Wykopałam sobie grób i spędziłam w nim noc. Na własnej skórze sprawdziłam ten szalony rytuał
Alicja Cembrowska
10 października 2020, 08:16·12 minut czytania
Publikacja artykułu: 10 października 2020, 08:16
Kopiesz sobie grób, a potem się w nim kładziesz. Ktoś cię zakopuje i tak spędzasz noc. Unieruchomiony, w ciemności, sam ze sobą. Podstawowe pytanie: "Po co?". Postanowiłam sprawdzić, dlaczego ludzie to robią i wzięłam udział w pierwotnym rytuale nazywanym "Objęciami Ziemi", który jest "ponadczasową formą spotkania z życiem i śmiercią". Spędziłam pod ziemią ponad 6 godzin.
Reklama.
Trening rozwoju osobistego?
W 2013 roku stacja TTV wyemitowała odcinek programu "Kossakowski. Szósty zmysł", w którym prowadzący, Przemysław Kossakowski, zakopał się żywcem. Wykopał sobie grób w podmoskiewskim lesie. Wiktor, prowadzący rytuał inicjacyjny, przykrył go folią, na twarz założył maskę z rurką, a następnie przysypał warstwą ziemi. Kossakowski wytrzymał 40 minut i w wywiadach powtarzał, że było to najbardziej traumatyczne i ekstremalne doświadczenie w jego życiu.
Całkiem przypadkowo widziałam ten odcinek, więc zapisując się na "rytualny pochówek" wyobrażałam sobie coś podobnego. Organizatorzy nie przekazali mi wcześniej technicznych informacji. Wiedziałam, że mam zabrać wodę, ciepłe ubranie, śpiwór, wygodne buty do kopania, latarkę czołówkę i karimatę. Na miejscu, we wsi oddalonej od Warszawy 80 kilometrów, dowiedziałam się, że mam leżeć pod ziemią od 5 do 7 godzin.
To, co pokazano w programie Kossakowskiego, to jednak zaledwie pierwiastek tego, co dzieje się na wschodzie. Judyta Sierakowska w artykule "Pogrzebani żywcem" z 2017 roku pisze wręcz o swego rodzaju biznesie funeralnym i masowym, modnym zakopywaniu "zestresowanych, zmęczonych życiem" mieszczuchów. Organizatorzy obiecują, że pozwoli im to odkryć na nowo piękno życia. "Psychiatrzy załamują ręce na wieść o tych hochsztaplerskich praktykach" – podsumowuje Sierakowska.
Temat jednak jest trochę bardziej złożony. O, taki przykład. W Petersburgu istnieje Instytut Doradztwa Psychologicznego "Temenos", który oferuje trening psychologiczny, jakim jest pogrzebanie żywcem. – Nasze praktyki można nazwać treningami rozwoju osobistego. Opierają się na naukach Carlosa Castanedy i są dostosowane do rosyjskiej mentalności. Tylko Castaneda, wydaje mi się, że nie rozumiał, że można osiągnąć stan zmienionej świadomości bez pomocy silnych środków – wyjaśniała dyrektor instytutu i jedna z organizatorek pogrzebu Tatiana Swirczuk portalowi narod.ru.
Nie bez powodu Swirczuk wspomniała amerykańskiego antropologa, Carlosa Castanedę. To chyba jeden z najbardziej kontrowersyjnych badaczy w historii, autor serii książek o szamanizmie, które zawierają opisy paranormalnych lub magicznych doświadczeń, kilkunastu technik psychologicznych, tolteckich rytuałów magicznych, a także doświadczeń z psychodelikami.
Środowiska akademickie otwarcie krytykują jego dorobek, a jego prace uważają za mistyfikacje naukowe. Nie zmieni to jednak faktu, że zostały sprzedane w 8 milionach egzemplarzy i przetłumaczone na 17 języków.
Pogrzeb Wojownika
W polskim internecie praktycznie nie ma informacji o rytualnych pochówkach – dotarłam do zaledwie kilku szczątkowych relacji, dlatego pozostałam na rosyjskich portalach. Zdaje się, że w Rosji jest to o wiele popularniejsza praktyka. "Pogrzeb Wojownika", w którym wzięłam udział, ma swoje korzenie w tradycji Tolteków – Indian północnoamerykańskich.
