Rano szpital, wieczorem impreza. By- passy, cukrzyca, nowotwory i 90 lat na karku nie mogą stanąć na przeszkodzie, by bawić się do białego rana. Seniorzy wiedzą, że z życiem nie ma co zwlekać. I trzeba korzystać, próbować, poznawać, smakować. A o chorobach i bólu zapominać. – Nasz czas jest błogosławiony. To się nazywa okres wolności. Wolno ci wszystko – tak o starości mówi 89-letnia Stenia.
– Żałuj, że nie widziałaś mojej ostatniej partnerki do reklamy Coregi – zachwyca się 67-letni Leszek. Do knajpy przyszedł z uroczym buldogiem, Apsikiem, który bez pardonu łasi się do wszystkich.
– A że musiałeś przyjechać.. Tak to ja bym tam był – odpowiada z zawodem 82-letni Erysław, jeden z największych amantów w Dancingu Międzypokoleniowym. Wyprzedza go tylko ponad 90-letni Henryk, dla którego 50 latki są zbyt stare. A numery do dużo młodszych zapisuje w kajecie. A potem cierpliwie z telefonem w dłoni, próbuje szczęścia.
– A to od nas ktoś? – docieka 76-letnia Ela.
– Nikt tu nie mówi o jakichś wielkich amorach, ale chętnie poszedłbym z nią na dobrą kolację, aby mile porozmawiać – mówi Leszek i ubolewa, że nie wziął od niej numeru telefonu. Choć ta piękność wykosiła już dwóch mężów.
– To ja może zagadam do dziewczyn z produkcji, załatwią numer – szuka rozwiązania Paulina, najmłodsza w tym gronie, córa a zarazem matka Dancingu.
To ona od kilku lat wyciąga seniorów z domów i zaciąga wprost na imprezy, do teatrów, modnych klubów. Załatwia im angaże w produkcjach filmowych, odwiedza w szpitalach. Sprawia, że mają z kim porozmawiać i nie czują się wykluczeni. Razem się śmieją i smucą na pogrzebach tych, którzy już odeszli.
Ideą Dancingu jest przełamywanie stereotypów związanych z postrzeganiem starości
Ponadto: walka z wykluczeniem społecznym ze względu na wiek, łączenie pokoleń. Dancing uczy tolerancji i odwagi, inspiruje do rozwijania swoich pasji niezależnie od wieku.
Pomysłodawczynią i organizatorką Dancingu Międzypokoleniowego jest Paulina Braun. Prowadzi start up w ramach działań Akademickich Inkubatorów Przedsiębiorczości w Warszawie. Bazowym działaniem jest organizacja eventów tanecznych. Imprezy odbywają się w modnych, młodzieżowych klubach. Kolejnymi działaniami Dancingu jest stworzenie Senior Djs Academy (seniorzy uczą się zawodu didżeja) i agencji castingowej. Czytaj więcej
Eryk (82 lat). Król melanżu, który nie ma czasu się zestarzeć
Eryk, a właściwie Erysław, to absztyfikant jakich mało. Na dzień dobry całuje w rękę i od progu flirtuje. Szczęścia próbował nawet w telewizyjnym show – "Pierwsza randka". Ale rozeszło się po kościach, bo ona nie była w typie Eryka.
Sprawia wrażenie dziarskiego dziadka, który nie ma gorszych dni. Na niektórych zdjęciach na Facebooku wygląda, jak James Dean z nieco bardziej zarysowanym nosem i większym brzuszkiem. Choć o formę dba – nawet trzy razy w tygodniu biega na siłownię. Do setki pozostało mu 18 lat. I tak najbardziej lubi mówić o swoim wieku. Na zdrowie nie narzeka, na szczęście też.
– Eryk w latach 70. to był król życia. Chociaż i teraz jest największym imprezowiczem. Wygrał szóstkę w totka – zapowiada go Paulina.
– Szkoda, że cię nie znałem, szkoda – wypala, wieszając kurtkę. I oczywiście puszcza do mnie oczko. Szóstka w totka to był przypadek. Eryk niechcący lekko trącił rurę hydrauliczną. I ta spadła i przygniotła mu palca, dlatego poszedł na tygodniowe zwolnienie. A że nudziło mu się w domu, to skreślił kupon. I nazajutrz okazało się, że wygrał prawie milion. – Wtedy za te pieniądze można było mieć mieszkanie na Saskiej Kępie i siedem fiatów 125 – obrazuje. On kupił auto i pojechał nim do Bułgarii.
