Na torze Jastrząb pod Radomiem grupa wybranych dziennikarzy miała okazję zapoznać się z najnowszym dzieckiem Jaguara. Choć to jeszcze osesek, każdy samochód miał na burcie napis "prototype", to kociaki już zaczynają pokazywać pazury. Co z tego, że po cichu, ale za to bardzo szybko i bardzo ostre.
Napęd na cztery koła i czterysta koni rozpędza ten samochód do setki w 4,8 sekundy. Jakby się ktoś uparł, to można wyłączyć jedną oś, zadowolić mocą dwustu koni i zaoszczędzić trochę energii, jeśli wybieramy się w dłuższą drogę. Jaguar I-Pace ma wyznaczać nowe standardy w świecie "elektryków".
Przyznam się bez owijania w bawełnę, że samochody elektryczne do tej pory traktowałem jedynie jako nowinkę techniczną, fanaberie "zielonych" i obietnicę premiera Mateusza Morawieckiego, który zapowiedział milion takich aut na polskich drogach. Czy będzie ich milion – nie wiem. Ale przyznam się wam do czegoś – mnie wystarczyłoby tylko to jedno.
Z zewnątrz auto może się podobać. Jest wielkie, bardziej to wygląda jak SUV niż kultowy E-Type, ale dzięki temu samochód jest po prostu bardzo wygodny. Kierowca czuje się w nim jak w domu, podobnie zresztą pasażerowie. Pod warunkiem, że w domu mamy wszędzie skórzane fotele. Jeśli nie, to w Jaguarze będzie lepiej niż w domu i u mamy razem wziętych.
Wykonanie nie pozostawia wiele do życzenia. Mariaż legendarnej marki z hinduskim koncernem TATA nie odbił się na jakości wyrobu. Jaguar pozostaje perłą w koronie koncernu i tylko można się zadumać nad dziwnymi zakrętami historii. Jeszcze sto lat temu to Indie były perłą w koronie Wielkiej Brytanii. Ot, paradoks, dziwaczny re-kolonializm.
W środku jest dużo miejsca, zarówno z przodu jak i z tyłu. Pasażerowie tylnej kanapy mają też dość miejsca nad głowami, choć trzeba się nauczyć wsiadać. Ja najpierw dwa razy uderzyłem głową w ramę drzwi. Jednak kiedy już się zasiądzie, jest super. O ile nie cierpi się na chorobę morską i lęk przed prędkością.
Bo nie oszukujmy się – w tym samochodzie największą frajdę odczuwa kierowca. To on ma kierownicę, różne systemy wspomagania jazdy i 400 koni, które tylko czekają na wciśnięcie pedału gazu. Choć w tym wypadku słowo "gaz" jest nie na miejscu", wszak I-Pace jest elektrykiem. Tutaj nie można "dać w rurę", bo rury nie ma. Ale i bez niej pędzi do przodu.
Zresztą nie tylko do przodu. Przedstawiciele Jaguara wspominali podczas prezentacji, że na jednym z pierwszych pokazów przyprowadzono auto, w którym nie było ogranicznika prędkości podczas jazdy do tyłu. Efekt? Auto na torze równie dobrze mogło sobie jechać 200 km/h do przodu, jak i na wstecznym. Szybko poprawiono ten błąd, teraz już się tak nie da, wprowadzono elektroniczny ogranicznik.
Przy jeździe do przodu go nie zauważyłem. Gdy wdepnie się pedał przyśpieszenia do oporu, jakaś siła po prostu wpycha kierowcę Jaguara i pasażerów w skądinąd bardzo wygodne fotele. Przy czym co ciekawe, nie ma znaczenia, czy ten pedał się wciśnie gdy auto stoi na światłach, czy gdy już jedzie, dajmy na to, 140 km/h. Moc 400 koni jest niesamowita. Zabawa kończy się gdzieś powyżej 220 km/h.
W wszystko to w niemal niczym niezakłóconej ciszy. Słychać tylko szum toczących się opon i świst powietrza opływającego duże lusterka boczne. Nawet klamki nie hałasują, a co najważniejsze – nie stawiają oporów powietrza. Elegancko chowają się w drzwiach, ten patent zresztą został podejrzany o konkurencyjnej Tesli.
W ogóle przedstawiciele Jaguara chętnie porównują swój produkt do konkurencji zza oceanu. I trzeba przyznać, że nie mają powodów, by takich porównań unikać. Auto jest świetnie wykonane, ma bardzo dobry zasięg i przyspieszenie.
Jak twierdzą marketingowcy Jaguara, I-Pace może przejechać między ładowaniami około 470 km. To oczywiście dane producenta, w rzeczywistości gdy włączy się klimatyzację, radio, podłączy telefon do ładowarki i nie pieści z pedałem przyśpieszenia, to takiego dystansu przejechać się nie da. I zaczyna się problem.
Bo dziś jazda samochodem elektrycznym jest podobnym wyzwaniem, jak posiadanie automobilu ponad 100 lat tamu. Z tym, że pionierzy motoryzacji zawsze mogli załadować na burty swoich pojazdów kilka kanistrów gazoliny i jakoś dociągnąć do stacji paliw. Gdy w Polsce w elektryku "zabraknie amperów" zaczyna się gorączkowe poszukiwanie stacji ładowania.
Wbrew szumnym zapowiedziom premiera Morawieckiego o milionie aut elektrycznych, dziś infrastruktura w Polsce jest tak uboga, że nawet jeśli samochód dotoczy się na stację, to nie ma gwarancji, że uda się go szybko naładować. Jeśli będzie tam stało podpięte do gniazdka auto, zapowiada się dłuższy postój. Choć i tu można zaobserwować pewien postęp technologiczny.
Kiedyś trzeba było podpiąć samochód na noc do prądu, i jeśli akumulator nie był całkiem rozładowany to rano samochód miał pełną baterię. Dziś, jeśli uda się znaleźć szybką ładowarkę lub zainstaluje w garażu odpowiednie urządzenie, ładowanie Jaguara od zera "do pełna" trwa według przedstawicieli Jaguara około 40 minut. Dość, by w czasie drogi na wakacje chwilę odpocząć i zjeść hot-doga.
Zasięg ponad 400 km Jaguara wystarczy, by korzystając ze stacji "gdzieś po drodze" dojechać nad morze, w góry czy wybrać się gdzieś do Zachodniej Europy. W Polsce jednak warto wcześniej sprawdzić, gdzie na trasie stoją takie stacje. Samochód elektryczny wciąż najlepiej sprawdzi się jednak jako drugie auto w rodzinie do codziennej jazdy praca-dom. Jeśli jednak infrastruktura się rozwinie, Jaguar będzie miał jedną z najciekawszych propozycji dla klientów.
Przejechanie 100 km kosztuje około 12 złotych, czyli równowartość niecałych trzech litrów benzyny. Taniej wychodzi już tylko rower, skuter i komunikacja miejska. Przy czym jazda Jaguarem I-Pace będzie dalece bardziej komfortowa i przyjemna.
Czy samochody elektryczne to przyszłość motoryzacji, czy tylko przejściowa moda? Jeśli nawet jest to tylko moda, to w przypadku Jaguara warto się z nią zaprzyjaźnić na dłużej. Inna rzecz, że problemem może być cena. Auto, choć jest tańsze od porównywalnej Tesli, to cena grubo ponad 300 tysięcy sprawi, że I-Pace będzie raczej rzadkim zjawiskiem na polskich drogach.