Można sobie po prostu kupić zwykłe Audi. Jeśli chcemy, żeby wyglądało nieco szybciej i agresywniej, ale nie stać nas na mocniejsze silniki, możemy dokupić wizualny pakiet S-line. Ten dodaje trochę charakteru naszemu autu, ale nie pod maską. Jeśli budżet pozwala, można połączyć S-line z mocniejszym silnikiem z gamy. Jednak, gdy chcemy naprawdę sportowych osiągów i wrażeń z jazdy, sięgamy po wersję „S” danego modelu. Te zapewniają już w zupełności wystarczające parametry i wrażenia dla przeciętnego kierowcy. Jeździsz dajmy na to taką S5-tką i więcej do szczęścia nie trzeba.
No, a nad tym wszystkim góruje jeszcze seria sygnowana literkami RS. Ten dopisek na modelu to doskonałe zobrazowanie stwierdzenia „ile fabryka dała”. Mocniej, szybciej, lepiej, drożej w przypadku Audi nie będzie. Rodzina spod znaku RS to w dużym skrócie przeniesienie skrajnie sportowych rozwiązań wprost z toru na zwykłe ulice. I tę rodzinę właśnie chcemy Wam tutaj przybliżyć. Wyżej jest tylko rodzynek o nazwie R8, ale to już materiał na inną historię.
Do redakcji naTemat zawitała szalona TT-tka i marchewkowa trójeczka w wersji Limousine, czyli tej sedanowej. Jest jeszcze hatchback zwany Sportbackiem, o którym więcej pisaliśmy tutaj. Obie "trójki" w wersji RS zapewniają identyczne osiągi i niemal identyczne wrażenia z jazdy. To najtańsza droga, jeśli chcemy wejść do rodziny RS, choć słowo „najtańsza” wcale nie oznacza taniej. Kosztują odpowiednio od 258 700 zł i 267 000 zł, ale trzeba być wielkim fanem hatchbacków, by wybrać akurat tę wersję. W innym przypadku dopłacenie 8 tys. złotych do wersji Limousine jest więcej niż rozsądnym wyjściem. Możecie być jednak pewni, że kupując sobie RS3 cena będzie zaczynać się od „trójki” z przodu – parę dodatków, które upiększą i jeszcze bardziej unowocześnią nasze auto szybko wywinduje ją w górę.
Pod maskę wsadzono im takie same silniki: 2,5-litrowe benzyniaki o mocy 400 koni mechanicznych (o 33 więcej niż poprzednio). Setkę osiągamy po 4,1 sekundy, a licznik ostatecznie zatrzyma się na 250km/h. Mało? Zawsze możesz sięgnąć głębiej do kieszeni i opcjonalnie zwiększyć prędkość maksymalną do 280km/h. Dzięki Bogu konstruktorzy nie dają kierowcy wyboru, co do napędu: czy się stoi, czy się leży, każdemu quattro się należy. Napęd na cztery koła to wielka doza bezpieczeństwa i pewności prowadzenia.
Rodzina RS to najlepsze, co swoim klientom może oferować Audi. Powstaje równoległe do „cywilnych” modeli. W specjalnym, gigantycznym kompleksie Audi Sport gdzieś po środku niczego w Niemczech są opracowywane, testowane czy projektowane RS-ki. To odpowiedniki zwykłych modeli Audi, ale na ogólnym wyglądzie i rozmiarze podobieństwa się kończą.
Dziś nie każdy nowy model można kupić w wersji RS. Tych bezpośrednio u producenta jest całkiem niewiele, bowiem na chwilę obecną to wspomniane RS3 w dwóch wersjach, RS5 Coupe (jeżdżący ideał), TTRS, RS6 Avant i RS7. Te dwa ostatnie mają jeszcze odpowiedniki Performance, które są po prostu jeszcze mocniejsze. W taki oto sposób mamy sześć modeli z RS w nazwie i wspomniane R8. Nie ma tu żadnego z SUV-ów, ani A4-ki, czy 6-tki w sedanie.
Prezesem tego sportowego raju jest Stephen Winkelmann, który wcześniej przez wiele lat zarządzał inną legendą – Lamborghini. On sam jeździ niepozornym kombi, czyli RS6-tką. RS6 Avant, czyli inaczej mówiąc popularne kombi, to chyba najpopularniejsza RS-ka (na OtoMoto.pl jest ich 58, drugie jest RS7 z wynikiem 27). Niepozorne, rodzinne auto to potwór na czterech kołach. Niewprawne oko nawet nie zwróci na niego uwagi – ot, kolejna, ładna „Audica”. Tymczasem to 560-konny diabeł wcielony (3,9 sekundy do setki, prędkość maksymalna 305 km/h). Ale po co kupować Audi RS6 skoro za zaledwie 30 tys. więcej można mieć Audi RS6 Performance – to ten sam samochód, ale dopakowany jeszcze bardziej. Koni jest już 605, a do setki rozpędza się o kolejne 0,2s szybciej. Kupując auto, którego ceny zaczynają się od 570 tys. zł wydatek na wersję Performance to już drobne.
