– Jestem zły na polityków z całego świata, że nie przewidzieli tego zagrożenia. A przecież od tego są: od przewidywania i przygotowywania kraju na najczarniejsze scenariusze. Kto ma się tym zajmować: ja – gitarzysta? Pani – dziennikarka? – pyta Zbigniew Hołdys, muzyk, grafik i felietonista. Jego warszawski lokal Miejsce Chwila tak jak inne musiał się zamknąć z powodu koronawirusa. Teraz jest na skraju upadku.
Anna Dryjańska: W rozmowie z Danielem Passentem w TOK FM powiedział pan, że jest na skraju bankructwa. Jak wygląda sytuacja lokalu Miejsce Chwila?
Zbigniew Hołdys: Sięgam do swoich oszczędności, by nie stracić dorobku 10 lat życia. Każda skarbonka ma jednak dno. Jeśli nic się nie poprawi, zanim do niego dotrzemy, wszystko obróci się w pył. Ale walczymy. Robimy wszystko, by te 7 osób, które z nami pracują, nie zostały na lodzie. Są z nami od lat, na umowach o pracę, i nie wyobrażam sobie, by było inaczej. Mam im powiedzieć, by szukały innej roboty?
Wielu szefów już tak zrobiło.
Miejsce Chwila jest zbudowana na atmosferze. Personel dobieraliśmy bardzo starannie, tak by wszystko grało. Nie ścigamy się z nikim na szybkość obsługi. Ważny jest klimat, przyjaźni ludzie. Tu jest rodzinna atmosfera. Nie chcę tego stracić.
Nie możecie skorzystać z pomocy państwa, tzw. tarczy antykryzysowej?
Złożyliśmy wszystkie możliwe wnioski, również na udzielenie kredytu w kwocie 5 tys. zł. Na razie niestety nie dostaliśmy ani grosza. Okazało się, że nie łapiemy się na tarczę. Lokal jest częścią mojej firmy, ale ja sam, zupełnie niezależnie, jako artysta, na początku marca wystawiłem fakturę za coś zupełnie innego. I w ten sposób wyszło na to, że firma, w tym knajpa, która była zamknięta od początku miesiąca, miała za duży przychód, by przysługiwała jej tarcza. Choć nie zarobiła ani centa. Swoją drogą kryterium przychodowe samo w sobie jest skandaliczne.
Dlaczego?
Bo pomoc powinna być uzależniona od zysku, a nie od tego, jakimi pieniędzmi się obraca. W początkujących firmach lub w gorszych miesiącach, wkłada się w biznes więcej, niż się z niego wyjmuje. Ale z jakiegoś powodu rządzący uznali, że jak ktoś włożył 17 tysięcy, a wyciągnął 10 tysięcy, to kryzys go nie dotknął.
Na temat Mateusza Morawieckiego mam bardzo wiele myśli, ale żadna nie jest pozytywna. To mistrz kitu i marketingu, który swego czasu wciskał ludziom kredyty we frankach szwajcarskich, które potem pociągnęły wielu ludzi na dno. Całe szczęście, że nie dałem się w to wtedy wkręcić.
Teraz sprowadza nieatestowane maseczki, które mogą doprowadzić do tragedii i zakażeń koronawirusem, ale za to robi to największym samolotem, by mieć kolejny telewizyjny obrazek do swojej propagandy. Na temat tarczy mówi, że uratowała 1,5 mln miejsc pracy, a przecież to nieprawda. To tylko liczba błagań o ratunek, a nie dostępnych kół ratunkowych. Małe i średnie firmy toną, a kryteria pomocy są tak zawężone, by tych kół nie rzucać.
Czuje się pan zdradzony przez państwo?
Zdradzić może nas ktoś, z kim jesteśmy blisko, kogo darzymy zaufaniem, kogo lubimy, kochamy. W moim przypadku… cóż. Żyję na tym świecie już prawie 70 lat i państwo jakoś nigdy dotąd nie przychyliło się do mojego punktu widzenia. Gdy mialem kilkanaście lat milicjanci gonili mnie na długie włosy. Potem już tylko zmieniały się kwestie sporne.
