
Temat aborcji powraca kolejny raz odkąd Prawo i Sprawiedliwość doszło do władzy. Biskupi domagają się zaostrzenia prawa aborcyjnego, a PiS miota się między tym, czego oczekują od niego biskupi a tym, czego domagają się protestujący na ulicach.
REKLAMA
Powiedzieć, że PiS ma wsparcie ze strony Kościoła to nic nie powiedzieć. Biskupi w zdecydowanej większości milczą na temat przykładów łamania prawa w Polsce, nie podnoszą krzyku gdy PIS demoluje wymiar sprawiedliwości, nie przeszkadza im łamanie praw obywatelskich, a ich głos wobec objawów antysemityzmu w Polsce przypomina raczej ciche popiskiwanie, niż ryk lwa. To nie przypadek, że PiS ma wielkie poparcie tam, gdzie jest duża rola Kościoła w życiu lokalnej społeczności.
Ale nie ma nic za darmo, za to wsparcie Prawa i Sprawiedliwości w końcu będzie musiało zapłacić rachunek. Jedną z cen jest zaostrzenie prawa aborcyjnego w Polsce. To nie przypadek, że kolejny raz posłowie będą zajmować się projektem nowelizacji ustawy, to cena za milczenie Kościoła w sprawie łamania przez PiS konstytucji.
List bez odpowiedzi
"To zdumiewające, minęło pół roku, a my wciąż nie doczekaliśmy się odpowiedzi" – mówi "Newsweekowi" jeden z sygnatariuszy listu wysłanego we wrześniu ubiegłego roku do Episkopatu. Był to apel do biskupów, żeby zabrali głos w obronie praworządności, demokracji i praw człowieka. List był inicjatywą Fundacji Służby Rzeczypospolitej, która działa od 2016 r. pod hasłem "Mosty nie mury".
"To zdumiewające, minęło pół roku, a my wciąż nie doczekaliśmy się odpowiedzi" – mówi "Newsweekowi" jeden z sygnatariuszy listu wysłanego we wrześniu ubiegłego roku do Episkopatu. Był to apel do biskupów, żeby zabrali głos w obronie praworządności, demokracji i praw człowieka. List był inicjatywą Fundacji Służby Rzeczypospolitej, która działa od 2016 r. pod hasłem "Mosty nie mury".
Sygnatariusze listu deklarują chęć współpracy z hierarchami Kościoła w obronie państwa niszczonego przez obecną władzę. "Napisaliśmy ten list, bo uważamy, że Kościół powinien w obecnej sytuacji zabrać głos jako autorytet i uczestnik życia publicznego" – powiedział "Newsweekowi" prof. Andrzej Zoll. "To wyraz naszego zaniepokojenia zbyt silnym zaangażowaniem części polskiego Kościoła w działania władzy" – dodaje Maciej Heydel w rozmowie z dziennikarzem "Newsweeka".
List do dziś pozostał bez formalnej odpowiedzi. – Milczący Kościół to Kościół czasami wręcz podżegający do ksenofobii, nacjonalizmu i wrogości. Bierność zawsze oznacza aprobatę – twierdzi jeden z sygnatariuszy. Wnosząc jednak z tego, co dzieje się w kraju, dla polskiego Kościoła dziś najbardziej palącym problemem dotyczącym wszystkich Polaków nie jest łamanie demokracji i ograniczanie praw obywatelskich, ale właśnie aborcja. Tak zresztą oficjalnie uznali biskupi, którzy obradowali 13 i 14 marca tego roku. Szef Episkopatu abp Stanisław Gądecki podczas obrad postawił sprawę jasno. "Koniec z traktowaniem Episkopatu instrumentalnie. Biskupi już tyle zrobili dla PiS, że pora, aby ta władza zrobiła coś dla Kościoła" – opowiedział "Newsweekowi" jeden z uczestników obrad.
Cena za milczenie?
Już następnego dnia po zakończeniu obrad biskupów pojawił się w harmonogramie Sejmu zapis o rozpoczęciu prac nad projektem. Kilka dni później bez poprawek przegłosowała go sejmowa Komisja Sprawiedliwości i Praw Człowieka. Projekt został skierowany do Komisji Polityki Społecznej i Rodziny, skąd w trybie pilnym miał trafić pod głosowanie w Sejmie. Jeszcze nie trafił i nie ma pewności, czy do tego dojdzie. Wygląda na to, że PiS chyba kolejny raz wycofało się z prac nad projektem. Tysiące Polaków, które wyszły w "Czarny Piątek" na ulice polskich miast może dać do myślenia nawet najbardziej przychylnym projektowi Kai Godek politykom.
Już następnego dnia po zakończeniu obrad biskupów pojawił się w harmonogramie Sejmu zapis o rozpoczęciu prac nad projektem. Kilka dni później bez poprawek przegłosowała go sejmowa Komisja Sprawiedliwości i Praw Człowieka. Projekt został skierowany do Komisji Polityki Społecznej i Rodziny, skąd w trybie pilnym miał trafić pod głosowanie w Sejmie. Jeszcze nie trafił i nie ma pewności, czy do tego dojdzie. Wygląda na to, że PiS chyba kolejny raz wycofało się z prac nad projektem. Tysiące Polaków, które wyszły w "Czarny Piątek" na ulice polskich miast może dać do myślenia nawet najbardziej przychylnym projektowi Kai Godek politykom.
A przecież powszechnie wiadomo, że Jarosław Kaczyński wcale nie jest zwolennikiem nowelizacji ustawy, zdaje sobie sprawę z tego, iż zaledwie 11 procent Polaków domaga się zaostrzenia prawa aborcyjnego, a zdecydowana większość woli pozostawić obowiązujące dziś przepisy bez zmian. Tylko czy prezes PiS będzie mógł sobie pozwolić na utratę poparcia kościoła, jeśli ten nie dostanie tego, czego oczekuje od partii rządzącej?
źródło: "Newsweek"