Kandydat wykopywał dziurę, wypijał nalewkę z kaktusa pejotlowego, który zawiera duże stężenie meskaliny, jednego z najdłużej znanych ludzkości psychodelików i wchodził do grobu. Członkowie plemienia kładli na wierzch gałęzie i chrust, a następnie posypywali ziemią, zostawiając otwory na powietrze. Przez całą noc grano na bębnach, ustanawiając rytm transu podróży przyszłego wojownika.
– Po przejściu najgłębszej przemiany świadomości, rano, po wyjściu z zaimprowizowanego grobu, stawał się wojownikiem. Ta praktyka naprawdę zmienia ludzi! – pisze Dmitry Yoda, który "od 15 lat poświęca się samorozwojowi i pomaga w tym ludziom".
Dodaje, że "Pogrzeb Wojownika jest jedną z najpotężniejszych i najbardziej złożonych technik interakcji człowieka z otoczeniem. To okazja, aby przenieść naszą codzienną świadomość na nowy poziom percepcji".
Z współczesnej wersji rytuału wyłączone są środki psychoaktywne. Yoda zastępuje je kilkudniowymi praktykami oddechowymi: "Po przejściu wszystkich technik trzeciego dnia będziesz miał już wystarczająco rozszerzoną percepcję, aby uzyskać kolosalne duchowe doświadczenie odrodzenia w łonie Ziemi".
Anonimowy uczestnik rytuału pisze: "Zacząłem zauważać, że spontanicznie działam inaczej niż w poprzednim życiu, mądrzej, nie myśląc tak naprawdę o swoich działaniach. […] Spotkaliśmy się z Kirylem i zacząłem rozmawiać o moich uczuciach, zmianach w moim życiu. Powiedziałem, że nic nie pamiętam i nie rozumiem, co się dzieje".
Zatem odpowiedź na pytanie, po co ludzie z własnej woli zakopują się w ziemi, brzmi: żeby się odrodzić duchowo, pozbyć się lęków, skonfrontować się z odwiecznym strachem. Strachem przed śmiercią.
– Rytualny pochówek używany jest jako metoda samopoznania i transformacji. Należy do doświadczeń konfrontacyjnych, które są istotnym elementem na drodze wojownika. Spotkanie z lękami oraz ze śmiercią pozwala nam zobaczyć swoje dotychczasowe życie z innej perspektywy, poznać samego siebie i docenić głębię istnienia – czytam w materiałach, które mailowo dostałam od Aleksandra.
To on mnie zakopie. Mówi, że otrzymał pozwolenie od starszyzny plemienia Embera do prowadzenia rytuału "Objęcia Ziemi".
A więc jadę.
Wykop sobie grób
Maria prowadzi nas wzdłuż rzeki, a następnie rozległą łąką do miejsca, w którym będziemy kopać groby – to ważny element rytuału; każdy samodzielnie musi wykopać sobie dołek. Na pochówek zdecydowały się cztery osoby. Zawsze lubiłam kameralne imprezy. Niebo jest przysłonięte chmurami, mocno wieje.
Alek pokazuje, w którym miejscu rozpalone będzie ognisko, wyznacza miejsca, w których mamy kopać – ważna jest odległość od siebie i ogniska, nasze nogi muszą być skierowane w stronę ognia. Przed chwyceniem za łopaty, kładziemy się na glebie – to nasz pierwszy powitalny uścisk z ziemią.
Samo kopanie nie wzbudza w nikim negatywnych emocji. To raczej irracjonalne dążenie do "wykopania sobie grobu idealnego", przerywane żartami. Śmiejemy się. Ściągam kurtkę, bo robi mi się ciepło. Wchodzimy do dziur, mierzymy głębokość i szerokość – im ciaśniejsza jama, tym mocniejsze doznania. Decyduję się na trochę szerszą. Wiem, że brak możliwości, chociażby delikatnego poruszania ciałem, może doprowadzić do ataku lęku czy paniki, z którymi się zmagam. Nie przejmuję się brudnymi spodniami i bluzą.
Alek nadzoruje, czy dobrze kopiemy. W końcu zakrywamy groby deskami, na spód kładziemy karimaty. Zostawiamy jedynie niewielkie otwory, przez które później wsuniemy się do wnętrza. Na deski kładziemy plandekę, śledziami przymocowujemy ją do ziemi, na to piasek i już.
Czas na odpoczynek. Do rozpoczęcia rytuału zostały około 4 godziny – poświęcamy je na lekki posiłek, rozmowy i drzemkę. Oczywiście nie ma szansy, żebym zasnęła. Leżę przy kominku i patrzę, jak cienie tańczą na suficie. Zaczyna padać deszcz. Czuję się, jakbym grała w horrorze.