82-latek miał barwne życie: nie stronił od zabawy i pięknych kobiet. Wszystko układało się po jego myśli. Najpierw pracował w Ministerstwie Obrony Narodowej jako główny energetyk, później został szefem schronu atomowego w sztabie generalnym przy Rakowieckiej. Potem poszedł na swoje. – Jak przeszedłem na prywatną firmę, to byłem panisko. Samochody zmieniałem, jak rękawiczki. Miałem z pięć polonezów, bmw, merca sportowego, taką beczkę, sponsorowałem Miss Polski – wylicza. Czas minął, dzieci dorosły, żona umarła, a pieniądze się rozeszły. – Biznes się skończył, teraz walczę, żeby spłacili mi długi – mówi. Dziś Erysław jeździ komunikacją miejską, choć jeszcze do niedawna miał dziesięcioletnią skodę. I powoli uczy się żyć jak prawdziwy emeryt.
Mieszka sam w 70-metrowym mieszkaniu na warszawskim Wilanowie. – Najgorsza w tej starości jest samotność. Przyjdziesz do domu i co? – pyta Erysław, który ma dzieci, wnuki i rodzeństwo. Na szczęście jest Dancing, który zajmuje dużą część jego życia. I dlatego Eryk może ciągle się śmiać, że jest seniorem, ale nie ma czasu się zestarzeć. – Dla mnie to takie drugie życie – przyznaje. Najwięcej znajomych Erysław ma właśnie tu, przyjaźni się z Pauliną, ale i innymi.
W jego słowniku nie ma słowa "emeryt". – Mówię o sobie po prostu senior. Bo dla mnie emeryt to taki pan z laską, a senior to jeszcze może i dziewczyny, i przyjaciół mieć – żartuje Eryk. Choć za moment dodaje: – Ja już jestem tak stary, że nie muszę się kochać, ale kobieta musi mnie kochać.
Opowiada mi o takiej jednej, co wyjechała do Anglii. A on wzdycha. Nie mówi tego wprost, ale chyba ma nadzieję, że jeszcze wróci albo on do niej pojedzie. Póki co nie marnuje czasu. I często od znajomych słyszy: "Kurna, Eryk, ty nic się nie zmieniasz. Równo pijesz, równo się bawisz". – Czyli nie to, że usiądę w kącie i poczekam aż ostygnę z wrażenia, raczej wchodzę w temat, w środek i jestem osobą widoczną. Duszą towarzystwa. Mamy taką koleżankę, która mówi: "Eryk, ty to idziesz z taką młodzieżą, ja bym w dziub dała", odpowiadam wtedy: "Dlatego ciebie nie podrywam" – żartuje.
Ela (76 lat). Rozkręca imprezy i nie jest smutasem
Dostrzegam Elę już przez okno restauracji, do której za moment wejdzie ubrana jak pani wiosna. I skradnie całą uwagę. Ma jasne włosy, które mocno kontrastują z czerwoną marynarką i fioletowym kaszkietem. Ten musi się jej się bardzo podobać, bo nie rozstaje się z nim nawet w knajpie. Przez szyję przewiązała szal, ale i korale. Usta pomalowała na perłowy róż. – Jak się odpowiednio ubieram, jakąś sukieneczkę, to nie wyglądam na 76 lat. Ja jestem kolorystką – zaczyna nieśmiało, gdy komplementuję jej strój. Ale otwiera się z każdą minutą rozmowy. Choć do tego, że Kazik za nią gania sama się nie przyzna. Później "wsypią" ją znajomi z Dancingu.
– Ela randkami była mniej zainteresowana, bo ma romans z Kazikiem – chwilę później powie Paulina. – Mamy romans taneczny. My z Kazikiem lubimy się jako brat i siostra – usprawiedliwi się 76-latka.
Ela całe życie przepracowała jako kaletnik, dwóch synów wychowała, męża pochowała 20 lat temu. Kiedy zaczyna mówić, w knajpie nastaje cisza, za jej plecami siedzą ludzie, którzy przysłuchują się naszej rozmowie.
