Prosto z uczelni – okiem wykładowcy: studenci to roszczeniowi i chamscy ignoranci
Michał Mańkowski
14 września 2012, 14:15·6 minut czytania
Publikacja artykułu: 14 września 2012, 14:15
Kuriozalne historie, które krążą wśród wykładowców nie są wcale gorsze od tych, którymi wymieniają się studenci. Profesor musi nie tylko dać wykład, zrobić egzamin, ale często przede wszystkim "użerać się" ze studentami, którzy – choć sami sporo wymagają – wiele sobą nie reprezentują. Ignorancja, roszczeniowość, chamstwo, a czasami po prostu… czysta głupota – to najczęstsze grzechy dzisiejszych studentów.
Reklama.
Przyjść na wykład, pogadać do studentów przez półtorej godziny, zrobić egzamin, oblać połowę i pójść do domu – taki wizerunek wykładowców panuje wśród wielu studentów. Każdy medal ma jednak dwie strony, a lista zarzutów, które można przedstawić żakom jest równie spora. I nie ma znaczenia czy studiuje się publicznie, prywatnie, dziennie, czy zaocznie.
Poziomu kultury i wiedzy wśród studentów ma tendencję zdecydowanie spadkową. "Kwiatki" znajdą się wszędzie, choć jak mówi jeden z moich rozmówców, gorzej jest na studiach, za które trzeba zapłacić. Na tych publicznych mimo wszystko jest większe sito rekrutacyjne, a za pieniądze może studiować każdy.
Płacę, więc mi się należy
– Wielu z nich już na starcie wychodzi z założenia, że skoro płaci, to działa to na zasadzie kupienia dyplomu. Prowadzący musi zaliczyć i już, a on przecież płaci jedynie za to, że wszedł w całą procedurę uzyskania tytułu naukowego – mówi naTemat dr hab. Michał Gajlewicz, wykładowca z 40-letnim stażem, który prowadzi zajęcia na obu rodzajach uczelni: państwowych i prywatnych.
I od razu przytacza niedawną historię: – Mieliśmy studentkę, która – grzecznie mówiąc – nie prezentowała najwyższego poziomu. Dostała czwórkę, choć w rzeczywistości może ledwo łapała się na naciąganą trójkę. I? Do tej pory chodzi na nas obrażona, bo jej marzyła się piątka – słyszymy.
Powszechnie znany jest już system przychodzenia na dyżury prowadzących i sprawdzanie swoich prac. Przychodzą głównie ci, którzy nie zaliczyli. Nasz rozmówca wspomina jeden egzamin, na którym faktycznie postawił sporo dwój, ale zapewnia, że zasłużenie.
– I proszę sobie wyobrazić kilkadziesiąt osób, które przychodzą oglądać pracę. Przekonują, że wydawało im się, iż napisali dobrze i powinni zaliczyć, więc pokazuję im prace. Wyjaśniam co jest źle, pokazuję właściwą odpowiedz, a mimo to perfidnie przekonują, że właśnie tak napisali, choć jak byk widać, że jest inaczej – opowiada dr Gajlewicz.
W takich przypadkach zaczynają się "litanie" i nadzieja na to, że może uda się wykładowcę namówić na zaliczenie. "Prosimy, chociaż trójkę, ale czemu" – każdy egzaminator słyszał to zdecydowanie za dużo razy.
Do prawnika za dwóję
Dr Gajlewicz wspomina sytuację, gdy jedna studentka anonimowo nasłała na niego prawnika za to, że nie zdała egzaminu, bo według niej nie miał prawa postawić dwójki. Wielu studentom wydaje się, że na przedmiot można przyjść "z marszu", bo uda się go zaliczyć na tzw. zdrowy rozsądek. Ten zdrowy rozsądek kończy się zazwyczaj dwójami i wtedy mamy sytuację z akapitu wyżej.
