Takiej reakcji Kai Godek trudno się dziwić. Szefowa Fundacji Życie i Rodzina poprosiła o policyjną ochronę. To dlatego, że przedstawicielki Strajku Kobiet ujawniły jej dokładny adres i numer telefonu. Działaczka antyaborcyjna prezentuje zdjęcia, jakie napisy pojawiły się wokół jej domu.
Dziennikarz zajmujący się tematyką społeczną, polityczną i kryminalną. Autor podcastów z serii "Morderstwo (nie)doskonałe". Wydawca strony głównej naTemat.pl.
Cel nie uświęca środków. Nawet walcząc w słusznej sprawie, nie należy przekraczać pewnych granic. A bez wątpienia czymś takim było ujawnienie adresów i telefonów kilku osób, które doprowadziły do czwartkowego orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego.
Działaczki Strajku Kobiet przekazały w sieci adresy zamieszkania m.in. Kai Godek, Bartłomieja Wróblewskiego, Roberta Bąkiewicza i Krystyny Pawłowicz. I choć Twitter zareagował szybko i po kwadransie ukrył dane zawarte w poście, to wiadomość rozeszła się błyskawicznie. Wielu protestujących we wtorek pojawiło się przed budynkiem, w którym mieszka obecna sędzia TK, a wcześniej posłanka PiS.
Negatywne skutki ujawnienia jej adresu odczuwa też Kaja Godek. Na Facebooku poinformowała, że wobec tego co się stało poprosiła o policyjną ochronę.
"Godzinę temu złożyłam na policji zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa oraz wniosek o ochronę osobistą w trybie pomocy dla świadka i pokrzywdzonego. Czekam na decyzję policji. Tymczasem tak wyglądają okolice osiedla, na którym jest moje mieszkanie" napisała w środę Kaja Godek, prezentując zdjęcia z osiedla.
Na zdjęciach widać napisy na murach i ulicach wokół domu Kai Godek: "Kaja przenieś swój świat do wolnej Polski", "Godek zabija kobiety" i inne wulgarne słowa.
Kaja Godek jest jedną z głównych działaczek ruchu antyaborcyjnego. Od lat walczy o całkowity zakaz usuwania ciąży. W ostatnim czasie, przed wyrokiem Trybunału, organizowała modlitwy w intencji oczekiwanego orzeczenia. Gdy wyrok zapadł po jej myśli, jej zwolennicy z radości podrzucali ją do góry.