
Dobry przykład to podstawa
Niesienia pomocy uczą nas jednak nie tylko organizacje zajmujące się filantropią, ale i ci z nas, którzy są bardziej znani publicznie. Chyba każdemu z pomocą kojarzy się Filip Chajzer. Popularny dziennikarz – a może już raczej gwiazdor – znany jest ze swoich działań na rzecz powstańców warszawskich. Na początku sierpnia wszyscy usłyszeliśmy, że spłacił dług (ponad 1100 złotych) 93-letniego powstańca, a dzięki zorganizowanej przez niego zbiórce na cele związane z powstańcami zebrano w sumie ponad milion złotych.
Bardzo dużo dla innych robi też inny dziennikarz, tym razem sportowy. Krzysztof Stanowski. To on stworzył bardzo popularną akcję skierowaną własnie do użytkowników platformy Siepomaga.pl. W ramach inicjatywy #DobroWraca zachęca Polaków do wpłat na konta tych w potrzebie. Co istotne, jego akcja dociera nie tylko do "przeciętnych" Polaków, ale i tych znanych i bogatych. W zeszłym roku bardzo głośny był przypadek Marcina Gortata, który bez wahania wpłacił 125 tys. zł na leczenie chorego chłopca.
O pomocy nie zapomina oczywiście także wielki biznes. I w tym wypadku pieniądze są naprawdę duże. Przykłady? Widzicie je choćby w każde święta, ale nie tylko. Tesco na przełomie czerwca i lipca przekazało 1 proc. wartości sprzedaży popularnych marek do Banków Żywności, aby sfinansować posiłki dla najbardziej potrzebujących. Oba podmioty współpracują ze sobą od od lat, ta zbiórka to rozwinięcie inicjatywy wszystkim doskonale znanej, czyli zbierania produktów przy kasach. W ten sposób dzięki kilkunastodniowej akcji zebrano ponad 140 tysięcy złotych. W sumie dzięki tej współpracy powstało już osiem milionów ciepłych posiłków, więc mówimy o naprawdę dużych liczbach.
A można mówić o jeszcze większych: co roku Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy poza pomocą od prawie każdego z nas może liczyć na wsparcie hojnych sponsorów. Wśród nich wybija się Bank Pekao, który od 2014 roku rokrocznie przelewa na konto organizacji Jurka Owsiaka 2 miliony złotych. Nawet przy astronomicznych rekordach Orkiestry takie liczby robią wrażenie.
Pomysł równie ważny jak pieniądz
Ale pomagać można nie tylko poprzez hojne datki. Czasami pomóc to uratować czyjeś zdrowie czy zachęcić kogoś do realizacji marzeń. Ten wycinek rzeczywistości spółki działające w Polsce wypełniają dzięki akcjom CSR. Oczywiście te działania nie wywołują żadnego efektu wow, jeśli nie są przeprowadzone z pomysłem. Kulczyk Investments przez wiele lat było sponsorem polskich olimpijczyków. Być może nie wie o tym każdy Polak, ale z pewnością każdy kojarzy słynną historię medalu Zofii Noceti-Klepackiej. Żeglarka w 2012 roku w Londynie na igrzyskach wywalczyła brązowy medal w windsurfingu. Wystawiła go na aukcję, żeby pomóc dziewczynce chorującej na mukowiscydozę. Zlicytował go Jan Kulczyk, który zapłacił za niego 87 tysięcy złotych. Chwilę po tym, jak odebrał go w trakcie gali w siedzibie Polskiego Komitetu Olimpijskiego, zwrócił go olimpijce.
Z czym wam się kojarzy Biedronka? Ogromna sieć dyskontów, niskie ceny i często… rzesze nisko opłacanych pracowników. A ten, kto mało zarabia, nie tylko nie myśli o wolontariacie, ale i często o własnym zdrowiu. Naprzeciw temu problemowi Biedronka wychodzi co roku – i robi to już od 13 lat. W ramach programu "Razem Zadbajmy o Zdrowie" sieć co roku zaprasza kilkadziesiąt tysięcy swoich pracowników do wzięcia udziału w profilaktycznych badaniach, często bardzo specjalistycznych. Warto również podkreślić, że to tylko jeden z dwudziestu programów wsparcia dla pracowników oferowanego przez Jeronimo Martins Polska.
Jedna z najbardziej znanych akcji CSR w Polsce jest – głównie ze względu na wielki rozmach – jest piłkarski turniej "Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku". Inicjatywa zorganizowana przez Maspex uderzyła dokładnie w te tony, w które Polacy są mocno wyczuleni: w głód piłkarskiego sukcesu.
Odbyło się już 17 edycji turnieju, wzięło w niej udział ponad 1,6 mln chłopców i dziewczynek. Warto podkreślić, że finał rozgrywany jest na Stadionie Narodowym, co dla uczestników jest olbrzymim przeżyciem. Spółka dzięki organizacji turnieju pomaga wyławiać w wielkiej rzeszy dzieciaków piłkarskie talenty. Ktoś przecież musi w końcu zastąpić Roberta Lewandowskiego i spółkę.
To być może wynika trochę z takiego egoizmu, żyjemy konsumpcyjnie, chcemy się pokazać. Pewnie ten czas, który mogliby poświęcić na wolontariat, przeznaczają na pracę. Może to jest ten czas, kiedy podejmują dodatkowe zajęcia płatne, dodatkową pracę. U nas w fundacji wszyscy jesteśmy wolontariuszami, nikt nie pobiera wynagrodzenia. Każdy ma swoje życie osobiste, pracę. Wolontariat to trzecia sfera naszego życia. A doba każdego z nas trwa 24 godziny. Pewnie zabieramy ten czas książce czy zakupom w galerii handlowej, ale zabieramy ten czas po to, żeby pomagać chorym dzieciom i spełniać ich marzenia. Wydaje mi się, że wolontariusze dostrzegają, że są inne wartości, nie mówię że gorsze czy lepsze, ale inne niż realizowanie własnych potrzeb.
Janina Ochojska
Prezes Polskiej Akcji Humanitarnej
Proszę spojrzeć na wolontariat tych, którzy są na emeryturze. Taki 60-latek dzisiaj, jeśli jest w dobrym zdrowiu, mając olbrzymie doświadczenie w jakiejkolwiek dziedzinie, naprawdę się przyda w wielu organizacjach. I my też poszukujemy takich ludzi. Ci ludzie nie mają świadomości, że mogliby być przydatni. Tu jest na pewno dużo do zrobienia.