
Reklama.
Śmierć Dymera nie mogła nastąpić w lepszym i gorszym momencie. Lepszym dla biskupów, gorszym dla prawdy. Ledwo ksiądz, którego przestępczość seksualną wobec dzieci episkopat krył od 25 lat, znalazł się w centrum uwagi opinii publicznej, a już zniknął. Nikt go już nie przesłucha, nikt nie skaże. Państwowa (pisowska) komisja antypedofilska już się wymiksowała. Był gwałciciel – nie ma gwałciciela. Ale problem zostaje.
Są ofiary. Jest krzywda, która oplata je brudnymi mackami każdego dnia, choć tak bardzo chciałyby zapomnieć. Są wreszcie purpuraci, którzy umożliwiali seksualne drapieżnictwo księdzu – biznesmenowi. Politycy, którzy byliby gotowi złożyć własne dzieci pedofilowi na ołtarzu, w imię sondażowych słupków. Pracownicy mediów, zaślepieni watykańską ideologią, którzy cenzurowali prawdę o Dymerze, by zrobić dobrze kościelnym dostojnikom.
Przeczytaj też: Paweł Lisicki jako redaktor naczelny "Rzeczpospolitej" nie dopuścił do publikacji tekstu o pedofilskich czynach ks. Andrzeja Dymera
Oni wszyscy powinni za to odpowiedzieć. W tych przypadkach, gdzie to możliwe, karnie. W innych, gdy z przyczyn prawnych lub polityczych nie wchodzi to na razie w grę, powinni boleśnie odczuć sankcje społeczne. By następni zastanowili się w przyszłości dwa razy, czy np. ukrywać proceder przed prokuraturą albo cenzurować szokujące ustalenia swoich dziennikarzy przed opinią publiczną.
Dymer to tylko jedna cegła, z której zbudowana jest przegniła instytucja kościoła rzymskokatolickiego. Przez małe k – bo hierarchowie nie zasłużyli na szacunek wyrażany wielką. Wymienić można milion powodów, a najświeższy jest ten, że na miejsce zmarłego gwałciciela w Instytucie Medycznym im. Jana Pawła II hierarchowie zatrudnili skazanego oszusta Marcina J., o czym informuje szczecińska “Gazeta Wyborcza”.
Śmierć sprawcy nie powinna ucinać sprawy jego pomocników. Śmierć – co warto zauważyć – zastanawiająco często przychodząca w momencie medialnego zainteresowania. Tak było w przypadku abp. Józefa Wesołowskiego, tak stało się ostatnio w przypadku kard. Henryka Gulbinowicza, tak jest w przypadku ks. Andrzeja Dymera. Śmierć nie może być furtką dla kościelnej instytucji, ani organów państwa.
Zatem głośniej nad tą trumną. I niech nikt nie waży się używać słów “świętej pamięci”.