Uznała, że nie może milczeć. Została obrażona seksistowskim tekstem w obecności wielu osób i doszła do wniosku, że samo ostentacyjne wyjście z sali to za mało. Że trzeba zrobić coś więcej, aby kobiety – nie tylko te ze środowiska wysokogórskiego, także inne, które próbują niby "męskiej przygody – nie były więcej tak traktowane. W rozmowie z naTemat himalaistka Agnieszka Bielecka opowiada o motywach swojego działania i o reakcjach, z jakimi się to spotkało.
Dziennikarz zajmujący się tematyką społeczną, polityczną i kryminalną. Autor podcastów z serii "Morderstwo (nie)doskonałe". Wydawca strony głównej naTemat.pl.
O słowach, jakie padły na XII Festiwalu Górskim w Lądku Zdroju, pisaliśmy tutaj. Gdy na imprezie prezentowano stan przygotowań do zimowej wyprawy na K2, z sali padło pytanie: "Dlaczego w składzie wyprawy nie ma żadnej kobiety, być może żadna się nie zgłosiła?". Agnieszka Bielecka bardzo była ciekawa odpowiedzi, bo początkowo była zaproszona do tzw. szerokiego składu wyprawy, ale ostatecznie się nie zakwalifikowała. Powodów takiej decyzji jej nie przedstawiono. Więc gdy publicznie zadano pytanie, które jej dotyczyło, nadstawiła ucha i usłyszała...
Najpierw zamarła, potem wstała i wyszła. Po dwóch dniach sytuację opisała na Facebooku. "Poczułam, że moje dotychczasowe udziały w wyprawach, samodzielność, wysiłek i czasami sukcesy zostały przekreślone przez publiczne sprowadzenie mnie do roli markietanki obozowej" – stwierdziła, a jej wpis wywołał prawdziwą burzę w środowisku wysokogórskim. Wiele osób ją poparło. Ale wiele też uznało, że zupełnie niepotrzebnie atakuje zasłużonego himalaistę, szefa programu "Polskie Himalaje" Janusza Majera, który wypowiedział niefortunne zdanie o "jednej na dziesięciu chłopa".
Zaskoczyły Panią reakcje, z jakimi spotkał się Pani wpis?
Oczywiście, spodziewałam się różnych reakcji. Miałam świadomość, że poruszam temat, który wywoła wiele kontrowersji.
I rzeczywiście – otrzymałam dużo wsparcia. Wiele osób jest mi wdzięcznych, że zabrałam głos w sprawie, o której dotąd mówiło się raczej tylko po cichu. Niestety, spotkałam się też z wypaczaniem sensu moich słów. Niektórzy uznali, że jest to mój atak na Janusza Majera. A przecież napisałam, że nie chodzi o potępianie osoby, lecz o potępianie zjawiska. Pojawił się też jeden absurdalny wpis, że jestem rozhisteryzowaną panienką, która zagrała seksizmem, bo chłopcy nie wpuścili jej do piaskownicy.
Wśród tych, którzy Panią wsparli, była choćby Martyna Wojciechowska, która napisała o stereotypie "męskiej przygody" – że ona nie chce takiego świata dla swojej córki.
Tak, Martyna zadzwoniła do mnie i rozmawiałyśmy o tym zdarzeniu. Mówiła, że zna te zachowania mężczyzn z autopsji i potem ich reakcje: "niechcący", "wymsknęło się", "przepraszamy".
Ale skoro się "wymsknęło", to znaczy, że u takiego faceta to myślenie siedzi w głowie.
Taka była Pani intencja – żeby pokazać, iż problem istnieje w głowach mężczyzn?
Chodziło mi o to, aby uświadomić niektórym panom, że to zachowanie jest niewłaściwe. Mówię "niektórym panom", bo wiem, jak to jest – do tej pory tylko raz mi się zdarzyło, że oprócz mnie na wyprawie była jeszcze jedna kobieta, poza tym zawsze byłam jedyna wśród panów. Męskie środowisko na wyprawach jest dla mnie naturalne. Właściwie zawsze współpracowało mi się z moimi kolegami bardzo dobrze.
Na wyprawach z Arturem Hajzerem zawsze byłam traktowana po partnersku, bez taryfy ulgowej i z szacunkiem. Większość moich kolegów tak właśnie się zachowuje. Jedynie ze strony wspinaczy ze starszego pokolenia zdarzają się zachowania, które uważam za niedopuszczalne. Wyjątkiem był tu Artur Hajzer.
