– Ambicje chyba rzeczywiście zostały mocno urażone. Trzeba uszanować wybór naszych mieszkańców. Niektórzy są jednak tacy, że pomimo tego, że przegrali mecz, to ciągle oczekują dogrywki – mówi w rozmowie z naTemat prezydent Nowego Sącza Ludomir Handzel. Samorządowiec ma na myśli przewodniczącą Rady Miasta Iwonę Mularczyk, która była jego kontrkandydatką w ostatnich wyborach. Jeśli radnym uda się go odwołać, to właśnie ona może przejąć władzę w mieście.
Na ostatniej sesji Rady Miasta w Nowym Sączu radni – większość w radzie stanowią ludzie związani z Prawem i Sprawiedliwością – nie udzielili prezydentowi wotum zaufania i nie otrzymał absolutorium za wykonanie budżetu za 2018 rok. Problem w tym, że Ludomir Handzel zarządzał miastem tylko 22 dni, a jego poprzednik Ryszard Nowak (PiS) ponad 320.
Szybko pojawiło się przypuszczenie, że radni PiS-u chcą odwołać prezydenta, ponieważ zgodnie z przepisami, jeśli sytuacja powtórzy się w przyszłym roku, da to zielone światło, aby rozpisać referendum w sprawie odwołania. W dyskusji na ten temat już teraz pojawiają się sugestie, że osobą, która mogłaby zastąpić Handzela byłaby Iwona Mularczyk.
Ludomir Handzel: Nie mam takiego poczucia. Jest oczywiście pewien układ interesów. Został on jednak odrzucony w wyborach przez mieszkańców Nowego Sącza, którzy zdecydowanie opowiedzieli się za zmianą. Ja wsłuchując się w głosy sądeczan tę zmianę wdrażam i będę wdrażał.
Dla mnie suwerenem są mieszkańcy Nowego Sącza, a nie politycy, którzy są zwolennikami prymatu polityki nad sprawami gospodarczymi i miejskimi. Wywodzę się z ruchu miejskiego, więc zawsze będę podchodził do tego tak, że wola mieszkańców jest dla mnie najważniejsza. Nie będę realizował politycznych programów.
Muszę jednak podkreślić, że osoby, które znalazły zatrudnienie w mojej ekipie, czy też osoby, które mnie wspierały w kampanii wyborczej, wywodzą się z różnych środowisk. Są wśród nich ludzie, którzy głosują na PiS, są nawet członkami tego ugrupowania. Są też i tacy, którzy sprzyjają bardziej tej liberalnej części sceny politycznej. Naprawdę zwracam głównie uwagę na to, czy ktoś jest kompetentny i zaangażowany w życie Nowego Sącza.
Czyli radni PiS-u zajmują się bardziej politycznymi założeniami niż sprawami miejskimi?
Akurat ze strony radnych PiS-u czuję duże wsparcie. Możemy mieć różne zdanie na pewne tematy, ale to też są osoby, które patrzą z troską na wiele społecznych spraw. Czuję, że gdyby nie pewne przeszkody, to efekty dyskusji byłyby pozytywne.
Co ma pan na myśli?
Jak jednak pani wie PiS to jest wiele frakcji. Akurat tak się złożyło, że kandydaci do Rady Miasta Nowego Sącza układani byli przez ugrupowanie dawniej związane z Solidarną Polską. Tak naprawdę w Radzie Miasta w klubie Prawa i Sprawiedliwości dominujący głos mają osoby, które najpierw wyszły z PiS-u, a teraz do niego próbują wrócić.
Sami radni PiS-u, zwolennicy tej partii, patrzą na zmiany wdrażane w Nowym Sączu pozytywnie i życzliwie. Oni też byli za tymi przemianami.
Czy jednak taki układ sił w Radzie Miasta, gdzie większość stanowią radni związani z PiS-em, trochę utrudnia pracę?