A Ela opowiada, że uwielbia tańczyć. I nie przeszkadza jej w tym nawet te 76 wiosen na karku, i kilka operacji. Zresztą od zawsze była iskierką, choć większość dzieciństwa spędziła w szpitalach i sanatoriach. Nie da się ukryć, że jest "dzieckiem wojny". – Pamiętam stanie i chowanie się po różnych piwnicach. Byłam słaba, ale co padłam, to i się podniosłam – wspomina Ela. I tak jest dziś. Każdego dnia.
Bo to nie jest wcale tak, że Ela jest zdrowa jak ryba i może fikać bez bólu do białego rana. Nieraz ledwo zipie, nogi ją bolą, ale wychodzi z domu, a potem zapomina, że boli i tańczy. Czasami nawet do białego rana. Choć z tym bywa trudno, bo jak wszystkie dzienne tramwaje i autobusy już odjadą, ciężko jej z powrotem dotrzeć do domu. A wiadomo, że nie każdego emeryta stać na wojaże taksówkami. Ale to jej wcale nie powstrzymuje przed dobrą zabawą. – Przy dobrej muzyce zapomina się o wielu rzeczach. Jak zatańczę i jak ktoś zobaczy, to nie zdaje sobie sprawy po ilu operacjach jestem – uśmiecha się, popijając herbatę. A tylko na nogi miała osiem operacji. Do tego trzeba doliczyć brzuch, rękę.
Ela mówi, że dzięki Dancingowi na nowo poznała Warszawę i życie. BAL, Sketch, Aioli, Temat Rzeka – tu się bawią seniorzy. Na dansing przychodzą o wiele wcześniej, żeby sobie zająć miejsce siedzące. Bo przecież dajmy na to – jak uświadamia mnie Ela – do takiego BAL-u to przychodzi ze 300 osób i potem ciężko znaleźć, jakąś przestrzeń, która pozwoli na odpoczynek. – Nieraz niektórzy ogromnie się kłócą, jak na przykład nie mają miejsca – opowiada Ela. I sugeruje, by doceniać, że nogi nie bolą i korzystać z uroków młodości.
Bo seniorzy korzystają w pełni, i to nie tylko na warszawskich imprezach. Wyjeżdżają też do innych miast. Eli w pamięć zapadł wypad do Gdańska. – Tam w parę osób żeśmy rozkręcali imprezę. My jesteśmy tak dobrani, żywotni, że nie dajemy się tej biedzie, wśród nas jest dużo takich osób. Przeszliśmy wiele trudnych życiowych sytuacji, chorób i innych. Ale energetyczni jesteśmy – szczyci się Ela.
Intensywnie było też w Opolu. Najpierw spektakl, potem impreza. – Było już późno, aktorzy jeszcze odpoczywali, troszkę muzyka grała, a my zaczęliśmy się tam bawić. Młodzi jeszcze po prostu drygu nie nabrali – opowiada. A Ela już nabrała, bo poczuła fajną muzykę i jakoś tak samoistnie zaczęła się poruszać. Po prostu poszła w tango i zachęcała towarzystwo, które siedziało przy stolikach, żeby do niej dołączyli.
I na smartfonie przerzuca zdjęcia z imprez.
Ela ma takie poczucie rytmu, że do wszystkiego zatańczy. – Najbardziej lubię takie rytmiczne – opowiada i porusza rękoma w rytm piosenki, która leci w knajpie i jest zbyt wolna, by poszaleć. Ale zwykle nie tańczy sama, tylko właśnie z Kaziem. – Kiedyś na warszawskiej Pradze pląsaliśmy razem, bo to taki taneczny chłopak i podeszła do mnie kobieta i mówi: "Mam niecałe 40 lat, ale tak jak pani tańczy, to ja naprawdę nie dałabym rady" – mówi z dumą.
Leszek (67 lat). Ma zacięcie aktorskie i duszę, która się nie starzeje
W teledysku raperów Otsochodzi i Pelson zaciąga się, jak stary palacz. Zamyślona mina, zmarszczone czoło i gęsty papierosowy dym. Gra strażnika. W klipie do piosenki "Szacunek za Klasyk" widać go przez parę dobrych sekund. Ale na premierze pani reżyser pochwaliła go: "nikt tak, jak pan Leszek nie pali papierosów". – A ja w życiu nigdy nie paliłem. Wczułem się w rolę i to aż za mocno – odpowiada szczerze, uśmiechając się.
