
Widziałem pierwszy horror o koronawirusie. Jest tak fatalny, że aż czuję się chory
Twórcy "Corona Zombies" z pewnością zostaną zapisani na kartach historii jako autorzy pierwszego horroru o pandemii koronawirusa. Ich "dzieło" miało być satyrą na obecną sytuację, ale tak naprawdę oszukali widzów. Dlaczego? Wcale nie nakręcili nowego filmu, tylko zlepili urywki starych produkcji. To jednak najmniejszy problem tego horroru o ataku zombie mamroczącym pod nosem "korona".

Reklama.
Założone w 1989 roku studio Full Moon Features pod koniec marca wrzuciło do sieci trailer swojego nowego tytułu. Cały proces - od przygotowań, przez zdjęcia, po montaż i post-produkcję miał trwać zaledwie dwa miesiące. Przypomnę, że projekt ruszył niedługo po wybuchu epidemii w USA. Ekspresowe tempo, przy totalnym paraliżu przemysłu filmowego, raczej nie zapowiadało petardy, ale nikt też się nie spodziewał aż takiego kapiszona.
Rzecz jasna takie zabiegi mają prawo się udać - na montowaniu archiwalnych nagrań tak, by nadać im nową narrację, opiera się cały eksperymentalny nurt found footage. Miłośnicy komedii pamiętają też z pewnością absurdalnego "Kung Pow: Wejście wybrańca" z 2002 r., który jest przemontowaną wersją starego filmu kung-fu z nowym dubbingiem i doklejonymi aktorami. Może i jest głupkowaty, ale miał przynajmniej ręce (patrz: kadr niżej) i nogi.
"Corona Zombies" to film bez ładu i składu. Jest chaotyczny, źle zmontowany, nierówny, często nie wiadomo o co właściwie chodzi - nawet Patryk Vega na tle tego filmu jest jak Quentin Tarantino. Cała fabuła horroru kręci się wokół odzyskania skradzionych zapasów papieru toaletowego przez spec-grupę Corona Squad. Ludzie w filmowym świecie zabijają się (dosłownie) o każdą rolkę. W tle przewija się oczywiście wątek zupy z nietoperza i krwiożerczych zombie zainfekowanych koronawirusem. Ani to odkrywcze, ani specjalnie zabawne.
Film bowiem zaczyna się intrygująco i ma pewne walory... edukacyjne. W wiadomościach są apele o izolację, dystans społeczny i wyliczane są prawdziwe symptomy COVID-19. Jedna z głównych bohaterek - stereotypowa blondynka - dziwi się, czemu zakażeni nie nazywają się Chardonnay zombie (ludzie naprawdę myśleli, że wirus ma związek z meksykańskim piwem), Amerykanie bawiący się na plażach są nazywani przez prezentera "idiotami", jest też autentyczna wypowiedź Donalda Trumpa bagatelizującego pandemię - "Jak jesteś zdrowy, to nic ci nie będzie".
Film z założenia miał być makabryczna krytyką społeczeństwa, które poniekąd samo na siebie sprowadziło tragedię (Stany są na pierwszym miejscu pod względem zakażeń). Potem jednak się to rozłazi i zanika, a akcja skupia się suchych żartach, które nawet pijany wujek wstydziłby się opowiedzieć. Bez polotu, sensu i pointy. Lubię dziwne i złe filmy, ale tym jestem zażenowany, straciłem godzinę z życia i dokładnie 11,48 zł (do obejrzenia trzeba wykupić miesiąc subskrypcji na stronie wytwórni- na szczęście w promocyjnej cenie). Nie popełniajcie tego błędu.
"Corona Zombies" mogło być horrorową "Epidemia strachu", zamiast tego wyszła epidemia obciachu.
Reklama.