Japońska animacja to nie tylko "Pokemony", "Tsubasa" i "Czarodziejka z księżyca". Kraj Kwitnącej Wiśni od dekad dał światu produkcje, które często przewyższają poziomem aktorskie filmy i seriale. Od czego zacząć, by przełamać się do "chińskich bajek" i przestać je tak pejoratywnie i mylnie nazywać? Poniższa lista może być dobrym pomysłem na start.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
Netflix od dłuższego czasu ściąga do siebie klasyki anime oraz tytuły, które dopiero co zostały namalowane w Japonii. To super sprawa dla osób, które już kiedyś liznęły świata postaci z wielkimi oczami (są i wspomniane "Pokemony"), ale nie miały potem gdzie legalnie oglądać kolejnych produkcji (a kanał Hyper został zamknięty), jak i tych, którzy są trochę znudzeni produkcjami z Europy czy USA i poszukują czegoś nowego i na swój sposób "innego".
Tworząc listę postawiłem na gatunkowy eklektyzm - by każdy znalazł coś dla siebie, i "powagę" - większość pozycji, ze względu na tematykę lub przemoc, jest skierowana do starszej młodzieży i dorosłego widza (z pewnymi wyjątkami). Wszystkie poniższe anime są w tym momencie dostępne na polskim Netflixie. Na marginesie dodam, że odcinki anime trwają około 20 minut.
10. Castlevania (2017 r. -)
Reżyseria: Sam Deats, Adam Deats, Spencer Wan Studio: Frederator Studios i Powerhouse Animation Studios Liczba odcinków: 22 Gatunek: fantasy / horror/ dramat
Listę otwieram produkcją, która teoretycznie nie powinna się na niej znaleźć, bo nakręcili ją Amerykanie, ale już po kilku pierwszych scenach wiemy, że mamy to czynienia z pełnokrwistym anime. Dosłownie. Posoka leje się bowiem obficie. Ma też charakterystyczną, niezwykle dbałą kreskę.
"Castlevania" to ekranizacji oldschoolowej gry komputerowej (i to platformówki), więc nie możemy oczekiwać fajerwerków na poziomie fabularnym. Główny bohaterem jest wciąż łowca wampirów - Trevor Belmont, który chce dopaść nie kogo innego, jak samego Draculę. Pomimo tego, twórcy rozwinęli całe uniwersum o wciągającą historię, postacie i relacje między nimi. Są nawet demoniczni księża.
Anime jest zdecydowanie lepsze od innej oryginalnej produkcji Netflixa - "Dracula". Nie brakuje w nim walk, mroku, brutalności, wulgaryzmów. Jest też trochę przegadane, więc może się spodobać miłośnikom serialowego "Wiedźmina".
9. Black Lagoon (2006-2011 r.)
Reżyseria: Sunao Katabuchi Studio: Madhouse Liczba odcinków: 29 Gatunek: akcja / komedia / przygodowy / gangsterski
Anime bez supermocy, kosmitów, robotów i potworów? Tak, takie serie też powstają w Japonii. "Black Lagoon" jest rasowym akcyjniakiem przywodzącym na myśl filmy sensacyjne z lat 80. i 90. wydawanych na VHS-ach. Retro-klimat wylewa się zresztą z niego pełnymi wiadrami, a nieprawdopodobne strzelaniny, mało realistyczne pościgi i one-linery od razu wprowadzą kaseciarzy w nostalgiczny nastrój.
W "Black Lagoon" śledzimy nie do końca legalne poczynania grupki najemnych, współczesnych piratów, do której właśnie dołącza człowiek zupełnie od czapy - to typowy krawaciarz. Niebezpieczne zlecenia z mafijnym porachunkami w tle pozwalają mu odkryć życie na nowo. A nam dostarczają widowiskowej i wybuchowej rozrywki.
Wyraziści bohaterowie, czarny humor i nieco westernowe fragmenty przypadną do gustu szczególnie tym, którzy pokochali "Cowboy Bebop" (nie ma go Netflixie, ale amerykański gigant streamingowy szykuje aktorską wersję tego anime). Narażę się wielu, ale "Black Lagoon" bardziej mnie zaangażowało, bo jest lepiej zarysowana ciągłość między odcinkami.
