– Niepełnosprawność będzie się jeszcze pogłębiać. (...) Będzie większy problem z powrotem do etapu, na którym już byliśmy – mówi w rozmowie z naTemat nauczycielka, która pracuje w jednej ze szkół specjalnych. Dla wszystkich nauczanie zdalne jest wyzwaniem, ale dzieci niepełnosprawne mogą tracić na tym jeszcze więcej niż pozostałe.
Czułam przerażenie. Wiedziałam, że jest to dobre rozwiązanie, bezpieczniejsze, jeśli mówimy o zagrożeniu jakim jest zakażenie koronawirusem, ale jednocześnie przynoszące ogromną szkodę moim uczniom.
W naszej codziennej pracy skupiamy się głównie na samodzielności tych osób. Nie jest dla nas najważniejsze, żeby umiały one czytać i pisać. Chodzi o to, aby choć trochę mogły odciążyć swoich rodziców, bo w większości przypadków ci uczniowie będą pod czyjąś opieką przez całe życie. Będą od kogoś zależni.
Niektóre dzieci przez trzy lata uczymy samodzielnego mycia rąk, samodzielnego rozbierania się w łazience. Niestety bywa i tak, że rodzice zapominają, ile ich dziecko naprawdę ma lat i traktują je odnosząc się bardziej do wieku wynikającego z zachowania, a ten jest bardzo niski.
Wyręczają swoje dzieci we wszystkim, a przecież one są w stanie zdjąć czapkę, założyć buty – może nie zawiązać sznurówek, ale zapiąć na rzepy już tak.
Wielu uczniów i wiele uczennic od roku, siedząc w domu, tak właśnie funkcjonuje. Nie myje rąk, nie rozbiera się samodzielnie itd. Po powrocie do normalności nie wrócimy do punktu wyjścia, do tego, co było przed pandemią. My to straciliśmy.
To oznacza regres u tych dzieci?
Tak, tak uważam. Ta niepełnosprawność będzie się jeszcze pogłębiać. Dziecko, które rozleniwi się w domu, będzie jeszcze trudniej nauczyć tego, co właściwie już umiało. Będzie większy problem z powrotem do etapu, na którym już byliśmy.
Codzienność takich dzieci musi mieć pewien rytm, dlatego tak ważne są stałe elementy i rutyna. Jeśli nie ma wychodzenia do szkoły i wracania z niej, to ten czas mogą postrzegać, jako weekend. Osoby niepełnosprawne mogą mieć też zaburzoną wewnętrzną motywacją.
Co jest najtrudniejsze w zdalnym nauczaniu?
W szkołach specjalnych uczą się dzieci z różnorodnymi niepełnosprawnościami, każde potrzebuje indywidualnego podejścia. Weźmy np. ucznia z autyzmem. W autyzmie pracujemy nad tym, żeby było wspólne pole uwagi, czyli żeby ta osoba patrzyła na to samo, co ja i chciała ode mnie rzecz, którą ja posiadam.
Jak mam pracować z taką osobą zdalnie? Ona nie podtrzymuje kontaktu wzrokowego, nie patrzy w monitor. Nikt mnie nie nauczył, jak mam pracować online, nikt nie dał mi do tego narzędzi, wszystko, co robię, musiałam sama wypróbować, przetestować.
Zapominamy też o tym, że moi uczniowie – 90 proc. z nich – nie są na tyle samodzielni, aby mogli być na zajęciach bez rodzica. To ma dużo plusów, ale jest też bardzo stresujące. Rodzic może mieć inny pogląd na to, co jego dziecko umie, co potrafi.
A i dla dziecka jest też dziwnie to, że obok jest mama. Wiadomo że każdy zachowuje się inaczej przy rodzicach. Myśli sobie "Po co mam to robić? Ta pani na ekranie zaraz zniknie".
Pracuję też z osobami, które zwyczajnie z racji wieku są nieczytające i niepiszące. Wiadomo, że da się coś z nimi zrobić, ale po kilku tygodniach, po kilku miesiącach kończą się pomysły. Nie mogę też prowadzić z nimi zajęć skacząc i biegając, bo znikam im z kamerki.
