Czy Orbán mógł posunąć się do fałszerstw wyborczych? Czy doczekamy czasów, w których ktoś przełamie jego dominację? Jak zmienią się Węgry po trzecim z rządu zwycięstwie Fideszu? I co to wszystko oznacza dla Polski? Na wszystkie te pytania odpowiada nam dyplomata, politolog i znawca Węgier prof. Bogdan Góralczyk z Centrum Europejskiego UW. – Wszyscy oczekiwali, że to dodatkowe poruszenie będzie antyfideszowskie, ale okazało się, że było wręcz odwrotnie. Dlaczego? Bo odtworzył się stary podział, pochodzący jeszcze z austro-węgierskich czasów Franza Josepha – mówi #TYLKONATEMAT.
Pewne nieprawidłowości na pewno były. Komunikat, który wydała misja OBWE, jest czymś raczej niespotykanym w przypadku państw Unii Europejskiej. A Fidesz z pewnością jest taką partią, która nie waha się kreślić okręgów wyborczych pod swoje potrzeby, więc i różne inne podejrzenia wobec niej były, a teraz tylko się wzmocniły.
Obserwatorzy OBWE mieli sporo zastrzeżeń do przebiegu kampanii wyborczej i zachowania mediów.
Zamknięcie pisma "Magyar Nemzet" i Lánchíd Rádió w międzynarodowym obiegu medialnym funkcjonuje jako kolejny dowód na upadek liberalnej demokracji, ale przecież media Lajosa Simicski od dawna wspierają skrajnie prawicowy Jobbik. A wcześniej szły pod rękę z Viktorem Orbánem.
Dokładnie! Mamy po prostu do czynienia z poddaniem się Lajosa Simicski. On przyznał, że przegrał ze swoim pomysłem na narrację w kampanii wyborczej. Bo wyglądało to tak, że Fidesz mówił Węgrom o rzekomym zagrożeniu zalewem migrantów muzułmańskich oraz groźnym dla państwa liberalizmem o twarzy George'a Sorosa. Simicska odpowiadał natomiast hasłem, że rządzący kradną. Pod koniec kampanii w swoich mediach codziennie wrzucał mające to potwierdzać bomby. Były to na przykład oskarżenia kierowane pod adresem zięcia Orbána, ojca premiera lub niektórych fideszowskich ministrów. Okazało się jednak, że ta kampania w ogóle nie chwyciła.
Czy odwrót Simiczki z mediów może oznaczać, że wkrótce otwarcie wejdzie on do polityki? Na przykład po to, by zastąpić obecnych liderów Jobbiku, którzy rozczarowują Węgrów o skrajnie prawicowych poglądach?
Trudno powiedzieć, co one teraz zrobi. Może wejść do polityki, ale równie dobrze może uciec z Węgier w obawie o swoje bezpieczeństwo. To osoba, która bardzo, ale to bardzo dużo wie. Zanim porozumiał się z Jobbikiem, był bliskim współpracownikiem Orbána. To byli koledzy z wojska, chłopcy z jednej drużyny, a Simicska był też tym, który zbudował potęgę finansową Fideszu, zanim z hukiem się z byłym przyjacielem Viktorem rozstał...
W niedzielę na na placu Kossutha zaplanowano protesty przeciwko rządowi. Mogą zagrozić pozycji Viktora Orbána?
Nie sądzę. W Europie i na świecie nie dostrzega się tego, co tak naprawdę wynika z ostatnich wyborów. Największą partią polityczną była w tej kampanii "partia apatii". Absolutna większość Węgrów nie angażowała się w politykę. Pomimo tego prawdopodobnie zanotowano najwyższą frekwencję wyborczą od 1990 roku. Dotąd rekordem była frekwencja na poziomie 70,3 proc. z 2002 roku, a w tym roku może to być nawet 72 proc. Pełnych wyników jeszcze nie znamy, no bo są te protesty opozycyjne.
Cóż się zatem stało? Doszło do mobilizacji dwóch przeciwnych obozów. Mobilizacja w obozie opozycyjnym - związany głównie z Budapesztem – była efektem tego zwycięstwa nad Fideszem, które w mieście Hódmezővásárhely zjednoczona opozycja odniosła w wyborach uzupełniających. A to przestraszyło Orbána i jego obóz. Fidesz zaangażował się niesamowicie. Premier jako jeden z pierwszych wyborców oddał głos już z samego rana i zapowiedział, że jedzie "wprawiać ludzi w ruch". No i wprawił. Także tych, którzy dotąd nie głosowali. Wszyscy oczekiwali, że to dodatkowe poruszenie będzie antyfideszowskie, ale okazało się, że było wręcz odwrotnie.
