"Super Express" pod wodzą Sławomira Jastrzębowskiego dorobił się wielu nagan od Rady Etyki Mediów, naraził się wielu politykom, gwiazdom, a nawet policji. Naczelnego nie wzruszają jednak zarzuty o brak szacunku i tolerancji, o łamanie etyki dziennikarskiej. Być może dlatego, że zdaniem wielu kolegów po fachu, naczelny "Super Expressu" ma bardzo relatywne podejście do etyki i moralności. Sam zainteresowany twierdzi, że innej pracy by nie wybrał, bo "kocha tabloidy".
Sławomir Jastrzębowski nie ma najlepszej opinii w środowisku mediów. I najwyraźniej wcale mu na tym nie zależy, bo swoim zacięciem i determinacją wywalczył sobie stanowisko redaktora naczelnego "Super Expressu".
Relatywnie moralny
Jastrzębowski urodził się w 1968 roku. Skończył łódzkie Technikum Elektryczne, a w 1994 polonistykę na Uniwersytecie Łódzkim. Karierę dziennikarską zaczynał w Łodzi, gdzie pracował między innymi, jako dziennikarz śledczy. W 2003 roku przeniósł się do "Faktu", gdzie szybko awansował na szefa działu Wydarzeń, a później na wicenaczelnego. W 2007 roku przeszedł do "Super Expressu", gdzie zaproponowano mu stanowisko redaktora naczelnego.
W środowisku medialnym ma opinię cynika. Mówi się, że szybką karierę zawdzięcza brakowi skrupułów. To za rządów Jastrzębowskiego "Super Express" opublikował na okładce zdjęcie pułkownika Przybyła w kałuży krwi.
Naczelny "SE" wsławił się również opublikowaniem taśm o senatorze Krzysztofie Piesiewiczu, których ujawnieniem polityk był szantażowany, a które miały dowodzić, że senator posiadał i zażywał narkotyki. Piesiewicz zaprzeczył, żeby do takiego wydarzenia doszło i zawiadomił prokuraturę, że padł ofiarą szantażystów. Ujawnienie nagrań bardzo ostro skrytykował wówczas rzecznik praw obywatelskich Janusz Kochanowski. "W tym przypadku dziennikarską rzetelność zastąpiła pogoń za sensacją i skandalem" – napisał Janusz Kochanowski.
Innego zdania był Jastrzębowski, który stwierdził, że materiał był rzetelny i prawdziwy.
Kalka "Faktu"
Dawni współpracownicy Jastrzębowskiego uważają, że przechodząc z "Faktu" do "Super Expressu", redaktor zaczął tworzyć kopię tej pierwszej gazety.
– Przeniósł się z częścią ekipy faktowej i robił kalkę "Faktu". Ten sam mechanizm planowania i tworzenia gazety. Ignorował pracowników, którzy byli już w "SE" i ich wcześniejsze ustalenia z poprzednimi szefami. To człowiek, który na zebraniu hucznie mówi jedno, a później robi drugie – wspomina jeden z dziennikarzy "Super Expressu", który odszedł z gazety niedługo po przyjściu Jastrzębowskiego – Awansował tylko swoich kolegów z "Faktu, to im dawał najlepsze zajęcia. Po za tym kręgiem nie wiedział nawet, z kim pracuje. Zdarzało się, że dziennikarzy z kilkunastoletnim stażem wysyłał na sondę do sklepu – dodaje dziennikarz.
Sam Jastrzębowski w rozmowie z naTemat przyznaje, że przejście do "Super Expressu" było ogromną szansą. – Nie chodziło o żadne konflikty w "Fakcie". Nie było mi tam źle. Po prostu między byciem zastępcą naczelnego, a byciem naczelnym jest ogromna przepaść. Chodzi przecież o odpowiedzialność za całą gazetę. Taki pociąg przyjeżdża raz w życiu. Postanowiłem zaryzykować. Mija pięć lat i nie żałuję tej decyzji – zapewnia naczelny "SE".
Redaktor naczelny konkurencji – dziennika "Fakt" – Grzegorz Jankowski, nie chciał nam nic powiedzieć o dawnym redakcyjnym koledze. Z kolei Paweł Lisicki, redaktor naczelny "Uważam Rze", w którym pojawiają się felietony naczelnego "SE", stwierdził w rozmowie z naTemat, że Sławomir Jastrzębowski, jako redaktor naczelny radzi sobie bardzo dobrze. – Osobiście nie przepadam za tabloidami, ale w swojej kategorii Jastrzębowski tworzy spójny produkt. Prawicowy tabloid o sprecyzowanych poglądach. Przykuwający uwagę i atrakcyjny dla czytelnika – uważa Paweł Lisicki.
Chętnie atakuje kolegów po fachu
W opinii niektórych współpracowników jest pyszałkiem i arogantem. – Zawsze podkreślał, że jemu się wszystko udaje. Nigdy nie dopuszczał możliwości porażki – zaznacza były współpracownik – Nie oznacza to jednak, że jest chamem, który pomiata ludźmi. Trzyma fason i jest uprzejmy. Dobrze się ubiera, ma drogie ciuchy i najlepsze okulary. Jest bardzo sprytny i inteligentny. Bardzo szybko się uczy – dodaje dziennikarz. W jego opinii, to właśnie te ostatnie cechy i brak skrupułów sprawiły, że Jastrzębowski zaszedł tak daleko.