Ruch w takim nauczaniu jest ważny?
To jest bardzo ważne, bo poprzez ruch rozwija się także nasz mózg. Wielu funkcjonalności możemy nie uzyskać bez ruchu. Moje dzieci tego bardzo potrzebują, muszą mieć stymulację całego ciała, a siedzenie nie ma z tym nic wspólnego.
Istotny w rozwoju jest też ruch dłoni, a co my robimy zdalnie? Jeśli moje dzieci nie piszą i nie czytają, to co mają zrobić ręką na zdalnym? Siedzą i patrzą.
Mają też bardzo niską koncentrację uwagi, dlatego po chwili ją tracą. Trudno więc wytrzymać im 30 minut przed komputerem i nie wszyscy są świadomi, że ja to ja.
Dla nas jest to oczywiste, że po drugiej stronie są osoby, które znamy, a moje dzieci kojarzą mnie ze szkołą, dlatego może być to dla nich niezrozumiałe, że nagle pojawiam się w "telewizji".
To trochę tak jak my, kiedy byliśmy mali, przełączaliśmy programy, w których była ta sama prezenterka, więc zastanawialiśmy się, jak ona przeskoczyła między kanałami. Myślę, że moje dzieci nie zawsze wiedzą, skąd ja się tam wzięłam.
Jakie znaczenie ma to – kiedy zajęcia odbywają się normalnie – że może pani dotknąć dłoni dziecka, poprowadzić je, po prostu być obok?
Niektórym moja praca wydaje się bardzo trudna, ale moim zdaniem, jeżeli jestem z dziećmi fizycznie, to ta praca jest dość łatwa. Zdalnie – niewyobrażalnie trudna.
Kiedy jestem z dzieckiem i widzę, że nie ma tego zainteresowania, to mogę pójść za nim, zapytać, zaproponować coś innego. Nagle może się okazać, że jest zaciekawione czymś, co jest w sali i wtedy szybko wymyślam do tego ćwiczenie, które będzie stymulujące, ale które będzie równocześnie zabawą. W domu nie mam tego wszystkiego pod ręką.
Pracuję też z dziećmi, które nie mówią. Kiedy jestem obok, mogą z łatwością pokazać mi to, czego chcą, nawet ręką. Jest naprawdę dużo możliwości, bo wiele można odczytać z mimiki i z ruchu ciała.
Gdy nam się to odbiera, to nagle zajęcia stają się bezsensu. Oczywiście staram się, wrzucam prezentacje, wymyślam zabawy, ale nie zawsze to działa. Ostatnio miałam zdalne zajęcia z chłopcem, którego tak zdenerwowała muzyka w prezentacji, którą mu udostępniłam, że uciekł do drugiego pokoju.
W takiej sytuacji nie mogę pójść za nim i go zachęcić do dalszego działania, zaproponować czegoś innego. On mnie już nie słucha. Siedzę przed komputerem i jestem bezsilna.
Pojawiają się też techniczne problemu, które utrudniają naukę?
Problemy pojawiają się już na początku zajęć. Z dzieckiem musi być mama lub tata, ktoś, kto włączy komputer i połączy się ze mną. Niektórzy rodzice nie są biegli w takich sprawach, mimo tego że te pandemiczne zmiany już trochę trwają.
Zgłaszają, że coś nie działa, więc muszę im wytłumaczyć, co trzeba nacisnąć. Bardzo często zdarza się, że mają wyłączoną kamerkę, a bez kamerki już absolutnie nie da się pracować. A czas mija.
Zazwyczaj okazuje się też, że coś, co u mnie działa, u nich działać nie chce. Złośliwość rzeczy martwych... Trzeba błyskawicznie wymyślić inną propozycję. Moim dzieciom często czytam książki, pokazując przy tym wiele elementów. Nie wiem, nie mam pewności, czy oni coś widzą w tej kamerce. To, że ja widzę siebie na podglądzie, to nie oznacza, że oni tak samo to postrzegają.
Czasami myślę, że lepiej byłoby gdybym nagrywała siebie, bo mogliby to zatrzymać, odetchnąć i zrobić coś innego, a później wrócić do mnie.