Prywatnie Leszek zupełnie nie przypomina dozorcy z teledysku. To prawdziwy elegant: ma modną fryzurę, okulary i ciepły uśmiech. Jest wysoki i krępy, zawsze dobrze ubrany, odprasowany i pachnący. W Dancingu Międzypokoleniowym obniża średnią wieku i jest najbardziej wziętym aktorem. Sam żartuje, że nie reklamował jeszcze tylko kredytu hipotecznego i pieluch.
Leszka jeszcze można było zobaczyć w reklamie Willi Wiosennej, w której mógł nawet później trochę wypocząć. Niedługo do kin wejdzie "Juliusz”, w którym także wystąpił. O mały włos nie wygrał również castingu na "Króla Ciucholandu". A ciuchy to Leszek bardzo lubi. – Biegam po szmateksach i wyciągam takie perły jak: płaszcz od Kenzo za 100 złotych, Burberry za 80 złotych – szczyci się.
Mało tego, wziął udział w spektaklu Krystiana Lupy, który będzie można zobaczyć w lutym. – Lupa powiedział do nas: "No widzicie państwo, ja się bardzo pomyliłem. Myślałem, że jesteście absolutnymi amatorami, a to co robicie jest profesjonalne..". Więc już, jak Lupa pani coś takiego mówi, to podnosi to własne ego"– żartuje Leszek i wspomina, że planuje zapisać się na kurs dykcji.
Bo ma świadomość, że ma odrobinę zacięcia aktorskiego. Utwierdził się w tym przekonaniu po tym, jak wygrał casting do reklamy jednego z banków. Na jedno miejsce kandydowało tam mnóstwo osób. Zastanawiał się więc, dlaczego to właśnie on dostał tę rolę. Zagadnął o to reżysera.
Leszek do granej roli specjalnie nie przygotowuje się. Działa raczej spontanicznie. A w reklamie nieźle zarabia. Za niektóre dostaje nawet godziwe wynagrodzenie. Ale są też takie, które robi pro publico bono, jak na przykład tę dla studentów szkoły Kieślowskiego pt. "Wybory Miss w Domu Seniora".
– Mnie to bardzo kręci. Ale ja muszę dobrze wyglądać... przygotować się:
pójść do fryzjera, wyczyścić buty, oddać garnitur do pralni, odsztyftować się. I dopiero wtedy mogę iść – skrupulatnie podkreśla. Ale za to ile Leszek ma wrażeń i ile ciekawych ludzi poznaje. Na planie jednego z nagrań spotkał Helenę Norowicz. – Spotkania z nią nie zapomnę do końca życia. Ona w spojrzeniu miała tyle zmysłowości, że naprawdę niejedna młoda dziewczyna mogłaby jej pozazdrościć. Było w tym coś wyjątkowego. Dla takich momentów zawsze warto ruszać się z domu i wychodzić do ludzi.
Facebookowy profil Leszka jest najlepszym dowodem na to, że nie próżnuje i nie marnuje życia. Tańczy, śpiewa, relaksuje się. – Jak mi nic nie dokucza, to bawię się na całego – śmieje się.
Leszek przyjaźni się dzisiaj z wieloma osobami, ale w żadne związki nie chce się angażować. – Ludzie już chyba lekko mają to wszystko za sobą. Myślę, że człowiek w pewnym wieku ma już takie wymagania, że ta wyidealizowana osoba jeszcze się nie urodziła – śmieje się. Zresztą jedno małżeństwo ma za sobą. Była Francuzką i przeżyli razem w Paryżu osiem lat. – To mi bardzo pomogło w poznaniu kultury francuskiej. Jesteśmy ciągle w dobrej komitywie – opowiada. Rozstali się w zgodzie. Dzieci nie mieli. A ona potem ułożyła sobie życie na nowo.
Dobrze mu się żyje w Polsce, bo ma dwie emerytury – polską i francuską. – Jestem bardzo uprzywilejowany, bo z tej polskiej nigdy bym nie wyżył. Za 526 zł umarłbym z głodu – dodaje. Leszek zabezpieczył się na starość. W Nicei, gdzie spędził długi okres życia, ma mieszkanie, które wynajmuje. W ogóle z Francją Leszek jest od dawna, również kulinarnie. Prowadził w Paryżu restaurację, a później po powrocie do Polski miał bar kawowy w stylu francuskim w samym centrum Warszawy.
