"Polska wpada w ręce Rosji i zaczyna być zagrożeniem dla Europy" – ostrzega brytyjski wywiad w raporcie, którym od rana żyją polskie media. Co wyjątkowo przerażające, trudno odmówić w tej sytuacji racji wywiadowi w służbie Jej Królewskiej Mości. Wystarczy do tego przykład jednej osoby – szefa MON. Jeśli bowiem przeanalizujemy działalność Antoniego Macierewicza, okaże się, że wyłącznie z jego powodu na Kremlu wielokrotnie musiały strzelać szampany.
Szef MON to osoba nie tylko kontrowersyjna, bo o tym wszyscy wiemy, ale przede wszystkim mocno dwubiegunowa. Z jednej strony mamy przecież katastrofę smoleńską i całą otoczkę związaną z tą sprawą. Walka o wrak, śledztwo, wybuchy na pokładzie, trotyl, uśmiechnięty Putin i Tusk rzekomo wykonujący jego polecenia. Czytaj: mało kto jest tak antyrosyjski jak on.
Ale Antoni Macierewicz ma także drugą twarz – o której nie mówi, ale wybitnie przemawiają za nią jego czyny. To ta twarz, która działa zgodnie z potrzebami Moskwy. Nie oceniamy, czy są to działania celowe czy przypadkowe. Faktem jest jednak, że Macierewicz niejednokrotnie przysłużył się rosyjskiej sprawie – mówili o tym i politycy, i dziennikarze, i zwykli ludzie.
W tym miejscu przypominają się głośne słowa sprzed dwóch lat. Ich autorem był Bogdan Lis, jeden z przywódców podziemnej "Solidarności" w latach osiemdziesiątych. – W 1983 r. Aleksander Hall poprosił mnie o spotkanie z Macierewiczem. Myślałem, że to może być coś oryginalnego. Spotkanie odbyło się w Gdyni w konspiracyjnym mieszkaniu. Macierewicz zaproponował mi ujawnienie. Mówił, że "S" jest skończona, że powinniśmy pokochać szczerze ZSRR, bo wtedy dadzą nam więcej swobody. Pomyślałem, że to wariat albo ktoś przysłany tu w jakimś określonym celu, i szybko wyszedłem - opowiadał o tamtym spotkaniu w "Gazecie Wyborczej".
Ta "miłość" do wschodniego brata chyba wywarła wpływ na współczesną działalność szefa MON. Bo trudno inaczej odebrać niektóre działania.
Demolka wywiadu Macierewicz dzisiaj najbardziej "znany" jest ze swojej walki o "prawdę" w kwestii katastrofy smoleńskiej, ale przez lata był postrzegany głównie jako likwidator WSI. Likwidacja Wojskowych Służb Informacyjnych odbiła się czkawką polskiemu wywiadowi, nie brakuje głosów, że nie udało się go odbudować do dzisiaj. Swoje zaniepokojenie wyrażali także przedstawiciele NATO, którzy zwracali uwagę na osłabienie zdolności wywiadowczych całego Sojuszu.
Obecny szef MON w 2007 roku został wspomnianym likwidatorem WSI i wiceministrem obrony narodowej, a z jego działalności zapamiętano przede wszystkim ujawnienie obszernej listy tajnych współpracowników oraz oficerów WSI. I choć raport prawdopodobnie przyczynił się do oczyszczenia wywiadu z rosyjskich wpływów, przyniósł także wiele szkód, a w szczególności sprowadził realne zagrożenie na ludzi wymienionych w treści. Co się stało z tymi ludźmi? Już kilka lat temu Janusz Palikot przekonywał – na podstawie doniesień z zagranicznych mediów z obszaru dawnego Związku Radzieckiego – że ci agenci zostali przechwyceni i albo zginęli, albo trafili do więzień.
W ten sposób zniszczono wieloletnie starania budowy siatki agentów nie tylko w rosyjskiej strefie wpływów, ale i na dalekim wschodzie. Wydani zostali ludzie, którzy pracowali na zagranicznych placówkach państwowych czy byli zatrudnieni w polskich firmach w zagranicznych oddziałach. Wśród tych firm była spółka niezwykle istotna dla polskiej obronności, czyli Bumar. Dziś znany jako Polski Holding Obronny. Straty, które poniósł polski wywiad, były więc niepowetowane.
Niszczenie przetargów To już sprawa świeża, która z pewnością ucieszyła każdego rosyjskiego wojskowego. To Macierewicz stoi za potężnymi opóźnieniami w dostawie dla polskiej armii podstawowego sprzętu na współczesnym polu bitwy – śmigłowców. Przy czym opóźnienia są już tak duże, że coraz zasadniej jest pytać, nie kiedy się pojawią, tylko czy.