Takie lekcje wzbudzają też mnóstwo emocji. Dzieci mają różne echolalie, czyli powtarzają wyrazy. np. mówią cały czas to, co ja powiedziałam przed chwilą. Na zajęciach indywidualnych jestem w stanie jakoś to uspokoić, a tutaj dochodzi pogłos, zbyt głośno ustawiony dźwięk w głośnikach, i to je irytuje.
Jest bardzo wiele czynników, o których nie myślimy, a im one przeszkadzają. Przeszkadzają tak bardzo, że nie są w stanie wziąć z lekcji tyle, ile ja bym chciała, aby wzięły.
Zdarza się też, że po prostu nie zjawiają się na zajęciach?
Tak. To jest duży problem. Nie wiemy, co mogło się stać, więc zamartwiamy się o tych uczniów. Nie wiemy, czy sytuacja rodzinna jest na pewno dobra. O tym też się myśli. Poza tym warto zauważyć, że niektórzy nie mieli sprzętu. Są rodziny, które nigdy nie miały maila, a żeby pracować na Teamsie, trzeba mieć pocztę.
I nie jest tak, że dotyczy to 1 na 100 osób?
Nie, a dodam, że pracuję w mieście wojewódzkim, więc w innych, mniejszych miejscowościach, może być jeszcze trudniej.
Wśród tych, którzy nie pojawiają się na zajęcia, mogą być też uczniowie, których rodzice uważają, że lekcje zdalne w przypadku ich dzieci są stratą czasu?
Ciężko mi mówić za rodziców, ale czasami myślę, że tak. Pewnie uważają – i ja czasami chyba już też tak uważam – że pójście na spacer do parku przyniesie więcej korzyści niż moje zajęcia. Tam się poruszają, posłuchają odgłosów przyrody, popatrzą na to, co się dzieje dookoła, a nie na mnie siedzącą po drugiej stronie komputera.
Pewnie mało osób o tym mówi, ale to też nie jest tak, że 30 minut mija błyskawicznie. Powtarzam sobie, żeby mówić wolniej, ale zdarza się i tak, że wszystko, co zaplanował, umiem zrobić w 15 minut. Nie ma mowy o czymś takim w przypadku normalnych zajęć. Tutaj po 20 minutach myślę, że długo już siedzimy, że dziecko na pewno jest zmęczone.
Myślisz o tym, co będzie po powrocie do normalności?
Będzie bardzo dużo pracy i dużo trudnych zachowani: frustracji, krzyków, bicia. Dzieci będą chciały wracać do domu. Nie zastanawiamy się też nad tym, że wielu rzeczy doświadczają tylko w szkole. Mam na myśli choćby kwestię jedzenia. W stołówce próbują innych posiłków, bo w domu często gotuje się tylko to, co dziecko je. Tego też nie nadrobimy.
A to też jest istotne w rozwoju?
Oczywiście. To ważne, aby dziecku z autyzmem nie pozwalać jeść tylko 3 rzeczy np. tylko bułki z masłem, bo zostanie na całe życie z tą bułką. W szkole codziennie idzie na stołówkę, odnosi po sobie naczynia, posługuje się widelcem i nożem, to są bardzo proste czynności, ale bardzo istotne.
W domu nie ma też innych osób, które będą prowokować do kontaktu, do komunikacji, a u niektórych dzieci, jeśli nie będą tak stymulowane, jeśli nie będzie bodźców zewnętrznych, ta komunikacja się nie wytworzy.
Jest mi niesamowicie przykro, że mamy taką sytuację. Czasami myślę, że większym niebezpieczeństwem jest dla nich to, że są teraz w domu, niż cała ta pandemia.
Skutki mogą być takie, że bez stymulacji, bez rehabilitacji ruchowej, nigdy tego nie nadrobimy. Owszem, te dzieci mogą teraz przychodzić na zajęcia indywidualne, ale nie wszyscy rodzice się na to decydują, bo boją się koronawirusa. Mają prawo do tych lekcji, ale duża część osób z tego nie korzysta.