
Reklama.
Historia szeregowej Ewy zaczęła się w 2015 roku, kiedy wstąpiła do wojska. Pasją do niego zaraził ją mąż, który także jest żołnierzem. Jednak, bardzo szybko musiała zweryfikować swoje wyobrażenia o armii i tym, że wojskowy dryl nie panuje wszędzie.
Już po tygodniu od wstąpienia do krakowskiej jednostki Żandarmerii Wojskowej zaczęła być szykanowana. Wielogodzinne dyżury dzień po dniu, wyrabianie dokumentów, które już za miesiąc będą nieaktualne, polecenie stawienia się na służbę o 4 rano, choć życie jednostki zaczyna się o 6 – to tylko niektóre z wielu objawów z jednej strony bałaganu w krakowskiej jednostce, a z drugiej – kompletnego braku kontroli nad nią przez Ministerstwo Obrony.
Do tego doszło nierozliczanie wyjazdów służbowych, setki nieoddawanych nadgodzin, brak należnych dni wolnych i oszustwa w grafikach. – Okazało się, że dzienniki i grafiki zadań są wypełniane ołówkiem. – Jeśli chcieli wpisać służbę, a nie wolne, to wymazywali poprzedni wpis gumką. Dopiero na koniec miesiąca wypełniali dokumenty długopisem – opowiada szer. Ewa. Jednak najbardziej bulwersującą sprawą jest w jej przypadku wysłanie ją na kurs do Mińska Mazowieckiego za karę. Jak się potem okazało mogło to mieć bardzo poważne konsekwencje.
W trakcie trwania kursu szeregowa Ewa dowiedziała się, że jest w drugim miesiącu ciąży. Zgodnie z regulaminem zgłosiła to dowódcy kursu. - Nie będziemy za panią odpowiadać. Będzie pani uczestniczyć w zajęciach biernie - powiedział jej kierownik kursu chorąży N. Całymi dniami stała na poligonie i przyglądała się, jak inni ćwiczą. To był przełom lutego i marca. Stała na mrozie przez dwa tygodnie od godz. 8 do 15. Przeziębiła się. - Przedłożyłam dowódcom kursu L4 i wróciłam do Krakowa - opowiedziała Onetowi Ewa. - Dobrze się stało, bo już bardzo źle się czułam. Dowiedziałam się też, że ciąża jest zagrożona. Przez całą ciąże byłam pod kontrolą lekarzy, brałam leki. Miałam nadciśnienie – mówi Ewa.
Choć po powrocie z Mińska była na zwolnieniu, co najmniej raz w tygodniu dzwoniono do niej z żandarmerii i proszono, by przyjeżdżała do jednostki załatwiać formalności. - Mąż był świadkiem takich telefonów. Często zresztą sam za mnie jeździł do żandarmerii - przyznała. Na szczęście, szeregowa urodziła synka bez komplikacji. Jednak zaraz po jego narodzinach okazało się, ze wojsko nie przedłuży z nią kontraktu. Jak się później okazało, wszyscy przełożeni, którzy do tej pory oceniali jej służbę dobrze, w tym przypadku zmienili swoje oponie o 180 stopni.
Na pytanie o to, czy szeregowa Ewa chce wrócić do wojska, odpowiada: – Chcę, ale nie do takiego. [imię bohaterki reportażu zostało zmienione]
Cały reportaż o szeregowej Ewie można przeczytać na portalu Onet.pl