8. Carole & Tuesday (2019 r.)
Reżyseria: Shinichirō Watanabe Studio: Bones Liczba odcinków: 24 Gatunek: obyczajowy / muzyczny / science-fiction
Skoro już do tablicy został wywołany "Cowboy Bepop", to kolejna pozycja na liście ma tego samego twórcę. Jest nim ikona japońskiej animacji Shinichirō Watanabe. Tym razem, zamiast samurajów i kosmicznych kowbojów, zaserwował nam obyczajowe anime o dwóch stosunkowo zwyczajnych dziewczynach.
Normalnie, omijałbym takie serie szerokim łukiem, ale Watanabe przyciągnął mnie na dłużej z dwóch powodów. Po pierwsze - muzyką. Tytułowa Carole i Tuesday to początkujące artystki, które chcą swoimi piosenkami zawojować... Marsa. I tu dochodzimy do drugiego powodu: akcja osadzona jest na czwartej planecie od Słońca, w niedalekiej przyszłości. Mamy więc połączenie "Narodzin gwiazdy i "Black Mirror".
Nie uważam, tego anime za wybitne. Za dużo w nim sztampy i ckliwych chwil. "Carole & Tuesday" ma na pewno moc odprężania widza. Jest ślicznie narysowane i umuzykalnione - dziewczyny śpiewają popowe piosenki jakby żywcem wzięte z repertuaru Taylor Swift. Futurystyczna otoczka urozmaica całość, bo pokazuje dość prawdopodobne spojrzenie na przyszłość przemysłu muzycznego, gdzie żywi songwriterzy będą musieli konkurować ze sztuczną inteligencją.
7. Aggretsuko (2016-2018 r.)
Reżyseria: Rarecho Studio: Fanworks Liczba odcinków: 20 Gatunek: komedia / obyczajowy / muzyczny
Nie dajcie się zwieść dziecinnej oprawie wizualnej w stylu Hello Kitty. To anime z pewnością nie dla najmłodszych widzów, bo ci jeszcze nie są w stanie zrozumieć niuansów tyrania i tyranów w korporacji. Zresztą, nawet główna bohaterka - 25-letnia panda ruda nie może się odnaleźć się w absurdalnej specyfice pracy biurowej. I szczerze nienawidzi swojej pracy. Myślę, że wiele osób może się z nią identyfikować.
W "Aggretsuko" występują antropomorficzne postacie, które zmagają się z ludzkimi problemami (trochę jak w "Bojack Horseman"). Pełna cynicznego humoru historia skupia się na niesatysfakcjonującym życiu korpo-pandy Retsuko. Praca w dziale księgowym i nielogiczne, ale typowe mechanizmy wewnątrz firmy doprowadzają ją do frustracji, a ta znajdują ujście w... death metalu.
Kontrastowe wstawki, w których urocza panda przeistacza się w growlującą wokalistkę, to najmocniejsze punkty programu. Totalnie ją wtedy rozumiemy. Dużym zaskoczeniem jest też brak większych różnic pomiędzy naszą, a japońską kulturą pracy. Też jesteśmy przytłoczeni nadmiarem obowiązków, a nadgodziny są jakby czymś naturalnym. Nieraz powiemy pod nosem: "Skąd ja to znam...".
6. Devilman Crybaby (2018 r.)
Reżyseria: Masaaki Yuasa Studio: Science Saru Liczba odcinków: 10 Gatunek: akcja / horror / psychodelia
Kiedy już w pierwszym odcinku twórcy pokazują scenę narkotycznej orgii, która po chwili zamienia się w krwawą łaźnię, to wiemy, że nie mamy do czynienia ze zwykłym anime. "Devilman Crybaby" nie jest jednak tylko bezsensowną rzezią z piersiami zamieniającymi się w demony.
To dostosowana do naszych czasów, adaptacja jednej z najbardziej wpływowych mang w dziejach - "Devilman" z początku lat 70. W pierwszych odcinkach jest przesiąknięta seksem i przemocą (choć jest to uzasadnione fabularnie), ale mniej więcej w połowie następuje zwrot, po którym całość uderza w zdecydowanie głębsze i refleksyjne tony.
To, co jednych może odpychać, a drugich zachwyci, to z pewnością dość "eksperymentalna" animacja. Kreska jest oszczędna, ale bardzo ekspresyjna. Czasem kadry wyglądają niezwykle estetycznie, ale często są tak powyginane i zniekształcone, jak wizualizacje po wzięciu LSD. W połączeniu z muzyką elektroniczną i japońskim rapem, odnosimy wrażenie oglądania psychodelicznego teledysku. Momentami robi się naprawdę dziwnie, ale generalnie zdajemy sobie sprawę, że to wyróżniające się z tłumu, wyjątkowe dzieło.