Zakup śmigłowców Eurocopter EC725 Super Cougar, nazywanych również H225M Caracal (dlatego popularnie nazywa się je caracalami), przyklepał jeszcze rząd PO-PSL. Już po przejęciu władzy przez PiS negocjacje w sprawie dostawy śmigłowców zostały zerwane. Resort rozwoju tłumaczył, że zaproponowany offset nie opłaca się stronie polskiej. Francuskie media sugerowały jednak, że producent był gotowy wypełnić żądania Polaków, więc decyzja była czysto polityczna.
Macierewicz szybko obiecał, że do naszej armii trafią produkowane w Polsce black hawki. Pierwsze z nich miały być gotowe do końca… zeszłego roku. Nikt w to specjalnie (i słusznie) nie wierzył, ale takie były założenia. W lutym z kolei mówił, że pierwsze maszyny pojawią się do końca marca, a mamy kwiecień. W końcu był nowy przetarg. Oczywiście ciągle trwa, zgłosiły się do niego Airbus Helicopters, WSK PZL-Świdnik oraz PZL Mielec. Warto dodać, że rząd PO-PSL zakończył procedury ws. zakupu 50 maszyn. Teraz MON chce ich… szesnaście. Wojsku zostaje latanie na drzwiach od stodoły.
Dodatkowo warto pamiętać, że sprawa caracali mocno zachwiała stosunkami polsko-francuskimi. A to jedna z największych armii w Europie i w NATO.
Wojska Obrony Macierewicza Oczkiem w głowie ministra jest za to Obrona Terytorialna. Ale mało kto pamięta, że szef MON jej stworzenie zapowiedział już rok temu. I jak to u Macierewicza, wszystko zostało na papierze. WOT jak nie było, tak nie ma. Co więcej – formacja, która nadal nie istnieje, jest doposażana w sprzęt, który przydałby się regularnym żołnierzom. Tutaj przypomina się słynny zakup karabinów snajperskich. Do takiej broni potrzeba i talentu, i wielu lat treningów. Nie wiadomo jak będzie z talentem u podopiecznych Macierewicza (bo to jemu formacja ma podlegać, a nie wojskowemu dowództwu), ale z godzinami na trening może być już gorzej.
Obrona Terytorialna to oczywiście nienajgorszy pomysł. Taka formacja funkcjonuje z powodzeniem w wielu krajach świata. Gorzej, że szef MON ma swój własny pomysł na formację, który prędzej skończy się rzezią młodych Polaków, niż poskutkuje realnym wzmocnieniem obronności. Bo w wizji szefa MON żołnierz WOT jest w stanie stawić czoła każdemu niebezpieczeństwu.
– Przeszkolenie żołnierzy Obrony Terytorialnej tak, by byli w stanie stawić czoła specnazowi, to zadanie niesłychanie trudne, ale właśnie dlatego na czele nowej formacji stoją oficerowie Wojsk Specjalnych – mówił w zeszłym roku.
Pytanie też, czy żołnierze WOT chcieliby się przeciwstawiać Rosji. Jak pisaliśmy w naTemat, pośród żołnierzy tej formacji mieliby się znaleźć członkowie prorosyjskiej Falangi. "W krakowskiej jednostce strzeleckiej JS-2039 należącej do 'Strzelca' było wielu zwolenników Falangi. Członkowie tej grupy fotografowali się z flagą Donieckiej Republiki Ludowej, brali udział w pikietach poparcia dla separatystów rosyjskich w Donbasie przed ambasadą Ukrainy w Warszawie. Nie kryją swoich prorosyjskich sympatii i jawnie krzyczą o potrzebie wyjścia Polski ze struktur NATO" – pisał Paweł Kalisz.
Armia w rozsypce
Macierewicz, kiedy zaczynał zabawę w "ministra wojny", miał do dyspozycji 119 generałów. Minęło półtora roku i jest ich już tylko 71. To liczby, z którymi nie można polemizować. Polska armia traci dowódców, którzy często zyskali bezcenne doświadczenie choćby w Afganistanie czy w Iraku. Współdziałali tam z NATO. To wiedza, która została bezpowrotnie stracona, której nie da się uzyskać godzinami spędzonymi na poligonie.
Najgłośniejsze było "rozstanie" z armia generała Mirosława Różańskiego. Były dowódca generalny rodzajów sił zbrojnych nie zgadzał się z wizją polskiej armii szefa MON. Z Macierewiczem nie mógł się w zasadzie w ogóle dogadać, a na pożegnanie zasugerował jemu oraz prezydentowi… lekturę konstytucji.