Za przekraczanie "granic etyki dziennikarskiej oraz łamanie zasady szacunku i tolerancji" "Super Express" pod jego wodzą dostał kilka nagan od Rady Etyki Mediów.
– "Super Express" był bohaterem wielu naszych oświadczeń i interwencji – przyznaje Ryszard Bańkowicz, przewodniczący Rady Etyki Mediów.
Samemu Jastrzębowskiemu proces wytoczyła nawet policja za felieton po nieudanym ataku antyterrorystów w Katowicach, którym opisywaliśmy w naTemat. – Potępiliśmy język użyty przez redaktora naczelnego "Super Expressu" w tym komentarzu – dodaje Bańkowicz.
To Jastrzębowskiego jednak nie wzrusza, bo jak twierdzi, Rada Etyki Mediów to grupa ludzi bez nazwisk, którzy nie rozumieją współczesnych mediów. – Zadaniem dziennikarza jest bronienie obywatela przed instytucjami państwowymi, które go krzywdzą. W tym przypadku byli to antyterroryści, którzy skatowali niewinnych ludzi. Tych ludzi trzeba było bronić, a policjantów napiętnować – zaznacza Jastrzębowski.
Przyznaje jednak, że jego język był ostry, chociaż nie ostrzejszy niż innych publicystów. – W ich przypadku Rada Etyki Mediów nie interweniowała. To amatorzy, którzy nie rozumieją współczesnych mediów – dodaje.
Chętnie atakuje również kolegów po fachu. Tomasza Lisa nazwał kiedyś "prawdziwą zakałą polskiego dziennikarstwa", a Jarosława Kuźniara "szołmenem i nowoczesnym kołtunem".
Naczelny ma co najmniej lekceważące podejście do dziennikarzy internetowych. W jednym z felietonów w "Press", opisując swój codzienny poranek, napisał:
Cyniczny ideowiec
Nie kryje również swoich skrajnych poglądów. Uważany jest za prawicowca, ale w opinii niektórych dziennikarzy, nie ideowca, a cynika. Bronił krzyża w Sejmie, nazywając jego przeciwników, w tym Janusza Palikota "wydrzygębami".
Ta miłość i wspólne dobro wydają się jednak dosyć sprzeczne z linią jego gazety. Szczególnie, kiedy na okładce "SE", nie bacząc na uczucia rodziny, opublikowano zdjęcie pułkownika Przybyła po próbie samobójczej. Jastrzębowski zapytany o okładkę "skąpaną we krwi" nie uważa, żeby przekroczono granice.
– Ta próba samobójcza to była kompletna farsa. Pułkownik zrobił sobie co najwyżej piercing policzka. To był dramat ewentualnie tragikomedia, ale żadna tragedia i nieszczęście. Szkoda, że REM nie interweniuje, kiedy "Gazeta Wyborcza" publikuje zdjęcie zakrwawionego dziecka, albo World Press Photo pokazuje takie, gdzie trup ściele się gęsto – mówi w rozmowie z naTemat Jastrzębowski.
O rzetelności i moralności można również dyskutować w przypadku niedawno opublikowanego tekstu o żonie zmarłego Andrzeja Łapickiego, która wyrzuciła na śmietnik jego rzeczy. Dziennikarze "SE", żeby przygotować materiał musieli z kosza wyłowić worki śmieci, a później je dokładnie przeszukać.
Poruszyliśmy ten temat również w naTemat, zwracając uwagę na problem prawa do spuścizny po wielkich artystach. Zostaliśmy przez naszych użytkowników bardzo skrytykowani za powołanie się na "brukowca" i "śmieciowego newsa".
Jastrzębowski, jak wielu publicystów prawicowych mediów gardzi poprzednim ustrojem. Jaruzelskiego w jednym z felietonów nazwał "starcem nad grobem".
Jastrzębowskiego nie zniechęcają ani nagany Rady Etyki Mediów ani zarzuty o brak skrupułów.
– Każdy ma swoich wrogów. Trzeba robić swoje i nie zwracać uwagi na to, co mówią inni – podkreśla w rozmowie z naTemat naczelny "SE" – Kocham tabloidy, tabloidy są jak życie. Poruszają wszystkie płaszczyzny życia – radość, smutek, tragedię i szczęście. Nigdy nie wyobrażałem sobie innej pracy. Praca w tabloidzie to najlepsze, co się może człowiekowi przydarzyć – zapewnia z mocą.
Otwieram oczy przed szóstą. Zanim wyjdę z łóżka, sprawdzam w telefonie pocztę i co złodzieje z portali internetowych ukradli w nocy dziennikarzom...
Sławomir Jastrzębowski
felieton w "SE"
Nawet dla ludzi niewierzących, ale myślących krzyż jest wielkim wspaniałym symbolem. Symbolem ostatecznego poświęcenia, oddania życia w obronie własnych szlachetnych poglądów. Nawet ludzie niewierzący przyznać muszą, że nauka Chrystusa, który głosił i wprowadzał w czyn coś tak niepojętego jak szacunek, ba, miłość do wrogów, że ta nauka jest ideałem, do którego dążyć powinniśmy dla wspólnego dobra. CZYTAJ WIĘCEJ
Sławomir Jastrzębowski
felieton w "SE"
Kogo, starcze, nazywasz społeczeństwem? Zdegenerowanych esbeków na twojej i sowieckiej smyczy? Ogłupiałych przez lata twojej propagandy biednych ludzi, którzy mimowolnie wyrzekali się wolności? Nie, starcze. To nie jest polskie społeczeństwo. Ty o Polakach nie wiesz nic.