A w rozmowie z TVN24 himalaista szerzej wyjaśnił, dlaczego zdecydowali się przerwać wyprawę. – Nie spodziewaliśmy się tego, że Denis opuści wyprawę, co pokrzyżowało nam szyki. Nie zapominajmy też, że jesteśmy pod K2 i mamy zimę – dodał. Dziennikarze zapytali Bieleckiego także o to, czy gdyby nie sprawa Urubki, to atak szczytowy byłby możliwy. Himalaista wprawdzie przyznał, że najprawdopodobniej tak, ale i dodał, że to tylko "gdybanie". – Jestem większym optymistą niż w momencie, kiedy wyruszaliśmy – jednocześnie zaznaczył.
Kluczowe było poniedziałkowe wejście
Na antenie tej samej stacji wypowiedział się także Krzysztof Wielicki. – Decyzja była trudna i była analizowana od dwóch, trzech dni – powiedział reporterowi "Faktów". Dodał, że o wszystkim przesądziło poniedziałkowe wejście Bieleckiego i Gołąba. – Rekonesans Adama i Janusza był właściwie dopełnieniem wcześniejszych analiz na temat szansy wyprawy i bezpieczeństwa. Po ośmiu dniach, gdy codziennie dopadywało śniegu, sytuacja w górze nie jest dobra. Namiot na lodowcu, w bazie wysuniętej, jest w połowie zniszczony, więc można sobie wyobrazić, co się stało w obozie pierwszym, drugim i trzecim. Prawdopodobnie są zniszczone – dodał kierownika polskiej zimowej wyprawy na K2.
Wyprawa na K2
Wyprawa Polaków na K2 od początku układała się niefortunnie. Najpierw Adam Bielecki wraz z Denisem Urubko udał się na
akcję ratunkową na Nanga Parbat. Poszli na pomoc Elisabeth Revol i Tomaszowi Mackiewiczowi. Udało im się uratować Francuzkę. Potem obóz pod K2 opuścili
Jarosław Botor i
Rafał Fronia. Ten pierwszy z "przyczyn osobistych", drugi z powodu wypadku – spadający kamień uderzył w jego przedramię i doszło do złamania kości. Wreszcie Denis Urubko bez konsultacji z zespołem zdecydował o
samotnym ataku szczytowym. Ostatecznie wrócił do bazy i zrezygnował w udziale w wyprawie.