– Właściwie po wybudzeniu musiałem nauczyć się najprostszych ruchów: podnieść rękę, nogę. Nie miałem siły napisać słowa – opowiada dr Józef Zawrotny. Ordynator oddziału zakaźnego szpitala w Grajewie najpierw leczył pacjentów z COVID-19, później sam się zakaził. Jego stan był ciężki. Po kilku miesiącach wrócił do pracy w szpitalu.
Na przełomie lipca i sierpnia dr Józef Zawrotny od pacjenta zakaził się koronawirusem. Ordynator oddziału zakaźnego w Grajewie trafił pod opiekę lekarzy ze szpitala MSWiA w Warszawie. Przez trzy tygodnie leżał w śpiączce, podpięty do aparatury ECMO.
Jak się dziś pan doktor czuje?
Dr Józef Zawrotny: – Teraz jest już dużo lepiej.
Osoby, które przeszły koronawirusa, zmagają się z różnymi długofalowymi skutkami: bezsennością, wypadaniem włosów. Panu nic takiego nie dolega?
Włosy już wcześniej mi wypadły. A zupełnie poważnie, to nie mam długofalowych powikłań po tej chorobie. Generalnie czuję się dobrze, choć jak człowiek ma ponad 60 lat, to trudno, żeby mu nic nie dokuczało.
Jak to jest wrócić na oddział po kilku miesiącach przerwy?
Utrzymywałem pewien kontakt z lekarzami, bywałem na oddziale. Wróciłem z radością. Zaistniała sytuacja spowodowała, że oddział został w międzyczasie wyremontowany. To dodatkowy plus.
W lipcu, kiedy pan zachorował mieliśmy mniej więcej 10 tys. zachorowań, dziś – ponad 35 tys. Porównał pan to, co się dzieje do wojny. Co się zmieniło w szpitalu?
My stale toczymy wojnę, tylko przeciwnik się zmienia. Co się zmieniło od lipca? Na pewno poprawiła się ochrona osobista. Nabraliśmy doświadczenia, respektu, bardziej też chronimy siebie niż w zeszłym roku. Poprawiły się warunki socjalne i lekarzy, i naszych pacjentów.
Znacznie też przybyło pacjentów?
W tej chwili na trzydziestołóżkowym oddziale mamy komplet pacjentów. Wtedy mieliśmy mniejszy oddział, nastawiony na przyjmowanie pacjentów z obserwacją w kierunku COVID-19 i już z potwierdzonym zakażeniem. Teraz zajmujemy się tylko pacjentami z COVID-19.
Czy średnia wieku pacjentów na oddziale się zmieniła?
W zasadzie mamy pacjentów z każdego przedziału wiekowego, z tym że faktycznie trafia do nas więcej młodszych pacjentów niż na początku pandemii. Teraz mamy w szpitalu i 30-latków, i osoby stuletnie.
Wirus mutuje. Czy przebieg choroby też jest inny?
Może częściej występują bardzo ciężkie zapalenia płuc. I nawet w ciągu kilku godzin pacjent czujący się już lepiej nagle dochodzi do destabilizacji oddechowej i wymaga interwencji na OIOM-ie. Wtedy zaczyna się problem z szukaniem dla niego tam miejsca. Najczęściej nie ma tam wolnych łóżek.
Co się robi z takim pacjentem?
Szukamy miejsca dla takiego pacjenta także w okolicznych szpitalach. Najczęściej to się udaje.
Teraz więcej wiemy o samym wirusie, wiemy, jakie leki stosować, kształtuje się pewien model postępowania z chorymi. Mamy osocze, które stosujemy. Jednak dużo osób je oddaje.
Przez trzy tygodnie był pan w śpiączce, podpięty pod ECMO. Koledzy mówili, że pana stan był tak ciężki, że nie sądzili, że pan jeszcze wróci do szpitala w roli lekarza.
Co pan pamięta?
Na szczęście niewiele pamiętam, ale z opowieści wiem, że tak było. Zastosowano najnowsze sposoby leczenia. Profesor Sobalski, na którego oddziale przebywałem, mówił, że w tej chwili mają 13 osób z założonym ECMO i właśnie zakładają 14. To już ostatnie.
Niektórzy w akcie desperacji poszukują tego sprzętu w sieci. Chcieliby zostać podłączeni do aparatury ECMO w warunkach domowych, bo w szpitalach nie ma miejsc.
Armia ludzi pracuje przy tym sprzęcie. Nie wystarczy samo urządzenie. W warunkach domowych można użyć koncentratora tlenu, chociaż tego nikt nie poleca. Później taki pacjent trafia do szpitala w bardziej zaawansowanym stadium choroby.
Pamięta pan moment, kiedy po trzech tygodniach się pan wybudził?
Pamiętam, że lekarz na OIOM-ie oświadczył, że wracam do życia.
Był pan w stanie podnieść rękę, głowę?
Nie, właściwie musiałem nauczyć się najprostszych ruchów: podnieść rękę, nogę. Nie miałem siły napisać słowa. Nie mówiłem, bo miałem podpięty szereg rurek. Musiałem ćwiczyć wspólnie z fizjoterapeutą.
Ile trwał powrót do formy?
Trudno powiedzieć, to następowało stopniowo. To był długofalowy proces. Ciągle byłem rehabilitowany ruchowo i oddechowo. Zmiany w płucach utrzymywały się kilka miesięcy
Wrócił pan do szpitala, nie obawia się pan ponownego zakażenia?
Przede wszystkim zaszczepiłem się podwójną dawką. Ponadto stosuję środki ochrony osobistej, noszę maseczki, utrzymuję dystans. Liczę, że w tej chwili to wystarczy.
Co pan jako lekarz i osoba, która w sposób ciężki przeszła zakażenie COVID-19, powiedziałby pan dziś Polakom?
Przede wszystkim trzeba myśleć nie tylko o sobie, ale i o innych, stosować się do zaleceń. A zalecenie są dwa: szczepienia i zachowywanie dystansu, noszenie maseczek.
Niektórzy Polacy są bardzo sceptyczni jeśli idzie o szczepienia, zwłaszcza AstrąZenecą.
Zaszczepiłbym się każdą szczepionką, i Sputnikiem, gdyby był w Polsce dostępny. Ale ja mam inne doświadczenie, inne ma osoba, która nie przechorowała.
No właśnie, to może pana posłucha?
Ciężko przekonać do szczepienia kogoś, kto mówi: "nie, bo nie". W szpitalu spotkałem się z sytuacją, kiedy pacjent zmarł na COVID-19, a bliska mu osoba nadal uważała, że szczepienie to jest zło. Jest pewna grupa ludzi głuchych na argumenty.