Punktem zapalnym podobno były przenosiny batalionu czołgów z Żagania do Wesołej. Czyli z zachodu Polski pod Warszawę – bliżej linii wroga, gdzie jednostki pancerne w trakcie pierwszego ostrzału z odległości będą narażone na duże straty. Sam Różański ponadto argumentował, że w XXI wieku pojęcie tradycyjnego frontu już praktycznie nie istnieje, a działania mobilnego wojska powinny być skupione wokół miejsc o strategicznym znaczeniu. Generał Skrzypczak przestrzegał także przed osłabianiem najsilniejszej polskiej dywizji. Co istotne, w Wesołej nie ma zaplecza do serwisowania czołgów. To zostaje za nimi, w Żaganiu.
Napiętej sytuacji mają dość także w GROM, czyli naszej wojskowej elicie. Jak poinformowała "Polityka", po ostatnich zmianach w jednostce – do których doprowadził oczywiście Macierewicz – odeszły z niej 74 osoby.
Moralność Kalego w wydaniu ministerialnym
– Austria, Kanada, Finlandia wystąpiły z Eurokorpusu, który się koncentruje na zabezpieczeniu flanki południowej, która nas nie interesowała – wypalił kilka dni temu prof. Zybertowicz, doradca prezydenta Andrzeja Dudy.
I zaczęło się. Bo pomijając takie "detale", jak wepchnięcie Finlandii w struktury NATO, takie wypowiedzi zwyczajnie szkodzą Polsce. "Przez takie idiotyzmy kiedyś usłyszymy, że sojuszników nie interesuje Polska" – zauważył na Twitterze były szef MON Tomasz Siemoniak.
Co ma Zybertowicz do Macierewicza? Dużo, bo legitymizował dziwną decyzję szefa MON. A ta decyzja z pewnością odbije się nam czkawką. – Nie rozumiem tej decyzji. To nam przez lata zależało na obecności w Eurokorpusie. Decyzja odbija się na relacjach z unijnymi sojusznikami. Przede wszystkim popsuje stosunki z Francuzami. A powinno nam zależeć na nich, bo po Brexicie to Francja ma najsilniejsze wojsko w Unii – komentował dla naTemat Janusz Zemke.
Takie pojęcie, jak europejska solidarność, dla szefa MON w zasadzie nie istnieje. Oby nie musiał o nią nigdy błagać w razie zagrożenia.
Dodajmy, że ludzie ministra weszli do budynku o… 1:30 w nocy. Powód? Rzekome nieuprawnione kontakty dyrektora centrum pułkownika Krzysztofa Duszy z zagranicznymi służbami specjalnymi. Nie, nie z rosyjskimi. Z amerykańskimi.
Czym owi oficerowie podpadli szefowi MON? Zwalczaniem... rosyjskiego wywiadu. Jednym z nich jest właśnie wspomniany Dusza, ale bardziej szokujący jest przypadek Magdaleny E. To jej Służba Kontrwywiadu Wojskowego zawdzięcza osiągnięte przed zmianą władzy sukcesy w zwalczaniu rosyjskiej agentury działającej w Polsce. Była też kluczową postacią w głośnej sprawie uwolnienia polskiego żołnierza uwięzionego na Białorusi. W związku z tą drugą sprawą zarzucono jej jednak m.in. samowolne działania i ze stopnia majora zdegradowano do kapitana. Komu ta decyzja służy? Niech każdy odpowie sobie sam.
Rosyjska pętla
Pikanterii dodaje fakt, że w otoczeniu Macierewicza funkcjonują ludzie, którzy mogą być powiązani z Rosjanami. Niemal przypadkowo te zależności odkryło stowarzyszenie Miasto Jest Nasze z Janem Śpiewakiem na czele. Ruch badał patologie reprywatyzacyjne w Warszawie i natknął się choćby na osobę Roberta Szustkowskiego, który jest obywatelem Szwajcarii i przez 20 lat robił interesy w Rosji. Biznesmen kontroluje grupę Radius, o której kilka lat temu "Gazeta Polska Codziennie" pisała, że jest związana z rosyjskim kapitałem.
"Dziennik" informował, że w Radius znalazł się również m.in. Jacek Kotas, który za te doniesienia o związkach z Rosją wytoczył stowarzyszeniu proces. To były wiceminister obrony w rządzie Kaczyńskiego, a od 2015 roku prezes Narodowego Centrum Studiów Strategicznych. Jednym z twórców think-thanku jest z kolei obecny wiceminister obrony narodowej Tomasz Szatkowski. Ten sam, który przygotował koncepcję obrony terytorialnej.
Znaków zapytania jest dużo więcej. Misiewicz, jeszcze jako rzecznik MON, zaprzeczał, że resort ma jakiekolwiek związki z NCSS.