Stało się tak, ponieważ w tych wyborach odtworzył się stary podział, pochodzący jeszcze z austro-węgierskich czasów Franza Josepha. To podział na ludzi miast i ludzi prowincji. W Budapeszcie doszło do mobilizacji opozycji, ale prowincja głosowała za Fideszem.
Jak odgrzanie tych podziałów wpłynie teraz na Węgrów? Będziemy obserwowali pogłębienie apatii, czy należy spodziewać się jakichś poważniejszych konfliktów?
Sądzę, że apatii teraz nie będzie. Viktor Orbán zapewne uderzy wkrótce w organizacje pozarządowe, których bardzo się boi. Szczególnie ruchu Momentum. Radzę zwracać na nich uwagę. To masowy ruch, który pierwotnie zrodził się w opozycji do pomysłu Orbána, by w Budapeszcie zorganizować igrzyska olimpijskie. Oni to skutecznie storpedowali. A późnej organizowali te największe ostatnimi czasy manifestacje w obronie Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego, na które w Budapeszcie przychodziły dziesiątki tysięcy ludzi.
Jednak inaczej to wygląda na prowincji, gdzie Fidesz ma ogromne poparcie. Bo sam Viktor Orbána jest człowiekiem prowincji i bardzo dobrze ją rozumie. I teraz będzie grał na atrakcyjnej dla tego elektoratu nucie. Zapewne będzie podgrzewał emocje wokół tego, że w 2020 roku przypada 100. rocznica podpisania Traktatu w Trianon. Czyli momentu, w którym Węgrzy zostali poddani dyktatowi wielkich mocarstw i rozdzieleni granicami. Ten temat rodzi ogromne społeczne poparcie na Węgrzech.
Co Orbán raz już wykorzystał. To on dał prawa wyborcze węgierskiej diasporze z zagranicy. A ona w ostatnich wyborach w około 95 proc. głosowała na Fidesz. Tę konstytucyjną większość tak naprawdę dali Orbánowi właśnie Węgrzy mieszkający poza ojczyzną.
Dostrzega pan na węgierskiej scenie politycznej kogoś, kto w rychłej przyszłości może przełamać tę dominację Viktora Orbána?
Na razie nikogo takiego nie widać. Orbán wygrał słabością opozycji - brakiem dobrego programu i jej rozdrobnieniem. Oni do końca nie byli wstanie ustalić wspólnych kandydatów w okręgach jednomandatowych, więc jak mieli się przeciwstawić Fideszowi...? Trzeba na opozycji stworzyć coś nowego od podstaw. I jedyną szansą na to zdaje się wspomniane Momentum, ale tam wszystko jest dopiero w fazie wstępnej. Bez jakiegoś impulsu z zewnątrz lub nieoczekiwanych zmian na scenie międzynarodowej trudno czegokolwiek na węgierskiej scenie wewnętrznej się spodziewać. Orbán się na niej po prostu zabetonował.
Aczkolwiek bardzo ważne dla kształtu węgierskiej sceny politycznej będą jesienne wybory samorządowe. Kluczowa będzie walka o Budapeszt. Pojawia się pytanie, czy stolica zostanie w rękach Fideszu. W wyborach parlamentarnych opozycja wygrała okręgi jednomandatowe właśnie w Budapeszcie, więc być może uda jej się przejąć kontrolę nad miastem w wyborach samorządowych. To byłby jakiś przełom.
W ostatnich wyborach pojawił się też pewien polski wątek. Czemu służyły te podziękowania dla Jarosława Kaczyńskiego i premiera Morawieckiego – czy też "Mazowieckiego", jak dosłownie mówił Viktor Orbán – wygłoszone tuż po ogłoszeniu zwycięstwa Fideszu? Bo przecież wiemy, że ten polityk takich gestów bezcelowo nie robi...
Jarosław Kaczyński i Mateusz Morawiecki przybyli do Budapesztu na dzień przed wyborami, więc siłą rzeczy stali się częścią kampanii Fideszu. Nawet pomimo tego, że nie poszli na wiec, na który Viktor Orbán gorąco ich zapraszał. Jednak nie to jest w tej sprawie najważniejsze. W interesie węgierskiego rządu leży, by Frans Timmermans i reszta Komisji Europejskiej zajmowała się tym, co dzieje się Polsce, a nie decyzjami podejmowanymi w Budapeszcie.
Orbánowi bardzo przydaje się to, że Kaczyński i Morawiecki odwracają uwagę instytucji europejskich od Węgier i naprawdę będzie ich z całych sił tej kwestii wspierał. A komu wydaje się, że chodzi o coś więcej, temu chciałbym przypomnieć, że wielką politykę Orbán robi z Niemcami, Rosją, a nawet z Chinami, a z Polakami kończy co najwyżej na takich symbolicznych gestach. Polacy są od symboli i historii, natomiast ci więksi – od prawdziwych interesów.