Antoni Macierewicz i jego działania już od dawna budzą poważne wątpliwości, a wręcz oskarżenia o działanie na szkodę bezpieczeństwa Polski. Platforma Obywatelska postanowiła powołać specjalny zespół śledczy, który ma zająć się tą sprawą i wyjaśnić, co tak naprawdę działo się i dzieje nadal w MON i podległych mu służbach. A chce to zrobić przy pomocy dobrze nam znanych metod.
– Chcemy ocenić i opisać rzeczywistość ostatnich miesięcy i lat. To wszystko, co wiąże się z Antonim Macierewiczem, te wielkie afery, które przynosi jego aktywność ministerialna - mówił przewodniczący PO Grzegorz Schetyna. Zapowiedział, że pierwszy etap pracy zespołu potrwa do końca kadencji Sejmu. Później badanymi przez niego sprawami mają zająć się prokuratura i służby - dodał przewodniczący PO. O to co wynikło z pierwszego posiedzenia zespołu, o jego dalszą pracę i podobieństwa do podkomisji smoleńskiej rozmawialiśmy z przewodniczącą zespołu, Joanną Kluzik-Rostkowską.
Platforma Obywatelska powołała specjalny zespół śledczy, który ma się
zająć działaniami Antoniego Macierewicza i służb jemu podległych. Skąd
pomysł na taki zespół akurat w tym momencie?
Wokół Antoniego Macierewicza pojawia się wiele znaków zapytania, niejasności, co do rzeczywistych intencji nie tylko samego ministra, ale także jego otoczenia. Podjęliśmy się pracy, którą dawno temu powinna wykonać premier Beata Szydło. Niestety, lekceważyła sygnały płynące z różnych stron: dwukrotne wotum nieufności, publikacje prasowe, apele kadry oficerskiej, prezydenta Andrzeja Dudy. Kilka tygodni temu na posiedzeniu komisji obrony narodowej omawialiśmy dezyderat do premier wystosowany przez Platformę Obywatelską. Ministra oczywiście nie było, za to partyjni koledzy byli w wielkim kłopocie. Główny argument, jakim się posługiwali, to zasługi Antoniego Macierewicza z lat 70-tych. Miały zabezpieczać ministra przed krytyką w roku 2017. Mało przekonujące.
Na pierwszym posiedzeniu zajęliście się sprawą Służby Kontrwywiadu
Wojskowego i wątpliwości co do jej rzetelności. Dlaczego ta sprawa jest tak
ważna?
Zaczęliśmy od sprawy kłamstwa Służby Kontrwywiadu Wojskowego z listopada 2016 roku. SKW, podległa ministrowi obrony narodowej wydała wtedy oświadczenie w odpowiedzi na tekst redaktora Radosława Grucy. Dotyczyło Jacka Kotasa, w roku 2007 wiceministra obrony narodowej i procedury nadania mu dostępu do informacji niejawnych. Według SKW, Jacek Kotas w latach 2001-2007 "nie był zatrudniony, nie był prezesem, ani udziałowcem żadnego podmiotu gospodarczego…" Wystarczy pięć minut w internecie, żeby dowiedzieć się, że Kotas był prezesem zarządu firmy Era 200, trzonu założonej później grupy „Radius”. Kolejne kilka minut to czas na wyszukanie informacji, z których wynika, że w otoczeniu Jacka Kotasa były osoby robiące interesy z Rosją. Jak Wojciech Kuranowski, członek rady nadzorczej Ery 200, wcześniej przedstawiciel na Polskę jednej ze spółek rosyjskiego Gazpromu.
Pojawia się pytanie, dlaczego SKW kłamie twierdząc, że Kotas nie był prezesem firmy, jeżeli gołym okiem widać, że było inaczej? Czy jest to jedyna sprawa, w której służba kłamie? Ten przykład podważa zaufanie do polskiego kontrwywiadu. Czy premier Szydło może być pewna, że tylko w tym przypadku SKW podległa Antoniemu Macierewiczowi nie mówi prawdy?
Pierwszym świadkiem zeznającym przed zespołem był były szef SKW,
generał Piotr Pytel. Czego się od niego dowiedzieliśmy?
