Czy samochód za ponad 400 tysięcy złotych musi już z daleka zdawać się krzyczeć "patrzcie, jaki jestem wspaniały i drogi"? Zdecydowanie nie, czego najlepszym przykładem jest Audi A6 50 TDI. Z zewnątrz jest skromne, choć eleganckie. Dopiero po naciśnięciu pedału gazu widać, jak wielki w nim tkwi potencjał.
To nie jest tak, że na widok tego samochodu miękną kolana i serce żywiej zaczyna bić. Albo właściwie – rzeczywiście przyspiesza, ale najpierw trochę trzeba się przyjrzeć. Według mnie największą zaletą A6 jest bowiem to, że ono właściwie nie rzuca się w oczy. Stoi sobie taka szara myszka na parkingu pośród innych samochodów i tylko wprawne oko zobaczy, że to nie jest takie zwykłe Audi.
A6, którym miałem przyjemność jeździć, wyposażono chyba we wszystko, w co można wyposażyć nowoczesny samochód klasy premium. Brakowało mi tylko szklanego dachu, zwłaszcza podczas wyjazdu nad morze byłoby milej pasażerom siedzącym w rozjaśnionym wnętrzu. Oprócz tego nie było już chyba tylko lodówki na szampana i serwisu do kawy.
Gdy wsiada się do Audi A6 po raz pierwszy, ma się się wrażenie, że już się z tego auta wysiadać nie będzie. Jest idealnie skrojone, zarówno kierowca jak i pasażerowie są wręcz otoczeni wszechogarniającym przepychem i luksusem. Ale takim na wysokim poziomie – jest elegancko, ale bez przesady. Próżno tu szukać kolorowych światełek i innych "wodotrysków".
Fotele są wygodne, wnętrze stworzone z materiałów wysokiej jakości, a wykonanie i spasowanie poszczególnych elementów to klasa sama dla siebie. Różne już samochody oglądałem, ale muszę przyznać – w tak fajnie wykończonym nie siedziałem. Jeszcze zanim odpaliłem silnik szybko sprawdziłem aktualny kurs nerek kombinując, jak kupić to cacko.
Niestety, starczyłoby może na kilka pierwszych rat. Auto jest po prostu oszałamiająco drogie. Za blisko 440 tysięcy złotych można kupić kawalerkę w Warszawie, motocykl i może starczy jeszcze na jakieś używane autko. Zdecydowanie "a–szóstka" nie jest samochodem, na którym zobaczymy naklejkę z napisem "sfinansowane z 500+".
No chyba, że ktoś ma bardzo dużo dzieci, ale do A6 zmieści się tylko trójka na tylnej kanapie. Przy czym dwoje z nich będzie mogło się bawić panelem klimatyzacji, która w A6 jest czterostrefowa. Dodatkowo z tyłu można też włączyć podgrzewanie siedzeń. I tylko osoba siedząca po środku może się poczuć odrzucona, bo nie ma własnych przycisków.
Kierowca i siedzący z boku pasażer to już w ogóle mają się czym bawić. Na desce króluje wielki ciekłokrystaliczny wyświetlacz, który jest centralnym ośrodkiem sterowania klimatyzacją, nawigacją i multimediami. No i przy okazji straszliwie zbiera odciski palców:
Do tego wyświetlacza trzeba się przyzwyczaić. Nie wystarczy tylko nacisnąć palcem, trzeba wcisnąć mocniej, aż poczuje się i usłyszy wyraźne kliknięcie. To tzw. haptyczna reakcja na dotyk. Polubiłem ten system, unika się dzięki temu przypadkowej zmiany stacji radowej czy punktu docelowego na nawigacji.
Z tą ostatnią to w ogóle jest ciekawa sprawa. Gdy jechaliśmy w kilka osób nad morze, poprosiłem pasażera, żeby nastawił kurs na Krynicę Morską. Ten klika, klika, nic z tego nie wychodzi, na górnym wyswietlaczu można co najwyżej przewijać miejscowości segregowane alfabetycznie. Zdenerwował się przy "C". Dobrze, że nie jechaliśmy do Zgierza.