Oczywiście. Brak konstruktywnej dyskusji jest zły. Do tej pory było tak, że sesja absolutoryjna zaczynała się od tematów merytorycznych, a kończyła się na absolutorium. A w tej chwili dominują tematy, powiedziałbym polityczne.
Ostatnia sesja to było 11 godzin jałowej dyskusji. Po czym ją przerwano i pojawiło się nawet zagrożenie, że stracimy środki finansowe, bo zgoda Rady Miasta na przesunięcia w budżecie musi być.
Wystosowaliśmy nawet już taką ostrą prośbę do prezydium rady, które jest w 100 proc. opanowane przez osoby stojące w opozycji do władzy prezydenta, aby jednak się skupiły na pracy dla mieszkańców, a nie żebyśmy tracili pieniądze przez to, że zajmują się polityką.
To dyskomfort w pracy, ale jestem optymistą i człowiekiem pełnym energii. Ludzie nie oczekują wojenek, dlatego wierzę też, że radni zrozumieją, że tylko współpraca jest wstanie rozwiązać problemy i zaniedbania z ubiegłych lat.
Na ostatniej sesji radni nie udzielili panu absolutorium za wykonanie budżetu za 2018 rok. Sam pan zresztą o to apelował.
Tu jest akurat taki ewidentny błąd ustawodawcy. Przy zmianie personalnej na stanowisku prezydenta Rada Miasta ocenia prezydenta, który pracował bardzo krótko. Trudno więc go oskarżać o niewykonanie budżetu, o jakieś zaniechania i brak inwestycji. Wszyscy wiemy, że dzisiaj nawet wybudowanie garażu to jest bardzo długi proces.
Jednak na siłę szukano argumentów, że to właśnie 22 dni mojego urzędowania przyniosło katastrofę. Poruszamy się w oparach absurdu. Można jednak przegłosować wszystko jeśli ma się większość.
Ewidentnie stało się to na polityczne zamówienie. Zamówienie z zewnątrz. Widziałem na twarzach radnych głównie z PiS-u, tych wywodzących się z tego ugrupowania, a nie farbowanych, że czuli duży dyskomfort. To była dyscyplina partyjna. Nie znaleźli w sobie odwagi, aby zagłosować zgodnie z własnym sumieniem i kwestiami merytorycznymi.
To była tak naprawdę ocena działania poprzedniego prezydenta, który właśnie z PiS-u się wywodził.
Tak, ale formalnie jest to rzeczywiście im potrzebne, bo jeżeli w przyszłym roku ten manewr uda się powtórzyć, to wtedy Rada Miasta będzie mogła zwołać referendum w sprawie odwołania prezydenta.
To zresztą było już zapowiadane w zeszłym roku zaraz po wyborach. Niektórzy nie potrafili się pogodzić z tym, że mieszkańcy Nowego Sącza zagłosowali za zmianą. Jeśli ktoś myśli, że mnie przestraszy w ten sposób, to jest wręcz przeciwnie. Daje mi to więcej energii do pracy i motywuje do tego, aby udowodnić, że ten wybór z 2018 roku był prawidłowy. Ocena mieszkańców jest dla mnie najważniejsza.
Podczas sesji nie otrzymał pan także wotum zaufania.
To jest właśnie taka polityczna ocena, która jest novum. Co można powiedzieć po 22 dniach? Decyzja polityczna.
Czy po takiej decyzji, ktoś przyznał się nieoficjalnie, że musiał tak zagłosować. Są takie rozmowy?
Tak. Są takie głosy. Z jednej strony to cieszy, z drugiej jednak smuci, że jest próba wprowadzenia takiej polityki do organizmu, który powinien się zajmować basenami, chodnikami, usługami miejskimi, oświatą itd.
Politykę zostawmy w Warszawie. W Nowym Sączy jesteśmy patriotami lokalnymi. Chcemy, aby Nowy Sącz był jak najlepszym miejscem do mieszkania.
Nie boi się pan, że w przyszłym roku jednak uda się pana odwołać?