5. One Punch Man
Reżyseria: Shingo Natsume Studio: Madhouse Liczba odcinków: 12 Gatunek: akcja / komedia / supermoce
Korzeni popularności tego anime należy szukać w internecie, gdzie tajemniczy autor o pseudonimie ONE wrzucał komiksowe kadry do sieci. W pewnym momencie licznik odwiedzających jego stronę przekroczył 70 milionów. Nic dziwnego, że internetowy komiks został wydany potem na papierze, a następnie zekranizowany. I to jak!
"One Punch Man" kręci bekę ze wszystkich superbohaterskich produkcji - ze słynnym "Dragon Ballem" na czele. Wywraca do góry nogami fabularną formułę polegającą na ciągłym rośnięciu w siłę i pokonywaniu coraz to mocniejszych przeciwników. Saitama, główny bohater serii, tak wytrenował swoje ciało, przy okazji gubiąc włosy, że każdego wroga bierze na tytułowego strzała. Naprawdę. Nie ma odstępstw od tej reguły, ale serial nie popada w rutynę.
Będąc najsilniejszym człowiekiem w kosmosie, Saitama popada za to w marazm. Nie może znaleźć godnego przeciwnika, a w codziennym życiu prywatnym i zawodowym też nie wiedzie mu się najlepiej. To jednak nie jest anime o cierpieniach młodego superbohatera. To pełen gagów, błyskotliwy pastisz, w którym twórcy wykazali się ogromną kreatywnością przy wymyślaniu postaci (moja ulubiona to Rowerzysta Bez Uprawnień). Z kolei walki to istny cud-miód. Są spektakularne, choć z wiadomych względów, dość szybko się kończą. Ważne: na Netflixie jest tylko jeden z dwóch powstałych do tej pory sezonów.
4. Fullmetal Alchemist: Brotherhood (2009-2010 r.)
Reżyseria: Yasuhiro Irie Studio: Bones Liczba odcinków: 64 Gatunek: przygodowy / fantasy / steampunk / komedia
Nie pomylmy go ze starszym "Stalowym alchemikiem" (bez podtytułu), który również jest na Netflixie. To ekranizacja ukazującej się równocześnie mangi Hiromu Arakawy, która wyprzedziła swój pierwowzór i rozjechała się fabularnie - z marnym skutkiem (coś jak z książkami i serialem "Gra o tron"). "Misja braci" jest zdecydowanie wierniejsza komiksowemu oryginałowi.
"Fullmetal Alchemist: Brotherhood" dostarcza wielu emocji i wzruszeń, głównie za sprawą tytułowych braci Edwarda i Alphonse’a Elric, których los od samego początku nie jest nam obojętny. Całym sercem kibicujemy w ich misji odnalezienia Kamienia Filozoficznego. Potrzebują go do odzyskania ciał, które stracili w wyniku próby wskrzeszania matki.
Anime jest osadzone w oryginalnym, steampunkowym i rozbudowanym świecie, który przypomina Europę z początku XX wieku. Bracia Elric napotykają na swojej drodze nie tylko na fascynujących sojuszników, ale i intrygujących wrogów. Całość dopełnia doskonale zaprezentowany i przemyślany system walk i mocy alchemików, który wyłamuje się oklepanym schematom.
3. Neon Genesis Evangelion (1995-1996 r.)
Reżyseria: Hideaki Anno Studio: Gainax Liczba odcinków: 26 Gatunek: science-fiction / post-apokaliptyczny / akcja / psychologiczny
Jeżeli miałbym wybrać najlepsze anime, to postawiłbym właśnie na "Evangeliona". Seria nie trafiła na pierwsze miejsce, ze względu na wysoki próg wejścia. Początkowe odcinki mogą się bowiem wydawać powtarzalne i infantylne. Prawdziwy geniusz twórcy odkrywa się przed nami odrobinę późnej. Warto przez to przebrnąć, bo przecież z jakiegoś powodu to anime uznawane za arcydzieło gatunku, które zainspirowało tabuny mangaków i nie tylko.