To, że Pani wstała i wyszła z sali podczas prezentacji wyprawy, nie było wystarczającą reakcją?
Pewne niedopuszczalne słowa padły publicznie, więc wymagały publicznej reakcji. Musiałam wyrazić niezgodę na takie zachowania, bo brak jakiejkolwiek reakcji oznaczałby przyzwolenie na takie wypowiedzi.
Uważam, że należy uświadomić wspinaczom ze starszego pokolenia, że mylą się, jeśli sądzą, iż panom będzie się lepiej wspinało tylko dlatego, że będą wyłącznie w męskim gronie. Wiem od mojego brata (Adama Bieleckiego – przyp. red.) oraz innych kolegów, że nie ma to dla nich żadnego znaczenia. Uznałam też, że nie mogę sobie pozwolić na traktowanie siebie jako jakąś maskotkę.
Nie godzę się na propozycje, żebym usiadła komuś na kolanach i dała buziaka, a jeśli odmawiam – słyszę, że nie mam poczucia humoru. A takie sytuacje się zdarzają w wysokogórskich bazach przy kolegach ze starszego pokolenia. One z reguły budzą niesmak u moich młodszych kolegów.
Taki "męski świat". W stylu, który powoli odchodzi do lamusa.
No, tak. Jestem przekonana, że Janusz Majer nie chciał nikogo obrazić, odpowiadając na pytanie o skład wyprawy na K2. Ale jednak nie użył argumentu merytorycznego. Powiedział o kobiecie i dziesięciu panach zamiast powiedzieć chociażby "Aggna nie ma wystarczająco mocnego wykazu przejść". To byłoby jakiekolwiek wytłumaczenie.
Nie chcę jednak, żeby to się przerodziło w jakieś ataki na Janusza. Przeprosił, ja przyjęłam przeprosiny i to zamknęło dyskusję. Wyjaśnił też, jakie były powody, dla których skład wyprawy jest taki, a nie inny (szef programu "Polskie Himalaje" zapewnił m.in., że "kryterium płci nie miało wpływu" – przyp. red.). Czy to powody rzeczywiste, czy nie – to inna sprawa. Te argumenty powinny były paść od razu, a nie jakiś seksistowski żart. Lubię Janusza, szanuję, wiem, że jest zasłużony dla polskiego himalaizmu. Z drugiej strony jednak pytam – jak to możliwe, że porządny przyzwoity facet może sobie pozwolić na tego typu teksty? Nawet jeśli to jest tylko lapsus słowny – co siedzi w głowie faceta, że taki lapsus mu się przydarza?
Skoro mówi Pani, że problem tkwi w starszym pokoleniu wspinaczy – przecież to są ludzie, którzy znali osobiście choćby Wandę Rutkiewicz i są świadomi jej dokonań.
Oczywiście. Ale Wanda Rutkiewicz na pewno miała większe problemy w kwestii zachowań panów niż współczesne himalaistki. W swoich książkach Rutkiewicz opisywała, że nie było jej łatwo. Moi koledzy w 90 proc. traktują mnie po partnersku. Myślę, że w jej czasach te proporcje mogły być odwrotne.
Przecież Rutkiewicz organizowała wyłącznie kobiece wyprawy, żeby nie wysłuchiwać, że panowie ją "wciągnęli", bo tak to wtedy postrzegano. Nawet jeśli kobieta była silniejsza i prowadziła, to zawsze sukces wyprawy był zasługą facetów. Kobiece wyprawy robiono też po to, by udowodnić mężczyznom, że same też potrafimy to zrobić. Dziś chyba jednak nie powinniśmy wracać do takiego postrzegania kobiet. Faktem jest też, że wspinających się w wysokich górach kobiet w Polsce nie jest aż tak dużo, więc zorganizowanie kobiecej wyprawy mogłoby być niełatwe.
Nie obawia się Pani, że po burzy, jaką wywołał Pani wpis mogą być reakcje dwojakie: albo na jakąś inną wyprawę już się Pani nie zakwalifikuje, żeby utrzeć nosa; albo też, jeśli się Pani zakwalifikuje, to wszyscy powiedzą, że to wyłącznie po to, by uniknąć zarzutów o seksizm, a nie ze względu na umiejętności?
Oczywiście, że skutki mogą być różne. Ale co: mam się nie bronić, bojąc się, co z tego wyniknie? Ja odpowiadam za to, co sama robię. Za to, co ktoś sobie o tym pomyśli, już odpowiedzialna nie jestem.