Nie ma co ukrywać, na niektóre egzaminy liczba lektur jest przytłaczająca. Zdarzają się absurdalne liczby nawet kilkunastu pozycji po kilkaset stron. Jednak są i takie, gdzie trzeba przeczytać jedną książkę. Czasami nawet nie całą. Jednak to również okazuje się zbyt dużym wysiłek dla studentów, którzy wcale się z tym nie kryją.
Problem jest jednak szerszy, bo według naszego rozmówcy dzisiejsi studenci nie mają tego, co było podstawą kilkanaście lub kilkadziesiąt lat temu: żadnego poczucia zażenowania i wstydu.
– Dawniej były dopuszczalne 1-2 błędy, dzisiaj przychodzi student, który zrobił kilkanaście i jeszcze się kłóci, albo głupawo uśmiecha nie widząc w tym żadnego problemu – mówi dr Gajlewicz. Objawia się to chociażby w tak – wydawałoby się – prozaicznej sprawie jak stawianie przecinków. – Wiedzą, że gdzieś trzeba postawić, ale nie do końca gdzie, więc robią to na chybił trafił. Coś dzwoni, ale nie wiadomo gdzie – słyszymy.
Ignorancja i brak zainteresowania
Jednym z najgorszych grzechów, który charakteryzuje żaków XXI wieku to ignorancja i brak jakiegokolwiek zainteresowania ogólniejszymi sprawami.
– Mam ludzi na studiach humanistycznych, czyli powinni interesować się tym, co dzieje się na świecie. Tymczasem przejawiają kompletny brak zainteresowania historią, bieżącą polityką, czy sytuacją gospodarczą, wolą popatrzeć na kolor majtek celebrytek. To zdecydowany regres w stosunku do tego co było kiedyś – słyszymy.
Potwierdzają to chociażby Wasze komentarze, które pojawiły się pod poprzednim tekstem.
Powtarzającym problemem są tzw. dzieci z bogatych domów. Historia z życia wzięta: Wykładowca egzaminuje chłopaka z bardzo bogatego domu. Na egzaminie usiadł niechlujnie, bokiem do profesora. Nie odpowiedział na żadne pytanie, a poproszony, żeby powiedział co wie skwitował: ten przedmiot mnie nie interesuje i nie mam nic do powiedzenia.
Legendarne jest już spanie na wykładach, często ostentacyjnie. Powszechnym obrazkiem na polskich wykładach są studenci demonstracyjnie śpiący na ławkach, najlepiej z rękami na głowie. Dawniej student za takie zachowanie student nie tylko wyleciałby z wykładu, ale nie wszedł na egzamin. Teraz nic sobie z tego nie robi. Pod hasłem "spanie na wykładach" wyskakuje sporo stron, na których możemy przeczytać nawet porady dotyczące rodzajów spania lub sposobów niezasypiania.
Podobnie jest z jedzeniem na zajęciach. Perfidne szeleszczenie, picie czy wręcz siorbanie jest po prostu nie na miejscu. A to też zdarza się często. Nie trzeba dużo szukać, żeby w internecie znaleźć przykłady, podobnych zachowań: "w sobotę koleżanka studentka wyjęła w trakcie wykładu duży kawał pizzy i dopiero po uwadze wykładowcy, który najpierw ironicznie życzył jej smacznego, a potem poprosił o niejedzenie i niepicie przestała jeść"
Zakaz jedzenia
Wśród adeptów uczelni zanika kultura osobista. Władze Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie na drzwiach auli wydziału prawa i administracji umieściły kartkę z prośbą do studentów: "W salach wykładowych nie jemy i nie pijemy. Gumę do żucia zostawiamy w koszu na śmieci" CZYTAJ WIĘCEJ
źródło: uniface.pl
Każdy kto był na kilku wykładach wie, że wykładowcy są w stanie zrozumieć, iż ktoś może nie być zainteresowany danym przedmiotem. Wtedy można albo nie przychodzić na zajęcia, albo przynajmniej nie przeszkadzać. Zamiast tego na wykładzie studenci głośno dyskutują, oglądają filmy czy grają w gry na komputerze.