Zdaję sobie sprawę, że nie jestem w najgorszej sytuacji. Jeśli okaże się, że nie mamy za co żyć, wrócę do koncertowania, o ile mi będzie wolno. Ale co ma zrobić właścicielka sklepu z ubraniami dla kobiet, która chwilę przed zamknięciem zatowarowała go za milion złotych, i to na kredyt?
Przecież ona tej wiosennej kolekcji już nie sprzeda. Zaraz będzie lato. Poza tym jej potencjalni klienci albo utracili pracę, albo mają okrojone pensje, i nawet gdyby mieli taką fantazję, to tych ciuchów i tak nie kupią, bo ich nie stać. Tacy ludzie nie mają żadnej pomocy znikąd. Jak to się odbuduje?
Część najemców obniża czynsz. Jak było w państwa sytuacji?
Spółdzielnia, do której należy nieruchomość, zachowała się bardzo przyzwoicie. Gdy zaczął się cały ten chaos kazała nam się wstrzymać z płaceniem za lokal, a potem obniżyła opłatę do 60 proc. Jesteśmy im za to bardzo wdzięczni.
Jednak to nadal duża kwota, a zamknięta knajpa nadal generuje koszty. Oprócz okrojonego czynszu chodzi przede wszystkim o pensje dla pracowników. My regulujemy ZUS, wszystko, zaraz będą podatki za zeszły rok. Gołe pensje to koszt około 20 tys. zł miesięcznie.
To pan to wszystko ogarnia?
Tylko pośrednio. Lokalem zarządza mój syn, Tytus. I moja żona Gusia.
Tytus chciał, by to była taka kroplówka, która da miesiąc wytchnienia, bo myśleliśmy, że to się po miesiącu skończy. Podoba mi się formuła jaką wymyślił, że każdy, kto się teraz zrzuci na Chwilę, będzie mógł potem odebrać tę kwotę w jedzeniu i piciu, gdy lokal się otworzy. Była nawet osoba, która wpłaciła 1 tys. zł. Chciałbym bardzo podziękować jej i wszystkim innym inwestorom. Uważamy ich za przyjaciół.
Jak pan spędza czas podczas tej ogólnopolskiej kwarantanny?
Z najbliższą rodziną. Pod tym względem jest to miłe doświadczenie. Żona jest cudownym partnerem w kłopocie. Syn przywozi nam zakupy, dbamy o siebie. Ale jest niepokój. Czujemy pętlę na szyi.
Codziennie Gusia żona mówi, bym sprawdził mejla, bo może przyszedł jakiś mejl z urzędu, że dostaniemy pomoc. Jak rozbitek wypatrujemy choćby śladu dymka ze statku na horyzoncie. I nic.
(w trakcie autoryzacji wywiadu do Zbigniewa Hołdysa przyszedł mail, a potem telefon z powiatowego Urzędu Pracy w Pruszkowie, anonsujący możliwość przyznania 5 tys pożyczki, o ile zostaną dołączone kolejne dokumenty – red.)
Czekamy na tę obiecaną trzecią odsłonę tarczy antykryzysowej, która ma się pojawić do końca kwietnia. Nasz bank też czeka, dzwonili, chcieliby nam pomóc, ale póki co nic nie wiedzą. W maju złożymy kolejne papiery, w sprawie ZUS choćby za jeden miesiąc, no i o tę trzecią tarczę, o ile skorzystanie z pomocy nie zostanie obwarowanie niemożliwymi warunkami.
Jest pan zły na władzę?
E tam. Nigdy nie kochałem żadnej władzy. Gdy wychodziliśmy z komunizmu mieliśmy takie poczucie, że jedyne co może nam zagrozić to chyba tylko wojna. Tylko tego się balem, naprawdę. Widziałem w oczach Jugosławię, gdzie mordowali i gwałcili się sąsiedzi. Ja urodziłem się po wojnie, ale jako dziecko bawiłem się w warszawskich ruinach i to w człowieku siedzi. Po przełomie mijały kolejne lata i nawet widmo wojny zaczęło blednąć. Aż przyszło niewidzialne niebezpieczeństwo, którego nikt nie przewidział: zabójczy wirus.