Rozpoczęcie rytuału
Pada deszcz. Nad miejscem pochówku rozwieszona jest wielka plandeka. Myślę, że utopienie się w grobie doprawdy byłoby ironiczne. Na środku płonie ognisko, wokół niego rozłożone są koce. Po jednej stronie siedzi prowadzący, Alek, i dwoje jego pomocników. My, czworo ochotników do pogrzebania, siadamy naprzeciwko nich w kolejności zgodnej z ułożeniem naszych mogił.
Po prawej i lewej stronie siedzą dwie osoby z instrumentami (grzechotkami, bębnem, fletem) i ziołami – dźwiękami i zapachami mają wspierać nas w tej podróży. Pięcioro ludzi będzie czuwać i podtrzymywać ogień aż do wschodu słońca – wtedy mamy zostać odkopani.
Siedzimy. Patrzymy na siebie. Rozmawiamy. Alek rozpoczyna rytuał. Wcześniej polecił nam, żebyśmy znaleźli dwie "swoje" gałązki – jedna symbolizuje to, co chcemy zostawić za sobą, druga wartości, które pragniemy wprowadzić w nasze życie. Wrzucamy je do ognia. Jedna osoba decyduje się na głos wypowiedzieć swoje intencje. Wzrusza mnie jej odwaga.
Po około 30 minutach dociera do mnie, że to już. Po kolei jesteśmy odprowadzani do swoich grobów. W tym czasie reszta słucha pieśni i bębna – te dźwięki okazały się do samego końca jednocześnie przekleństwem (przerażał mnie gardłowy śpiew) i źródłem ukojenia (cisza na powierzchni była okropna i z niecierpliwością czekałam na melodię). Czuję niepewność i niepokój. Widzę, jak inni znikają pod ziemią i zaczynam się bać. Komórki mojego ciała napełniają się lękiem.
Jedna osoba, druga osoba, ja. Idę sztywna jak kawałek drewna. Czekam, aż ktoś krzyknie, że to taki żart i nikt mnie nie zakopie. Siadam na swojej belce i niezdarnie wślizguję się w za duży śpiwór. Zsuwam się, czuję chłód ziemi, intensywny zapach gleby i oszałamiający lęk. Alek podaje mi koc, o który proszę. Ściska moją dłoń i znika.
Ostatnie okno na świat zakrywa gałęziami, plandeką, a następnie ziemią. Ciemność. Pozostała mi jedna malutka szczelinka, która do ostatnich chwil będzie oszukiwać mnie i zwodzić, to wpuszczając promyk światła, to znowu serwując obrzydliwą czerń nocy. Czyli to nie żart.
Najgorszy sen
Pogrzebanie żywcem to chyba jedna z najstraszniejszych wizji śmierci. Bezsilność, ciemność, świadomość zbliżającego się końca, brak powietrza i możliwości poruszenia się. Leżę w grobie. Jestem na skraju paniki. Powtarzam na głos, że nic złego się nie dzieje.
Spadający poziom adrenaliny sprawił, że zasnęłam, a raczej wydawało mi się, że zasnęłam. Zamykam oczy i przyciskam dłonie do twarzy, żeby nie czuć ziarenek piasku, które na nią spadają. Mój umysł czuwa. Chłonie dźwięki i zapachy. Jest mi ciepło i zimno na zmianę. Dłońmi badam to, co jest wokół mnie, gładzę wystające korzenie, by się "osadzić" w tej przestrzeni. Głośno powtarzam: "Wszystko jest ok".
Potem nadchodzą czarne myśli. "Nie wyjdziesz już stąd. Nie znasz tych ludzi. Mówili, że możesz się odkopać, ale czy masz tyle siły, żeby podnieść deski, plandekę i warstwę ziemi? Nie myśl o robakach. Nie myśl o tym, że Toltekowie składali ofiary z ludzi".
Próbuję policzyć mijające godziny.
Szukam w pamięci 4 umów Tolteków, o których pisałam kiedyś artykuł.
Szanuj swoje słowo.
Nie bierz wszystkiego do siebie.
Nie zakładaj niczego z góry.
Rób wszystko najlepiej, jak potrafisz.
Mam wrażenie, że już z 10 godzin tak leżę.
Co sekundę wydaje mi się, że widzę promienie słońca.
Nie pomaga nawet świadomość, że wszystko jest zaplanowane i nic mi nie grozi.