Cudowne dziecko Hideaki Anno trudno streścić na zachętę, bo jest wielopłaszczyznowe, mocno psychologiczne i kipi od symboliki oraz odniesień religijnych. A później i tak okazuje się, że byliśmy w błędzie. Powierzchownie mówiąc, skupia się na losie grupy nastolatków - pilotów wielkich, biomechanicznych maszyn bojowych. Ich zadaniem jest obrona Tokyo-3 - podziemnego miasta w post-apokaliptycznym świecie - przed tajemniczymi i niezwykle potężnymi istotami: Aniołami.
Główna fabuła jest tylko pretekstem do głębszych rozważań filozoficznych, ukrytych smaczków i interpretacji. Np. całą "widzialną" historię można zepchnąć na dalszy plan i uznać, że to anime o procesie wychodzenia z depresji, na którą chorował sam jej autor. Ostatnie odcinki mają się nijak to prostego początku - nie powstydziłby się ich sam David Lynch. Jeśli dotrwacie do końca, koniecznie sięgnijcie po film "End of Evangelion" prezentujący alternatywne, moim zdaniem lepsze zakończenie. Razem z nim "NGE" osiąga absolut.
Raz na jakiś czas trafiają się produkcje, przy których zarywamy nocki lub sesję. Ja miałem tak z pierwszym sezonem "Prison Break", "Stranger Things" i właśnie "Death Note". W pewnym momencie cały suspens lekko siada (fani wiedzą o czym mówię), ale nie zmienia to faktu, że to wciąż jeden z najbardziej wciągających seriali wszech czasów.
Z jednej strony mamy doskonały koncept - tytułowego Notatnika Śmierci, do którego możemy wpisać imię dowolnej osoby, którą chcemy pozbawić życia. I to naprawdę działa, a to z kolei działa na wyobraźnię widza. Co bym zrobił, jeśli taki notes trafiłby w moje ręce? Czy czyniłbym dobro i po cichu eliminował przestępców, czy może egoistycznie pozbyłbym się polityków i stał się hegemonem świata? To anime pokazuje, że nawet z taką mocą, wcale nie jest to takie proste. Nasza moralność może zwariować.
Z drugiej strony mamy pojedynek intelektualny między dwoma wybitnymi umysłami - posiadaczem tytułowego notatnika Lightem Yagami a ekscentrycznym detektywem o pseudonimie L. Jeden chce dorwać drugiego, a ich kaskadowe intrygi, przypominające najbardziej spektakularny pojedynek szachowy na planszy zwanej Ziemią, aż przegrzewają nasze mózgi. Ps. nie oglądajcie filmowej adaptacji Netflixa, bo została wykastrowana z wielu wątków i generalnie wszystkiego, co sprawia, że zapominamy o bożym świecie.
1. Księżniczka Mononoke (1997 r.)
Reżyser: Hayao Miyazaki Studio: Ghibli
Film pełnometrażowy Gatunek: dramat / przygodowy / fantasy
Niekończącej się przygody z anime nie można zacząć w bardziej przystępny sposób, niż z produkcjami legendarnego studia Ghibli. Hayao Miyazaki jest nazywany "japońskim Disneyem" (choć nie lubi tego określenia), ale prezentuje zupełnie inne podejście do animacji. W jego światach nie ma jasnych i prostych podziałów na dobro i zło, a postacie kobiece nie są stereotypowymi księżniczkami, czekającymi na wybawienie. To kobiety grają tam pierwsze skrzypce, co jest też zupełnym przeciwieństwem hierarchii japońskiego społeczeństwa.
Kiedy większość otaku (czyli fanów japońskiej popkultury) uznaje oscarowe "Spirited Away: W krainie Bogów" za najwybitniejsze dzieło studia Ghibli, ja zdecydowanie stawiam na "Księżniczka Mononoke". Dojrzała baśń z mocnym przesłaniem ekologicznym, szeregiem pytań egzystencjalnych, złożonymi postaciami i przepiękną, ręcznie malowaną animacją wspieraną przez wspaniałą muzykę. 10/10.
Na Netflixie wylądowało wiele innych produkcji ze studia Ghibli i każdy jest godny polecenia. Wystarczy wspomnieć post-apokaliptyczne "Nausicaä z Doliny Wiatru", kultowy "Mój sąsiad Totoro" i wiele innych. To już jednak temat na osobny artykuł.