
Ostra wymiana słownych ciosów w środowisku polskich himalaistów zelektryzowała niedawno wiele osób. Poszło o seksistowski tekst "Jedna na dziesięciu chłopa to mało" rzucony w kierunku Agnieszki Bieleckiej. Ale takich szowinistycznych bon motów polskie himalaistki w historii usłyszały sporo. I niejednokrotnie zawstydziły himalaistów - mężczyzn. W księgarniach ukazała się właśnie fascynująca opowieść o Polkach, które niegdyś wyznaczały szlaki w najwyższych górach i tych, które przejęły pałeczkę i dziś nadal sławią polski himalaizm.
W latach 60. ciężko było ją w górach dogonić. Pasję łączyła z pracą likwidatorki szkód w PZU. Każdą wolną chwilę spędzała wysoko. Gdy zaczęła odnosić poważne sukcesy, w krakowskim Klubie Wysokogórskim przyjęto to niezbyt przyjaźnie.
Kiedy zdobyłam pierwszy siedmiotysięcznik, nie pamiętam już jaki, to nastawiono się przeciwko mnie, zazdroszczono mi. Zazdrościli głównie mężczyźni, tak wtedy było.
Pod Gasherbrumami działały dwa zespoły: męski i żeński. Na miejscu bezskuteczne próby zdobycia szczytu trwały parę tygodni i w obu ekipach coraz głośniej mówiło się o powrocie do Warszawy. Spór osiągnął zenit, gdy cała ekipa w namiocie podjęła dyskusję o tym, co dalej. "Wszyscy, poza tobą, mają już tego wszystkiego dość" – oświadczył stanowczo Wandzie Rutkiewicz młody wówczas himalaista, późniejszy pierwszy polski zdobywca Korony Ziemi, Leszek Cichy. Rutkiewicz jednak zdecydowała inaczej.
W filmie "Temperatura wrzenia" Andrzeja Zajączkowskiego zachowały się nagrania z rozmowy obu kobiet prowadzonej przez radiotelefon, gdy kierowniczka wyprawy była już obóz wyżej. Kiedy Rutkiewicz konsekwentnie podtrzymuje swoją decyzję, Bednarz reaguje emocjonalnie.
– (...) Byłaś u mnie kiedyś w namiocie i zupełnie co innego mówiłaś, a zupełnie inaczej postąpiłaś. Nie wiem, dlaczego zależało ci na tym, żeby mnie zgnoić, powiedz.
– Mnie zależało tylko na realizacji celów wyprawy. Jeżeli to robiłam tak, że gnoiłam niektórych, to będziecie mnie bić i oskarżać później, odbiór.
– Wiesz co, pieprzę twoje bicie i oskarżanie. To była moja ostatnia szansa i tyś mi ją przekreśliła. A w namiocie mówiłaś zupełnie co innego, inaczej wszystko poprowadziłaś. To robiłaś z premedytacją według mnie.
7 historii to opowieści o kobietach już z himalaizmem się rozstały: czy z racji wieku, czy też po prostu – zostały w górach na zawsze. W ich imieniu mówią ich bliscy, choćby siostra Wandy Rutkiewicz, syn Dobrosławy Miodowicz - Wolf czy córka oraz mąż Haliny Krüger - Syrokomskiej. Historia tej ostatniej himalaistki otwiera całą książkę. – Ona często na jakimś szczycie była pierwsza. Zdobywała go dużo wcześniej niż inne kobiety – wyjaśnia Mariusz Sepioło w rozmowie z naTemat.
Halina Krüger - Syrokomska była pionierką wspinania. Niestety, jej przygoda z górami skończyła się tragicznie. Zmarła pod K2 w trakcie wyprawy w 1982 r. Zasnęła w namiocie i już się nie obudziła. Prawdopodobnie przyczyną śmierci był udar mózgu wywołany przez chorobę wysokościową.
W tej nieudanej wyprawie brała wówczas udział Alicja Bednarz, ona miała wtedy 46 lat. Wraz z koleżankami pochowały Halinę na cmentarzyku himalaistów na zboczu góry. Dla niej też ta próba wejścia na K2 była ostatnią wyprawą w tak wysokie góry. Sama zdecydowała, że to koniec. I generalnie w "Himalaistkach" te, które przeżyły mówią, że "góry są po to, żeby w nich żyć, a nie umierać". Z drugiej jednak strony dzieci, mężowie czy rodzeństwo tych, które zginęły w górach, nie mają do nich żalu o to, że wybrały przygodę w Himalajach a nie kuchnię i opiekę nad dzieckiem.
Ale po części "Wczoraj" jest w tej książce także druga, równie obszerna i nie mniej fascynująca, część "Dziś". To także 7 opowieści o kobietach, które obecnie zdobywają najwyższe na świecie szczyty, choćby o Katarzynie Skłodowskiej, Sylwii Bukowieckiej, Małgorzacie Jurewicz czy Agnieszce Bieleckiej, która pierwsza głośno upomniała się o to, by kobiet - himalaistek nie traktować jak marionetki. Tu także jest wiele historii, w których kobiety stają przed dramatycznymi wyborami. Często są to wybory dotyczące osób najbliższych. A później konsekwencje tych decyzji też są poważne. Tę część książki otwiera opowieść o Kindze Baranowskiej.
Kinga Baranowska zrobiła na mnie ogromne wrażenie: jej postawa, jej podejście do gór, które łączy w sobie i pasję połączoną z miłością, i taki chłodny dystans. I taka mądrość życiowa zbudowana na doświadczeniu.
Z drugiej jednak strony kilkadziesiąt lat temu kobiece wyprawy górskie były organizowane po to, by udowodnić mężczyznom, że panie też dadzą radę. I po to, aby nie wysłuchiwać tekstów, że ktoś je musiał wciągać na szczyt. Dziś kobiety niczego udowadniać nie muszą – biorą udział w wyprawach mieszanych i zazwyczaj są traktowane w nich po partnersku, choć nie zawsze. Szum, jaki powstał po seksistowskiej wypowiedzi szefa programu "Polskie Himalaje", przypomniał o tym, jak wiele podziałów jest w tym środowisku. I że ciągną się one od naprawdę wielu lat.
Nie chciałbym mówić, że to środowisko jest skłócone. Jednak bez wątpienia te napięcia wśród polskich himalaistów są mocne i takie, powiedziałbym, podskórne. Zazwyczaj buzują gdzieś po cichu. Tylko czasem wybuchają i są zauważalne na zewnątrz, jak jak to było przy sprawie Aggny Bieleckiej. Raczej te napięcia nie ścierały się gdzieś pod ścianą ośmiotysięcznika, bo gdy zespół razem jedzie na wyprawę, to jest przygotowany do tego, że wszyscy muszą ze sobą współpracować. Wtedy nie ma miejsca na takie spory – wtedy trzeba działać.