Myślę, że są takie siły w Nowym Sączu, które nie spoczną dopóki nie przywrócą swoich wpływów i układów w organizmie miejskim. Natomiast w żadnym wypadku nie boję się kolejnej wyborczej konfrontacji czy referendum. Czuję, że z takiego referendum mógłbym wyjść wzmocniony, bo mam wsparcie mieszkańców.
Współpraca z przewodniczącą rady Iwoną Mularczyk nie należy do najłatwiejszych? Mimo ogromnego wsparcia polityków PiS, Jarosława Kaczyńskiego, Mateusza Morawieckiego, Beaty Szydło, ostatecznie przegrała starcie z panem w wyborach samorządowych.
Chciałem przypomnieć, że 4 lata temu ja też niewielką liczbą głosów przegrałem. Jestem jednak człowiekiem, w którym jest dużo pokory, więc potrafiłem przyjąć do wiadomości decyzję wyborców. W zeszłym roku moje zwycięstwo było miażdżące. Niestety jakby nie dociera to do osób, które przegrały wybory.
Co oznacza, że współpraca łatwa nie jest?
Jest utrudniona, bo te ambicje chyba rzeczywiście zostały mocno urażone. To jest na pewno jakimś problemem. Trzeba uszanować wybór naszych mieszkańców. Niektórzy są jednak tacy, że pomimo tego, że przegrali mecz, to ciągle oczekują dogrywki.
W końcu wygrał pan wybory w bastionie PiS-u, jak zwykło się mówić o tym regionie.
To małżeństwo, państwo Mularczyk, poniosło klęskę, nie PiS. Duża część wyborców Prawa i Sprawiedliwości głosowała na mnie. Miało to też odzwierciedlenie w wyborach do europarlamentu. Pan Mularczyk stracił ponad ok. 50 proc. poparcia w samym Nowym Sączu i też prawie 50% poparcia w powiecie nowosądeckim. To powinno im pokazać, że nie tędy droga.
Dodatkową przeszkodą jest prezydium Rady Miasta złożone tylko z radnych PiS-u?
W skład prezydium wchodzą tylko radni PiS-u i radni należący do ugrupowania poprzedniego prezydenta miasta, czyli jak gdyby tego układu trzymającego władzę przez ostatnie kilkanaście lat. Żaden radny czy to z ugrupowania mnie wspierającego, tego ruchu miejskiego Koalicji Nowosądeckiej, czy z Koalicji Obywatelskiej nie dostąpił zaszczytu zasiadania w prezydium, co jest normalną praktyką.
Bardzo głośno zrobiło się o panu, gdy otworzył pan most w Nowym Sączu nocą, dwa dni przed oficjalnym otwarcie, podczas którego miała być m.in. Beata Szydło. Było to granie PiS-owi na nosie?
To jest właśnie opinia osób z poza Nowego Sącza. Ja mieszkam tu od urodzenia. Wychowałem się tu. Znam oczekiwania i nastroje nowosądeczan. Potrafię się wsłuchiwać w ich głosy. Wiedziałem, że każda godzina bez tego mostu, to jest gehenna. Ludzie siedzieli w samochodach czasami po 3 godziny przejeżdżając dosłownie kilka kilometrów. Tracili zdrowie, nerwy, czas i paliwo.
Każda godzina była ważna. Nie było w tym takiej intencji, aby komuś grać na nosie. Chciałem dać mieszkańcom tlen komunikacyjny jak najszybciej. Oczywiście kilka dni później otworzyliśmy razem z naszym Księdzem biskupem, z przedstawicielami parlamentu, z radnymi otworzyliśmy most oficjalnie.
Rzeczywiście wcześniej sądeczanie zareagowali żywiołowo. Jedna z osób zorganizowała pokaz fajerwerków, ktoś inny przywiózł szampana. Zrobiła się z tego mała fiesta, ale to tylko pokazywało, że takie były oczekiwania. Trzeba było to zrobić jak najszybciej, a nie pokazywać głodnemu dziecku pączka przez szybę.