Fani horrorów na ten film czekają od dobrych kilku miesięcy. Z początkiem 2018 roku pojawiły się pierwsze recenzje "Dziedzictwa", nad którym krytycy piali z zachwytu i zwiastowali, że długo nikt nie przebije pełnometrażowego debiutu Ariego Astera. Na korzyść huraoptymistycznych zapowiedzi przemawiało też studio A24. Wśród pasjonatów ambitnego kina uchodzi za Eldorado. Czy "Dziedzictwo" to kolejne "złoto" w ich kolekcji?
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
"Dziedzictwo" (ang. "Hereditary"), które wchodzi na ekrany polskich kin 22 czerwca było nazywane przez krytyków duchowym spadkobiercą "Egzorcysty" i "Dziecka Rosemary". Świeżo po seansie wiem, że porównania nie były wzięte z kosmosu, ale nie przesadzałbym z określaniem go mianem najstraszniejszego horroru ostatnich lat. W ostatnim czasie nie mamy co narzekać, bo powstaje całkiem sporo doskonałych produkcji w swoim gatunku (jak chociażby "Ciche miejsce" czy "Przebudzenie dusz").
Dramat rodzinny, który przeistacza się w horror
Po obejrzeniu zwiastuna, który niestety zdradza bardzo dużo, mniej więcej wiemy z jakim podgatunkiem strasznego filmu będziemy mieć do czynienia. Jest w nim wszystko to, co od zawsze przyprawia widzów o gęsią skórkę – opętanie, diabelskie księgi, mroczne sekrety rodzinne i coś absolutnie obowiązkowego: wywoływanie duchów. "Dziedzictwo" łamie na szczęście utarte schematy i przerażająca dziewczynka, którą możecie kojarzyć z materiałów prasowych, wcale nie jest tu najważniejsza.
"Dziedzictwo" odwołuje się do klasyków również poprzez tempo akcji. Film rozkręca się bardzo powoli. Trwa aż 2 godziny, więc może momentami nużyć niecierpliwych widzów, którzy nastawiają się na wysyp "jump scare'ów" co kwadrans (nie martwcie się, tych też nie brakuje). Tempo bardziej przywodzi na myśl poczciwą "Carrie", w której to "akcja" na dobrą sprawę pojawiała się na samym końcu. W żadnym wypadku nie można tego traktować jako zarzutu, ale jako zapowiedź prawdziwej filmowej uczty, której nastrój jest głównym daniem.
Powolne budowanie napięcia pozwala na odkrywanie kolejnych tajemnic filmowej rodziny. Na tym aspekcie głównie bazuje "Dziedzictwo". Dramat dziejący się w majestatycznym domu w głębi lasu to punkt wyjścia dla przedstawienia czegoś jeszcze gorszego. Rodzina sprawia wrażenie takiej, której niczego nie brak. Znamy takie z własnego lub czyjegoś doświadczenia. Gdy nikt nie widzi, trawione są przez wieczne kłótnie, złe uczynki i skrywane sekrety.
Dysfunkcyjnej rodziny nie udałoby się tak autentycznie przedstawić, gdyby nie świetny casting ze wspomnianą małolatą Milly Shapiro i skazaną na diaboliczne role Ann Dowd. Film skradła jednak nominowana do Oscara za "Szósty zmysł" Toni Collete – teraz również może spodziewać się deszczu nagród. Kreacja zrozpaczonej matki, która popada w obłęd, to absolutne wyżyny sztuki aktorskiej.
Techniczny majstersztyk
Nawet najlepsza historia ze świetnymi aktorami poszłaby na marne, gdyby reszta ekipy pracowała na pół gwizdka. Studio A24 znane ze świetnie przyjętych i nagradzanych filmów jak m. in. "Lady Bird", "Moonlight", "Spring Breakers", "The Disaster Artist", "The Florida Project" czy "Ex Machina" to niemal gwarancja tego, że to, co widzimy i słyszmy na ekranie, jest dopieszczone do granic możliwości. Za piękne zdjęcia do "Dziedzictwa" odpowiada Polak – Paweł Pogorzelski, ale to ludzie, którzy udźwiękowili film, zasługują na owację na stojąco.
Muzyka to horrorowy standard. Ale nigdy wcześniej nie byłem na filmowym seansie, który tak dobrze działa na wyobraźnię zmysłu słuchu (zupełnie inaczej niż np. w "Cichym miejscu"). "Dziedzictwo" wyciska wszystkie soki z kinowych głośników. Szepty, skrzypnięcia, kroki i inne smaczki dobiegają to z przodu, to z tyłu, to z lewej, to z prawej strony. Czasem nie wiedziałem, czy ktoś obok szeleści papierkiem, czy zaraz na ekranie nie wyskoczy jakaś maszkara. Nowoczesna technologia od lat pozwala na takie efekty, ale – jak na moje ucho – pierwszy raz została tak doskonale i odpowiednio zaadaptowana.
Dźwięki budzące lęk współgrają z filmową fabułą. Koneserzy horrorów co prawda nie będą co chwilę dostawać zawału, a momentami wręcz się uśmiechną. Docenią jednak atmosferę filmu, która czasami robi się... "dziwna". Grzeczne przebrnięcie przez początkowy dramat rodzinny, pozwoli nam rozkoszować się długim, mocnym finałem. Przyprawi o ciarki, a może i odgłos obrzydzenia, najtwardszych twardzieli. Rok 2018 roku obfituje w świetne, pełnokrwiste horrory i pobudza apetyt na kolejne straszaki. Kanapowi amatorzy mocnych wrażeń śpią więc (nie)spokojnie. Recenzenci mogą z kolei, na wszelki wypadek, wymyślać kolejny po "naj" stopień przymiotnika "straszny".