
To jest tak, jak to w życiu bywa - na dziesięć strzałów jeden trafiony. I jak ten jeden się uda, to jest sukces. Generalnie zasada jest taka, że jeśli ktoś faktycznie chce zmienić swoje życie i zerwać z kryminalną przeszłością, to często mu się to udaje. Ale problem jest w tym, że oni wielokrotnie po prostu nie chcą...
Zgodnie z Kodeksem karnym wykonawczym taka pomoc z Funduszu Sprawiedliwości - Pomocy Pokrzywdzonym oraz Pomocy Postpenitencjarnej (tego samego, z którego ministerstwo Zbigniewa Ziobry przekazywało środki na Fundację Lux Veritatis, na Ochotnicze Straże Pożarne czy na sale gimnastyczne na uczelni) może wynieść maksymalnie 1/3 przeciętnego wynagrodzenia lub jej ekwiwalent rzeczowy. Przy aktualnym przeciętnym wynagrodzeniu na poziomie ponad 4,5 tys. zł świadczenie to może wynieść najwyżej trochę ponad 1,5 tys. zł. Oczywiście brutto. I oczywiście jednorazowo.
Oceniamy sytuację danego więźnia: sprawdzamy, czy ma jakieś pieniądze, jaka jest jego sytuacja rodzinna, czy ma gdzie mieszkać, dokąd musi dojechać. Jeśli nie ma odzieży odpowiedniej do pory roku, to taką odzież mu dajemy. Czasem tę odzież dostarcza mu rodzina, ale sytuacje są różne - czasem ta rodzina się od niego odwróciła, czasem też w rodzinie nikogo nie stać na kupno kurtki czy butów.
Nasza pomoc jest jednorazowa, udzielana tak naprawdę na te pierwsze dni po wyjściu na wolność. Później skazany może się zwrócić choćby do OPS czy różnych organizacji udzielających pomocy postpenitencjarnej.
Więzień, wychodząc na wolność, zazwyczaj ma na sobie przekazane mu w darze ubranie, zaś w kieszeni pieniądze na bilet plus nieduży bonus. Funkcjonariusze w Zakładzie Karnym zawsze sprawdzają, skąd delikwent pochodzi, ustalają, ile będzie kosztować pociąg do danej miejscowości i dokładają - powiedzmy - ok. 50 zł, aby miał co zjeść po drodze. Dalej musi sobie radzić sam. – Jeśli nie ma nikogo, kto mógłby go przygarnąć, zawsze może się zgłosić do nas i tu zamieszkać. W więzieniu na do widzenia dają takie kartki z adresami, gdzie można przyjść po pomoc – mówi Tomasz Samsel, podkreślając, że w ośrodku przy Siennickiej rzecz jasna obowiązuje regulamin, do którego trzeba się stosować. A nie każdemu to wychodzi.
Najłatwiej na prostą jest wyjść tym, którzy w trakcie odbywania kary pracowali i wychodzą zza krat z jakąś sumą pieniędzy. Wtedy jest szansa, by wynająć jakiś pokój i próbować żyć normalnie. I tu - według ministerialnych statystyk - za sprawą programu "Praca dla więźniów" wiceministra Patryka Jakiego nastąpiła rzeczywista dobra zmiana. Jeszcze kilka lat temu w trakcie odsiadki pracowało ok. 1/4 - 1/3 skazanych, dziś jest to ponad połowa.
Dom prowadzony przez Stowarzyszenie Penitencjarne "Patronat" w Warszawie utrzymywany jest z pieniędzy miejskich oraz z ministerialnego Funduszu Sprawiedliwości (w tym roku w całym kraju dotację na pomoc postpenitencjarną otrzymało w sumie 30 organizacji; w Warszawie m.in. także Monar). Czy pieniądze z dotacji są wystarczające? Oczywiście, że nie. – Zapewniamy nocleg, wyżywienie, oferujemy pomoc prawnika i to tyle. Skromnie bardzo. Szkoda, że nie mamy psychologa, który pomagałby w odnalezieniu się na wolności i ułożeniu sobie życia, ale na to nie możemy sobie pozwolić – przyznaje Tomasz Samsel.