Znowu czarne myśli. "Myślałam, że dziura, która zapewni mi dopływ powietrza, będzie większa. Nie wiedziałam, że tak mnie przysypią. Przecież nie znam tych ludzi. Jak mogłam być taka głupia? Skąd pewność, że mnie nie skrzywdzą?".
I odwrót: "Ale dlaczego ktoś miałby cię zabijać? Oddychaj. Po prostu oddychaj i poczekaj, co się wydarzy". Robię to, co mówił Alek i zaczynam na głos opowiadać Ziemi swoją historię. "Cześć Ziemio, mam na imię Alicja...". Później czuję owady chodzące mi po czole. Minęło chyba kolejne 10 godzin.
Jak to jest pod ziemią?
To było najdłuższe 6 godzin w moim życiu. Wcześniej Alek dał mi kilka rad: skup się na oddechu, mów głośno, płacz lub krzycz, jeżeli poczujesz, że tego potrzebujesz, podnieś rękę i dotknij gruntu, co da ci poczucie, że nie jesteś zakopana głęboko, zawołaj mnie po imieniu, jeżeli poczujesz taką potrzebę, nieraz krótka rozmowa pozwala się zakotwiczyć, niczego nie oczekuj.
Ta ostatnia jest szczególnie ważna: spędzenie nocy w grobie nie musi sprawić, że "wyjdziemy z niego całkowicie odmienieni", że "odkryjemy życiową prawdę". Alek niczego nie obiecuje, mówi, że każdy reaguje inaczej i coś innego wyniesie z tego doświadczenia.
Pod ziemią jesteś sam ze sobą. Jest ciepło, ciemno i dosyć ciasno. Czuć zapach gleby, co jakiś czas obsypuje się piasek i coś łaskocze w twarz. Najpewniej robaczki. W twoich rękach jest jednocześnie wszystko i nic. Zmysły szaleją, w głowie pojawiają się nieokiełznane myśli.
Ja przeprowadziłam prawdziwą batalię z samą sobą. Były chwile, że chciałam krzyczeć, żeby mnie wykopano. Były chwile, że leżałam, czując całkowity spokój i szczęście. Mój mózg był jednocześnie moim wrogiem i sprzymierzeńcem. Bombardował mnie myślami.
Nie czułam głodu i pragnienia, chociaż prawie cały dzień nie piłam i nie jadłam. Z wiadomych względów. Próbowałam zamknąć się w swojej głowie. Skupić tylko na przepływie myśli. Wyobrażałam sobie, jak fajne jest życie bez piasku w ustach, oczach i uszach. Było to jedno z najtrudniejszych i najbardziej ekstremalnych doświadczeń w moim życiu.
Magiczny dzwoneczek
I jak było?! – to pytanie zadało mi kilkanaście osób. Byli zawiedzeni, gdy odpowiadałam: "Nie wiem", zamiast zasypywać ich potokiem słów o magicznej przemianie, "narodzinach nowej mnie", odbudowie duchowej i sekrecie szczęścia.
Nie wiem, co było prawdą, a co wyobrażeniem. Nie umiem złapać niektórych myśli, które towarzyszyły mi w grobie. Było to dla mnie tak emocjonalnie nowe doświadczenie, że sama się z nim nadal układam. Na pewno jestem z siebie szalenie dumna.
I na pewno dzwoneczek przy moim grobie, któremu towarzyszyło pytanie: "Alicja, jesteś gotowa, żeby wyjść", był jednym z najwspanialszych dźwięków w moim życiu. Kojarzycie gest pstryknięcia palcami, żeby kogoś wybudzić z hipnozy? Tak się czułam. Jakby ten dzwoneczek przywołał mnie z bardzo daleka. Wiem, że nie spałam.
Nakryłam twarz kocem. Poczułam rześkie, najcudowniejsze powietrze na świecie. Istny koktajl życia i śmierci. Przestało padać. Wschodziło słońce. A mi tak bardzo nie chciało się z nikim rozmawiać.
Przed rytuałem słyszałam od znajomych, że "teraz to przegięłam", "głupszego pomysłu mieć nie mogłam" i "najpewniej oszalałam". Może oszalałam, ale nie żałuję tego szaleństwa. 26 września 2020 wygrałam walkę ze swoimi lękami.
Rytualny pochówek nie jest terapią ani metodą leczenia chorób i zaburzeń psychicznych. Wszystkie osoby dobrowolnie zdecydowały się na udział w wydarzeniu.