Wspólnym mianownikiem dla wszystkich RS-ek jest fakt, że tak naprawdę one są niepozorne i nienachalne. Jeśli kierowca nie chce, nawet nie bardzo się wyróżnia. O ile oczywiście nie przeszalejemy i nie skonfigurujemy jej sobie w wersji, którą można by nazwać stylem… Tokio Drift. A w aucie za taką cenę i z takimi możliwościami można pozwolić sobie naprawdę na wiele. Ostatnio usłyszałem nawet zabawną tezę, że w aucie od 300 tys. złotych i 300 koni mechanicznych w górę kolor może być naprawdę każdy – nawet najbardziej szalony.
Audi RS to trochę taki genetyczny mutant. Te samochody charakteryzują się wyjątkowo wygodnym połączeniem DNA sportowego (z toru) z tym zwykłym, codziennym. Niektóre samochody sportowe w zwykłej jeździe każdego dnia potrafią na dłuższą metę męczyć. Dają frajdę, ale czy to komfortem jazdy, czy ilością miejsca, mogą dawać się we znaki. Nie w tym przypadku. Tutaj jeśli kierowca nie chce, nie musi szaleć. Nie czuje, że auto w każdej sekundzie i na każdym zakręcie do tego prowokuje. Jednocześnie wystarczy ułamek chwili, by zmienić to o 180 stopni. Nie tylko ryczy i mknie do przodu, ale i doskonale trzyma się asfaltu, nie generując nerwowych momentów.
System dynamicznej kontroli jazdy (Dynamic Ride Control – DRC) dba, żeby kierowcy nie nękały niezapowiedziane przechyły, a mógł zakręty pokonywać jak po sznurku. Sportowe auta to jednak nie tylko przyspieszanie i skręcanie. To również hamowanie, które w przypadku RS-ek odbywa się za pomocą ceramicznych hamulców działających nawet w najbardziej ekstremalnych warunkach i temperaturach.
Najbardziej zabawkowym modelem w gamie RS jest TT (od 318 tys. zł). Damski maluch, który w dobrej konfiguracji już wcale taki damski się nie wydaje. TT-tka w werji RS znacznie różni się od tej zwykłej, „cywilnej”. Jest groźniejsza, bardziej męska niż na co dzień, a także wyraźnie sportowa. Z tyłu poza wyraźnym, ale nie wieśniackim spoilerem są dwa „kominy”. Dźwięk, który wydaje TTRS to istne grzmoty, które w każdej chwili możemy podkręcić. Wystarczy, że klikniemy specjalny guzik zmieniający standardowy dźwięk wydechu na sportowy. Jeśli odpalacie go na podziemnym parkingu, liczcie się z tym, że możecie kogoś przestraszyć, bo samochód najzwyczajniej w świecie „strzela”. Jedna zamyślona sąsiadka aż podskoczyła ze strachu, gdy włączałem auto kawałek dalej. Choć ma ten sam silnik co RS3, dzięki mniejszej wadze i rozmiarom osiąga lepsze wyniki. Setkę dostajemy już po 3,7sekundy, co w tak niewielkim aucie wydaje się jeszcze szybsze. Tu inaczej odczuwa się też prędkości.
Tego „problemu” nie ma za to w RS7, które pędząc 200km/h daje kierowcy wrażenie, jakby mknął połowę mniej. Zdradliwe, choć za każdym razem robiące niesamowite wrażenie. RS7 można kupić – podobnie jak RS6 – także w wersji Performance oraz z tymi samymi silnikami za cenę od około 600 tys. złotych. To luksusowa sportowa limuzyna, która chyba jest moim faworytem w całym zestawieniu.
O prym walczyła z obłędnym, nowszym coupe RS5, które w cenie od 400 tys. złotych jest jednym z najciekawszych aut, jakimi miałem okazję jeździć (więcej o tym modelu już niedługo). 450-konny silnik biturbo o pojemności 2,9l wsadzono pod maskę wyjątkowo pięknego coupe. 3,9 sekundy do setki z brzmieniem, które obudziłoby zmarłego i tak sexownym wyglądem to przepis na auto, które rozpala wyobraźnię. Prędkość maksymalna to 280km/h, ale na niemieckiej autostradzie potrafi polecieć nawet nieco szybciej.
Jednak nie o proste jeżdżenie do przodu tutaj chodzi, a to, co te auta potrafią w każdych warunkach. Kierowca-amator prawie na pewno nie wykorzysta w pełni możliwości tych samochodów. Gama modelowa Audi RS ma już taką renomę, że sam widok tego znaczka na samochodzie, budzi respekt. Jednocześnie te modele wcale nie zatracają tego, do czego przyzwyczaiło Audi – luksusu i elegancji. Równie dobrze nadają się co codziennej jazdy, jak i na tor. I to bez wątpienia ich duża przewaga.