Co się okazało? Gdy ustawia się punkt docelowy na głównym wyświetlaczu, uaktywnia się też dolny, na którym normalnie są nastawy klimatyzacji. Można skorzystać z wirtualnej klawiatury lub wpisać adres ręcznie literka po literce, nawet nie bardzo przykładając się do trudnej sztuki kaligrafii. Fantastyczna sprawa.
Testowy egzemplarz A6 wyposażony był w 3-litrowy silnik diesla, napęd na cztery koła i 8-stopniową automatyczną skrzynię biegów Tiptronic. Taki zestaw sprawia, że choć na widok auta stojącego na parkingu raczej nie zadrżą nam kolana, to będą latać po szybkim pokonaniu pierwszych kilometrów. Ten samochód to po prostu rakieta.
Ile to ma do setki? Lepiej spytać, ile ma do dwóch, bo tę pierwszą osiąga zanim się człowiek obejrzy. Na trasie też nie ma problemu z dynamiczną jazdą, silnik ma gigantyczny moment obrotowy, jest bardzo elastyczny, do tego skrzynia zdaje się wyprzedzać nasze myśli i dobiera właściwe przełożenia z prędkością światła.
Choć przy kierownicy są łopatki do ręcznej zmiany biegów to użyłem ich tylko dwa razy – pierwszy i ostatni. Ot tak, żeby sprawdzić, czy działają. Nie wykluczam, że sprawdziłyby się na torze wyścigowym, ale w normalnej jeździe nie są do niczego potrzebne. Silnik i bez tego wręcz katapultuje auto do przodu, wystarczy mocniej nacisnąć pedał gazu.
To wszystko przy spalaniu na poziomie miejskiego malucha. Serio. Obawiałem się, ile będzie kosztować podróż nad morze samochodem z silnikiem o takich osiągach, tymczasem średnie spalanie na dystansie około tysiąca kilometrów wyniosło niecałe 7 litrów oleju napędowego.
Co ciekawe, przy spokojnej jeździe potrafi spalić jeszcze mniej. Gdy jedzie się przepisowe 90 km/h i właściwie tylko lekko przyciska pedał gazu, Audi pali zaledwie 3,5 litra ropy, czyli niewiele więcej niż miejskie skutery 125 ccm. Tyle tylko, że dla nich 90 km/h to już niemal kres możliwości, podczas gdy w A6 taka prędkość zwyczajnie usypia.
Zwłaszcza, jak włączy się wszystkie systemy, jak Lane Assist utrzymujący nas na torze jazdy czy aktywny tempomat, który przyhamuje, gdy samochód przed nami zwolni, lub przyśpieszy, jak znów będzie można się rozpędzić do zadanej prędkości. Gdyby nie to, że system kontroluje, czy trzymamy ręce na kierownicy, można by z pasażerem w bierki pograć.
Tym bardziej, że zawieszenie też nie pozostawia wątpliwości, iż mamy do czynienia z autem klasy premium. Na autostradzie trzyma się wprost genialnie asfaltu, na drogach krajowych podobnie, na "polskich drogach" do środka nie dostają się żadne zbędne wibracje. Trzeba wjechać na naprawdę dziurawą drogę, żeby zawieszenie wyprowadzić trochę z równowagi.
Oczywiście nawet wtedy nic nie skrzypi i nie trzeszczy w środku. Plastiki dobrej jakości, metal i skóra, które otaczają kierowcę i pasażerów, są bliskie doskonałości. Są tylko dwie rzeczy, do których można się przyczepić. Pierwsza to wyświetlacz – jest duży, wygodny i kolorowy, ale muszę znowu podkreślić, że widać na nim wszystkie odciski palców.
Druga rzecz to lusterko wsteczne, to wewnętrzne pod sufitem. Mogłoby mieć trochę mocniejsze mocowanie. Gdy puściliśmy z głośników (dość głośno) "Despacito", wyraźnie widać było, jak obraz w lusterku drży od basów skądinąd świetnego systemu audio zamontowanego w A6.
Za każdym razem oddając samochód do dilera zastanawiam się, czy chciałbym je zatrzymać na dłużej. W przypadku A6 nie miałem tego dylematu. Ta fura jest w zasadzie kompletna, ma tylko jeden istotny feler – kosztuje majątek. Wydania ponad 430 tysięcy złotych nie osładza nawet ta myśl, że w przyszłości zaoszczędzi się na kosztach paliwa.