Prezydent UEFA Aleksander Ceferin ogłosił, że przełożone na ten rok Euro 2020 odbędzie się zgodnie z planem w 12 krajach. Szef europejskiej federacji chce, by podczas turnieju na trybunach zasiedli kibice. Dr hab. Tomasz Dzieciątkowski jest wobec tego pomysłu bardzo sceptyczny. – Wszędzie tam, gdzie zbiera się więcej osób, pojawia się zwiększone ryzyko transmisji wirusa – podkreśla wirusolog w rozmowie z naTemat.
Dwanaście stadionów w dwunastu miastach położonych w dwunastu różnych krajach – Euro 2020 miało być inne niż wszystkie poprzednie piłkarskie mistrzostwa Europy. Turniej, który zawsze odbywał się w jednym albo dwóch krajach, tym razem miał być porozrzucany po całym kontynencie. Czy to słuszna koncepcja – to już inna sprawa. Wielu kibiców nie było i nie jest przekonanych do tej formuły. Ale rozmachu organizatorom nie dało się odmówić.
Piszę, że te mistrzostwa "miały” różnić się od poprzednich, bo przecież pandemia koronawirusa pokrzyżowała ubiegłoroczne plany organizatorów i wydawało się, że dostaniemy co najwyżej namiastkę święta futbolu, którym w normalnych okolicznościach byłoby Euro. Tyle że UEFA – jak zapewnił w tym tygodniu Aleksander Ceferin – nie zamierza się poddawać. Nie tylko nie rezygnuje z koncepcji rozegrania turnieju w dwunastu krajach, ale również chce, by na trybunach pojawili się kibice, oczywiście w ograniczonej liczbie.
Brzmi pięknie. Ale w tym miejscu pojawiają się przynajmniej dwa pytania. Po pierwsze – czy zapowiedzi szefa UEFA są realne? I po drugie, chyba nawet ważniejsze – czy gra o zapełnione w jakimś stopniu trybuny jest warta świeczki?
Emocje wrogiem dystansu
Nie będzie pewnie żadnym zaskoczeniem, że wirusolog dr hab. Tomasz Dzieciątkowski ma na ten temat jasne zdanie. – Wszędzie tam, gdzie zbiera się więcej osób, pojawia się zwiększone ryzyko transmisji wirusa – mówi medyk.
W dalszej części wypowiedzi też nie ma dobrych wiadomości dla kibiców. – Pamiętajmy, że w miejscach, gdzie wśród tłumu panują duże emocje, przestrzeganie reżimu sanitarnego jest jeszcze trudniejsze niż w innych zbiorowiskach. Trzeba więc założyć, że na trybunach mogą występować problemy z zachowaniem dystansu społecznego i noszeniem maseczek – podkreśla Dzieciątkowski.
– Rozumiem potrzeby sportowe, ale kibice też powinni wykazać się zrozumieniem i zaakceptować to, że w czasie pandemii najrozsądniejszym rozwiązaniem jest rozgrywanie meczów przy pustych trybunach – dodaje wirusolog.
Do planów UEFA – zakładających utrzymanie formuły z meczami w dwunastu różnych miastach – podchodzi ze znacznie większym optymizmem. – W przypadku przemieszczania się samych reprezentacji i działaczy ryzyko przenoszenia zakażenia jest znacznie mniejsze. Podczas podróży nie powinny występować problemy z przestrzeganiem reżimu sanitarnego i obowiązujących obostrzeń, więc jak najbardziej da się bezpiecznie przeprowadzić turniej w kilku krajach – uważa Dzieciątkowski.
I wszystko wskazuje na to, że o ile obecność kibiców nadal jest niepewna, o tyle formuła turnieju nie ulegnie już zmianie. Co ciekawe, przed podobnym dylematem stanęła federacja siatkarska. Ona podjęła zupełnie inną decyzję. Tegoroczna edycja Ligi Narodów ze względu na pandemię koronawirusa zostanie zorganizowana w jednym kraju.
Bilet dla zaszczepionych? Jeszcze nie teraz
Wróćmy jednak do kwestii zapełnienia trybun. Teoretycznie najprostszym rozwiązaniem, by w bezpieczny sposób rozegrać turniej w obecności kibiców, jest wpuszczanie na trybuny tylko zaszczepionych osób. W tej opcji nie trzeba nawet ograniczać się do – dajmy na to – 25 proc. frekwencji. Komplet widzów to pewnie nierealna wizja, nawet w tej koncepcji, jednak ponad połowa zajętych miejsc na trybunach zdecydowanie wchodziłaby w grę.
Ale to tylko teoria. Wiadomo, że taki plan nie ma szans na powodzenie. Pierwszym powodem są oczywiście kontrowersje wokół obowiązkowych szczepień. Ogłaszając, że wejście na stadion będzie możliwe tylko po pokazaniu zaświadczenia o przyjęciu szczepionki, federacja naraziłaby się na ogromną krytykę ze strony kibiców. Pozostaje też wciąż niedoprecyzowany aspekt prawny szczepionkowej "selekcji”. Choć niewykluczone, że tzw. paszporty szczepionkowe – czy nam się to podoba czy nie – mogą stać się w najbliższych latach stałym elementem rzeczywistości i jedyną drogą do wejścia nie tylko na stadion, ale również na koncert czy pokład samolotu.