Dziś marzy mu się podróż do Japonii i Birmy. Chciałby też wrócić jeszcze do Nowego Jorku. Dużo czyta i korzysta z uroków życia. – Uważam, że dusza się nie starzeje. I ciągle w duszy ma się ileś tam lat mniej. Bardzo mi zależy na tym, abym był zdrowy i miał siły na długie lata – uśmiecha się.
Stenia (89 lat): Dzisiaj sobie nie pozwalam na ból
Stenia, a właściwie to Stanisława, gości mnie w domu w przeddzień swoich 89 urodzin. Z tej okazji wyprawia dla znajomych aż cztery przyjęcia. Tym razem będzie bez tańców, ale za to z dobrym jedzeniem i miłym towarzystwem. Stenia ma wielu przyjaciół, choć przeważnie są oni od niej młodsi. – Niestety nie mam już koleżanek w moim wieku, one albo siedzą w domu i są już niechodliwe, albo w ogóle już ich nie ma. Mam natomiast młodsze towarzystwo, które mnie akceptuje. Nie mam żadnych oporów, jestem podobno bezwstydna – mówi z uśmiechem.
W tle gwiżdże gotujący wodę czajnik. Stenia szybko się z nim rozprawia i już za chwilę na stoliku ląduje herbata w szklance z tamtej epoki. Stanisława woli, by mówić jej na "ty". – To sprawia, że nie czuję się wykluczona, że czuję się bliżej. A babcia to ciepełko – uśmiecha się uroczo. I od Steni bije takie babcine ciepełko, pyta czy do herbatki miodu nie dolać. Stenię do Dancingu zaprowadziła ciekawość. I tak jest jego częścią już od 7 lat. Paulinę traktuje jak wnuczkę. Wiele jej zawdzięcza. A Dancing rozszerza jej pogląd na świat. I na jednym z eventów mogła popatrzeć przez okulary hololens, choć nawet jej wnuk nie wie, co to takiego. – Robiliśmy takie rzeczy, które moje koleżanki uznałyby za szaleństwo. Czasami pytają mnie, czy to wypada. Mówią, że mam odwagę – opowiada 89-latka.
Ma odwagę, by spotykać się w młodzieżowych klubach, próbować nowych potraw, rozmawiać z nieznanymi ludźmi. Ma też odwagę, by wejść na parkiet i tańczyć, nawet jeśli jest zupełnie pusto.
I Stanisława nie potrzebuje do tańca partnera, woli "gimnastykować się sama". – Dla mnie taniec to nie tylko bliskość z mężczyzną. Ja to traktuję jako ruch i wypowiedź mojej radości, nastroju – powtarza. Stenia ma słuch i serce do muzyki, dlatego zatańczy i do disco, ale i do wszystkiego, co puszczą. A do tego pięknie się ubierze – wybiera stroje raczej swobodne, nieprzesadne. Ale zawsze coś sobie dopnie: a to kwiatek, a to broszkę.
I na przykład we Wrocławiu oniemieli z wrażenia, że w ciągu dnia można się tak dobrze i swobodnie bawić, jak seniorzy z Dancingu. Nie boli? – pytam. – Wszystkich boli. Ale ja umiem nad tym psychicznie jakoś zapanować.
89-latka jest już prawie osobą publiczną. Bywa nie tylko w programach telewizyjnych, ale i gra w reklamach, teledyskach. – Kiedyś nagrywałam ze Szcześniakiem, miałam występ z Młynarską, w radiu program – "Babcia radzi" – chwali się. I biegiem do pokoju po wycinki reklam, w których brała udział. To tylko mały ułamek, bo reszta leciała w telewizji albo radiu.
Stenia znalazła sposób na starość: wyjść z domu i czymś się zająć. – Cieszę się, że nie mam czasu na nudzenie się czy na utyskiwanie na swoje życie – przyznaje. Dlatego, jeśli jest coś do zrobienia, to Stenia jest pierwsza. – Zdaję sobie sprawę, że mój dzień jest błogosławiony – uważa. I Stenia mówi wprost, że tak dobrego okresu, jak starość, to ona nie miała całe życie. Teraz sama mieszka, sama o sobie decyduje. – To się nazywa okres wolności. Wolno ci wszystko – uśmiecha się.