Cenny świadek: były szef SKW doskonale znający procedury pracy kontrwywiadu, w dodatku dobrze zorientowany w działaniach rosyjskiej agentury w Polsce. Zwrócił uwagę na dwie rzeczy. Po pierwsze: to nie SKW powinna była przeprowadzać wobec Jacka Kotasa procedurę dostępu do informacji niejawnych. W myśl ustawy z1999 roku to była domena Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Dlaczego więc to SKW – której szefem był wtedy Antoni Macierewicz – sprawdzała Kotasa? Po drugie: agentura rosyjska ma w Polsce trudniejsze zadanie niż np. na Łotwie, czy w Rumunii, gdzie silne są środowiska mniejszości rosyjskiej. Najskuteczniej dotrzeć do Polski poprzez kontakty biznesowe. Dlatego więc SKW powinny były zapalić się czerwone światełka alarmowe, kiedy sprawdzała Jacka Kotasa – właśnie z uwagi na jego kontakty z ludźmi, którzy robili interesy z Rosją.
Kotas, by uzyskać dostęp do informacji niejawnych, musiał wypełnić ankietę bezpieczeństwa. I wypisać w niej kolejne miejsca zatrudnienia. Z punktu widzenia komunikatu Służby Kontrwywiadu Wojskowego z roku 2016 możliwe są dwa scenariusze. Przyznał się, że był prezesem Ery 200, ale SKW w roku 2016 postanowiła o tym fakcie nie pamiętać. Nie przyznał się, ale wtedy SKW, której szefem był Antoni Macierewicz, powinna była dane zawarte w ankiecie sprawdzić i odkrywszy kłamstwo odmówić dostępu. Jak było? To może sprawdzić sejmowa komisja ds. służb specjalnych - domagamy się niezwłocznego posiedzenia w tej sprawie.
Jakie dalsze kroki planuje zespół śledczy?
Oprócz wniosku do komisji ds. służb specjalnych proponujemy spotkanie ministrowi Mariuszowi Kamińskiemu, koordynatorowi do spraw służb. Domagamy się także natychmiastowego odwołania szefa SKW Piotra Bączka, który podpisał w 2016 roku oświadczenie SKW. Minister Macierewicz ucieka przed tematem opowiadając, że jesteśmy „bezczelni” i że szef SKW nie kłamie, ale starannie omija konkrety. Nocny komunikat MON też ani słowem nie odnosi się do dokumentów, które pokazaliśmy. Odczytuję to jako pośrednie przyznanie nam racji, że SKW kłamie.
Można odnieść wrażenie, że zespół mógłby punkt po punkcie sprawdzać tezy i pytania postawione na przykład przez Tomasza Piątka. Czy to jest podobny zakres wątpliwości, co do powiązań szefa MON-u?
Sprawa Antoniego Macierewicza jest o wiele szersza niż to, co zostało opisane w książce Tomasza Piątka, czy artykułach Radosława Grucy. Na pewno obaj autorzy wnoszą wiele do debaty, będącej próbą odpowiedzi na znaki zapytania, jakie wiążą się z osobą obecnego szefa MON. Z jednej strony mamy unikalny instrument, jakim jest zespół śledczy, z drugiej strony zadanie jest nieco innej materii niż śledztwo dziennikarskie. Między innymi trudno nam powoływać się na ukrytych przed opinią publiczną informatorów.
Czy nie obawiają się państwo, że cała praca zespołu de facto pójdzie na marne. Sama pani przyznaje, że do różnych oskarżeń Antoni Macierewicz się nie odnosi i nic nie zapowiada, żeby to zrobił?
Zawsze trzeba wykorzystywać instrumenty, które ma się do dyspozycji. Moją intencją nie jest sensacyjność. To nie jest zespół do spraw „pogrążenia Macierewicza” tylko do spraw zagrożeń bezpieczeństwa państwa, jakie minister obrony Antoni Macierewicz - swoimi działaniami - może stwarzać. Podczas przygotowań do prac zespołu, szukałam argumentów drugiej strony: odpowiedzi na zarzuty, opinii, innego spojrzenia na problem. Jest tego naprawdę niewiele. Są bardzo ogólne stwierdzenia albo inwektywy pod adresem osób, którym z ministrem nie po drodze. Czasem kłamstwa. Na otwartość i odwagę ministra Macierewicza nie liczę. Ta sytuacja powinna jednak budzić niepokój Jarosława Kaczyńskiego i Mariusza Kamińskiego.
Pojawiają się głosy, że zespół o którym rozmawiamy, powstał niejako w kontrze do podkomisji smoleńskiej i posługuje się podobną retoryką. Czy zespół Platformy Obywatelskiej ma coś wspólnego ze wspomnianą podkomisją?
Naszą odpowiedzią na podkomisję smoleńską jest zespół Platformy Obywatelskiej, któremu szefuje poseł Marcin Kierwiński i który zajmuje się odkłamywaniem tego, o czym opowiada Antoni Macierewicz na temat katastrofy. Retoryka podobna? Niemożliwe. My przedstawiamy fakty, czego w żaden sposób nie można powiedzieć o podkomisji Macierewicza.