Więc jeśli już, to mam pretensje do rządzących, że zamiast ratować ludzi, paraliżują kraj politycznym klinczem. Są jak boa dusiciel. Proponują sasinadę wyborczą w takiej chwili! Obłęd. Jestem zły na polityków z całego świata, że nie przewidzieli tego zagrożenia. A przecież od tego są: od przewidywania i przygotowywania kraju na najczarniejsze scenariusze. Kto ma się tym zajmować: ja – gitarzysta? Pani – dziennikarka? Przecież to oni mają władzę, wywiady, pieniądze i ekspertów. Na liście potencjalnych zagrożeń jest znacznie więcej pozycji, niż epidemia. A ci zajmują się tylko sobą.
Gdyby to się wydarzyło za czasów Platformy, bylibyśmy przygotowani lepiej?
Ani za PZPR, ani za PO nie byłoby lepiej. Politycy to nie są ludzie o wielkiej twórczej wyobraźni. Nikt nie wpadł na pomysł, by mieć takie zdarzenie na oku. Innych też. Uchodźców, suszy.
Swego czasu przekonywałem Donalda Tuska, że nie może oczekiwać, iż kultura będzie na siebie zarabiać. Tłumaczyłem, że jest to możliwe tylko w przypadku najbardziej popularnych treści. Podkreślałem, że język polski to nasz najcenniejszy skarb, który trzeba chronić. Wspierać. Nie jest ekspansywny jak angielski czy hiszpański, lecz zanikający. Populacja, która się nim posługuje, maleje, a populacja anglojęzyczna, hiszpańska czy chińska pęcznieje. A to w polskim języku jest zaklęta nasza kultura, historia i sztuka.
I teraz co, mamy powiedzieć autorowi wspomnień z Auschwitz, że jego książka ma na siebie zarabiać? Mickiewicza będziemy wydawać tylko wtedy, gdy będzie z tego zysk? Politycy nigdy nie byli po stronie kultury, ale teraz jest naprawdę groźnie, zabijane są zespoły teatralne, galerie, produkuje się żałosne filmy, które mają okłamywać społeczeństwo. Jak pani widzi z państwem nigdy nie było mi po drodze.
Chciałam zakończyć tę rozmowę czymś optymistycznym. Dostrzega pan jakieś jasne strony koronakryzysu?
Niezależnie od tego, ile pochłonie ofiar, niezależnie od tego, czy sam przetrwam na rynku, pandemia i masowa kwarantanna nauczyła nas wielu rzeczy. Jedne są banalne, tak jak częste mycie rąk, inne mniej oczywiste.
Komunikacja internetowa, do której część z nas podchodziła nieufnie, odmienia nasz los i pokazała nowe szanse. Ośmieliła ludzi i instytucje. Przedsiębiorstwa działają inaczej i dają radę. Ludzie przełamują bariery. Popularne wpisy na Facebooku i Instagramie zamieszczają nie tylko dyżurni influencerzy, ale nauczycielki, harcerze, sklepowe… Zwykli ludzie przestali się wstydzić, a reszta zrozumiała, że mają coś ważnego do powiedzenia.
W cyfrowej rzeczywistości powstaje wiele nowych, kreatywnych pomysłów na biznes. Myślę, że koncerty i spektakle internetowe wejdą do krwioobiegu i zaczną zarabiać. Dostawcy żywności się rozmnożyli, producenci maseczek, a od tego krok, do produkowania innych rzeczy. I nie robią tego eksperci z wieloletnim doświadczeniem w branży, ale normalsi.
Kryzys to czas szczelin. Wchodzą w nie nowi ludzie, przedsięwzięcia, idee. Nowe formy sztuki. W ostatnim czasie powstały trzy nowe rozgłośnie radiowe: potrójkowy Nowy Świat, Halo Radio, Radiostacja. Osoby publiczne pojawiają się w nowych rolach, coraz bardziej słyszalny jest głos młodych…
Opisuje pan to tak zachęcająco, że prawie zapomina się, że mówi pan o kryzysie.
Proszę spojrzeć na ścianę: wydaje się, że to beton, monolit, nie do przejścia. Proszę spojrzeć na tę samą ścianę przez mikroskop elektronowy: zobaczy pani, że to pumeks z wielkimi dziurami, kompozycja wolnych przestrzeni. Mówię pani: kryzys to czas szczelin.