Wcześniej nie zawsze było kolorowe. Po powstaniu warszawskim została w stolicy sama. Ojca zabrali do Mauthausen, gdzie zginął. Mama została w Pruszkowie. – Chcąc żyć, musiałam jakoś szybciutko wydorośleć i powziąć jakąś decyzję, co będę w życiu robić. I najlepszym rozwiązaniem było zostanie pielęgniarką. A zrobiłam to dlatego, że tam była bursa, jedzenie i nauka za darmo. A ja nie miałam nic, dosłownie – mówi Stenia. Pielęgniarką była tylko przez dwa lata. Potem imała się wielu zajęć: robiła dekorację wnętrz, pracowała w administracji. Jej mąż nie żyje, młodsza córka odeszła w zeszłym roku. Została druga i czworo wnucząt. – Jestem osobą samotną. Tylko robię wszystko po to, by jak najmniej mieć tej samotności. Mnie nigdy nie ma w domu, bo staram się właśnie, by nie być w domu. Bo w domu jest samotność. Więc jeśli udaje się coś gdzieś poza, to ja chętnie wyjeżdżam, chodzę czy bywam na różnych konferencjach spotkaniach.
Teraz Stenia musi się zastanawiać, czy starczy jej na wszystko. – Muszę gospodarzyć się oszczędnie i zdrowo, żeby zaoszczędzić na bilet do teatru. Coś za coś, nic mi nie spada z nieba, moja emerytura się nie zmieni – stwierdza.
A Stenia ma marzenia, które mogłyby się spełnić, gdyby miała nieco więcej pieniędzy. – Otóż nie latałam balonem i właśnie szukam sponsora. Chciałabym też być na koncercie noworocznym w Wiedniu. Ale tam na rok z wyprzedzeniem zamawia się bilety. Są losowania, to kosztuje tysiąc euro. A jeszcze w dodatku musiałabym mieć długą suknię, piękne czarne lakierki. Właśnie, właśnie, jeszcze te lakierki – mówi Stenia. Siedzi przy stole w kuchni naprzeciwko wielkiego okna. Ale tu jest tylko ciałem, duch już dawno jest w Wiedniu, w Musikverein. W tej czarnej sukni i połyskujących butach.
Aj, słuchaj, w tej chwili zapłaciłem za mieszkanie, załóżmy tysiąc złotych, po odliczeniu, światła, wody i to co zostaje… Jak 18 biorę emeryturę, to do końca miesiąca już stracę. I szukam jak dalej żyć.
Eryk
Traci się tych stałych kolegów, co się z nimi spotykało na kawę, piwo. A to już wszyscy są w takim wieku i nie każdy ma taki swobodny układ. Praktycznie tych starych kolegów to już nie mam.
Ela
A jak zobaczyli, że my się bawimy, że to fajnie wychodzi, to też się rozkręcili, ale to dopiero po 24:00. My na dancingu byliśmy do 4 rano. A potem szybciutko przespać się i znów do teatru na spotkanie międzypokoleniowe.
Leszek
Pytam go, jak to się stało, że ja ze swoją "nienachalną" urodą zostałem wybrany? A on na to : '..widziałem w panu pewnego rodzaju osobowość. Ja nie kręcę filmów miłosnych, w związku z tym amanci zupełnie nie są mi potrzebni. Oni mają gorzej niż pan... Ja potrzebuję ludzi, którzy mają jakąś charyzmę i trochę charakteru..'
Stenia
Często rozkręcamy imprezy, bo wy młodzi jak leci muzyka, to macie jakiś opór, wstyd, by wyjść i zatańczyć. My natomiast nie mamy nic do stracenia, więc wychodzimy i tańczymy. Nam nie jest potrzebny dopalacz czy coś, co nas energetyzuje. My mamy to w sobie. I od razu jesteśmy gotowi do dobrej zabawy.
Stenia
To znaczy udaję, że mnie nic nie boli, nigdy nie opowiadam o swoich chorobach. I zawsze mówię, że jestem panią i właścicielką swojego ciała. To ja decyduję, czy może mnie coś boleć czy nie. Dzisiaj sobie nie pozwalam, by mnie cokolwiek bolało, bo wychodzę i mam sporo spraw do załatwienia.