Tyle że to zagadnienie nie dotyczy jeszcze tegorocznego turnieju. Z prostej przyczyny – tempo szczepień jest dość wolne i raczej nie będzie opcji, że do czerwca większość europejskich społeczeństw zaszczepi się w 60 czy 70 proc. – W różnych krajach szczepienia przebiegają w różnym tempie, ale rzeczywiście nie jest raczej możliwe, że do lata uda się zaszczepić wystarczającą część społeczeństwa – przyznaje Dzieciątkowski.
W dodatku jako pierwsi dostęp do szczepionki mają przede wszystkim seniorzy. A przecież to nie oni są główną grupa wśród kibiców. Zdecydowana większość chętnych na zakup biletu zostanie zaszczepiona w najlepszym wypadku kilka miesięcy po turnieju.
Wiarygodne testy za drogie
Pozostaje więc druga opcja – testowanie kibiców. Ale takie rozwiązanie też nie jest idealne. – Testy dla kibiców to bardzo kosztowna sprawa i duże przedsięwzięcie logistyczne. Testy molekularne oparte o technikę RT-PCR są kosztowne oraz będą wymagały zaangażowania specjalistycznej aparatury, zaś testy antygenowe wykrywają jedynie zakażenie u osób z objawami. A one – przynajmniej teoretycznie – powinny wykazać się odpowiedzialnością i odpuścić sobie wyjście na mecz nawet bez konieczności przechodzenia testu. Zakażenia u osób bezobjawowych takie testy zwykle nie wykrywają – podkreśla Dzieciątkowski.
UEFA nie wyklucza, że liczba kibiców na trybunach – no i to, czy w ogóle zostaną na nie wpuszczeni – będzie zależała od tego, w którym mieście odbywa się konkretny mecz. Turniej ulokowano w dwunastu krajach rozsianych po całym kontynencie – należy założyć, że w czerwcu sytuacja epidemiczna w przykładowym Baku może być zupełnie inna niż w Londynie czy Bilbao.
Jeśli jednak zostałyby wprowadzone zasady zakładające wpuszczanie wyłącznie kibiców zaszczepionych przeciw COVID-19 lub z negatywnym wynikiem testu, byłyby one pewnie takie same dla wszystkich obiektów. Tak jak wspominaliśmy, pierwsza opcja jest nieprawdopodobna. Druga? Tutaj na decyzję trzeba poczekać.
Istnieje też możliwość, że na większości stadionów mecze będą odbywały się przy trybunach zapełnionych w powiedzmy 30 proc., ale na obiekty w jednym czy dwóch krajach, gdzie sytuacja będzie najgorsza, kibice w ogóle nie wejdą. Pozostaje też pytanie, kto będzie mógł kupić bilet na mecz – tylko miejscowi czy również fani z innych krajów? Ale to już temat na osobny tekst.
Kibice na trybunach już wiosną?
A co z powrotem na trybuny w ogóle? Przypomnijmy, latem Polska była pod tym względem jednym z pionierów. W pewnym momencie mecze na polskich stadionach odbywały się przy trybunach wypełnionych w połowie. Później przyszedł jesienny wzrost zachorowań i obiekty sportowe ponownie zostały zamknięte dla widowni. Taki stan rzeczy utrzymuje się już prawie od pół roku.
Są kraje, gdzie kibice mają wstęp na trybuny. Przykładów nie trzeba szukać daleko – tak jest choćby w angielskiej Premier League. Z tym że na kilkudziesięciotysięczne obiekty wchodzi tam na razie ok. tysiąca fanów. Obecnie dobre i to, ale w tym miejscu zastanawiamy się raczej, kiedy wrócimy do stanu z lata, a w dalszej perspektywie – do pełnych trybun (choć to akurat większości polskich klubów nie grozi, i to niezależnie od pandemii).
Dzieciątkowski nie chce spekulować, kiedy kibice wrócą na trybuny. – To jak wróżenie z fusów. Równie dobrze można spytać, kiedy skończy się pandemia. To są pytania, na które nie da się teraz udzielić wiarygodnej odpowiedzi – wyjaśnia wirusolog.
O prognozę pokusił się natomiast jego kolega po fachu. W rozmowie z TVP Sport prof. Włodzimierz Gut stwierdził niedawno, że jeśli liczba zakażeń spadnie do tej, jaką odnotowywano zeszłą wiosną, powtórka letniego scenariusza jest możliwa. Tyle że to nadal dość odległa wizja. Przyrosty, choć zdecydowanie niższe niż w jesiennym szczycie, nadal utrzymują się na poziomie kilku tysięcy nowych przypadków dziennie. Gdy w czerwcu otwierano stadiony, zakażeń przybywało po 300 czy 400.