W czwartkowym tekście studenci bardzo często skarżyli się na wyrzucanie z egzaminów za brak garnituru lub absurdalny jednodniowy zarost. Dr Gajlewicz wyjaśnia, że to są już ekstremalne sytuacje i zależą raczej od tego, że dany wykładowca jest naprawdę starej daty. Sam po prostu na to nie zwraca uwagi.
Nie garnitur i zarost, ale wiedza
Podobnie uważa dr hab. Mariusz Zawodniak: – Dla mnie jako wykładowcy najbardziej niestosowne i przykre są sytuacje, kiedy studenci przychodzą na egzamin po prostu kompletnie nieprzygotowani. Nie wiem na co właściwie liczą. To jest dla mnie największy brak szacunku. Liczą na piękne oczy i a nuż się uda – mówi.
Według wykładowcy ważniejsze niż garnitur czy ogolona twarz jest kultura osobista i sposób zachowania. Tego niestety często brakuje. – Spotykamy się w celu rozliczenia wiedzy i tego wymagam. Jeżeli ktoś przez cały rok chodził na zajęcia w jeansach lub brodzie to nie ma problemu, żeby tak samo przyszedł na egzamin - słyszymy od dr Zawodniaka.
Fragment kodeksu etyki jednej z uczelni
1. Relacje między studentami i pracownikami powinny opierać się na poszanowaniu powszechnie akceptowanych zasad kultury osobistej, dobrego wychowania i uczciwości.
2. Student traktuje pracowników naukowych z szacunkiem, zachowując stosowny dystans i przestrzegając obyczajów akademickich.
3. Student powinien w sposób adekwatny reagować na przejawy zachowań nieetycznych pracowników, przeciwdziałając negatywnym zjawiskom w życiu akademickim. CZYTAJ WIĘCEJ
źródło: ws.edu.pl
Przyczyn takich zachowań dr Gajlewicz doszukiwałby się w tym, że w dzisiejszych czasach niesamowicie obniżono kryteria przyjęć na studia.
– Kiedyś studiowanie to był przywilej, dziś magistra ma każdy. Studenci wiedzą, że mogą sobie pozwolić na taki olewający stosunek, bo między uczelniami trwa walka o studenta. Wiedzą, że uczelnia ich chce, a jak nie uda im się tutaj to bez problemu załapią się gdzieś indziej – mówi wykładowca i jednocześnie przypomina, że spotkał się z sytuacją kiedy dziekan wydziału sugerował niektórym wykładowcom przepuszczanie studentów, bo tak "będzie lepiej".
Dr Gajlewicz wspomina sytuację, gdy jedna studentka anonimowo nasłała na niego prawnika za to, że nie zdała egzaminu, bo według niej nie miał prawa postawić dwójki.
Dla mnie, jako wykładowcy najbardziej niestosowne i przykre są sytuacje, kiedy studenci przychodzą na egzamin po prostu kompletnie nieprzygotowani
Michał
A studenci lenie i obiboki są fantastycznymi partnerami do rozmowy. Wykład to przecież dialog wykładowcy z żakami. Tym drugim ktoś wmówił że moga robić co chcą, pozytwne oceny dostaje się za nic. No i dziwią się że nie wszędzie dotarła owa moda.
Maria
Absolwent wyższej uczelni nie może być niewychowanym burakiem i lekceważyć egzaminatora złym ubiorem, zarostem itp.Tak było zawsze i tak być musi.Kto ma być wzorcem zachowań jak nie inteligent.Niestety, ostatnio jest na ogół odwrotnie.Studia nie idą w parze z dobrym wychowaniem co widać i słychać na ulicach i w miejskiej komunikacji.
dr hab. Michał Gajlewicz
wykładowca UW
Kiedyś studiowanie to był przywilej, dziś magistra ma każdy. Studenci wiedzą, że mogą sobie pozwolić na taki olewający stosunek, bo między uczelniami trwa walka o studenta.