Wysyłka jest szybka, dostawa i zwrot – darmowe, ale jest jeden problem. Poszukiwania na stronie, gdzie asortyment idzie dziś w miliony, bywają nużące. Mimo to, na zdominowanym przez najpopularniejsze sieciówki Zalando, wciąż jeszcze można znaleźć perełki. Wystarczy wiedzieć, gdzie szukać.
Dziennikarka, najczęściej piszę o trendach, mediach i kobietach. Czasem bawię się w poważne dziennikarstwo, czasem pajacuję. Można się pomylić.
Zalando może i nie weszło na rynek przebojem, ale po dziewięciu latach od uruchomienia platformy w Polsce, niewiele jest osób, do których choć raz nie trafiła paczka z charakterystycznym pomarańczowym logo.
Tyle że mimo rozwoju strony, zakupy stały się może nie trudniejsze, ale bez dwóch zdań bardziej męczące. Na przekór powiedzeniu – od nadmiaru głowa boli.
Znoje konsumpcjonizmu
Powiedzmy, że szukasz sukienki. Wchodzisz na Zalando, a tam – do wyboru, do koloru. Jednak żeby przejrzeć wszystkie propozycje trzeba kochać ciuchy miłością tyle szczerą, co odrobinę szaleńczą. No i mieć za dużo wolnego czasu. Na stronie jest bowiem (aktualnie) ponad 18 tysięcy kiecek. To ponad 220 stron do przescrollowania.
Ułatwmy sobie zadanie. Zaznaczamy rozmiar M – liczba sukienek spada do bagatela 13 tysięcy. Kolejny filtr (ceny do maksymalnie 300 złotych) niewiele pomaga, bo propozycji nadal jest ponad 8 tysięcy. Po kolejnych zmianach w ustawieniach wyszukiwania (sezon wiosna-lato i bawełna) wciąż mamy do wyboru ponad 2000 modeli.
Jeden z powodów, dla których na rynku sklepów internetowych z ubraniami jest Zalando, a potem długo, długo nic, to łatwość nawigowania strony. Mnóstwo podkategorii produktów (buty damskie mają ich aż 15), filtry wyszukiwania, możliwość dodawania ubrań do ulubionych, żeby wrócić do nich później.
Tyle że przy tak szerokiej ofercie, jaką ma dziś Zalando w Polsce, poszukiwania stają się męczące. Najczęściej decydujemy się więc przeglądać to, co już znamy. Patrzymy na ciuchy popularnych sieciówek, a szukając butów sportowych zaznaczamy (wedle preferencji) Pumę lub też innego Adidasa.
Jednak tam, gdzie 18 tysięcy sukienek, musi być (lekko licząc) co najmniej ze 150 marek. Przedstawiamy te godne uwagi. Jedne są niszowe, inne odrobinę dziś zapomniane.
A że Zalando działa od dłuższego czasu trochę jak Instagram z ciuchami, wybrane firmy można po prostu dodać do obserwowanych, a ich propozycje automatycznie będą pojawiały się w odpowiedniku "feedu".
Sister Jane
ceny: od 100 do 500 złotych
Gdy w 2007 roku wychodził serial "Gossip Girl", który z miejsca stał się hitem i w Polsce, nastolatki podzieliły się na dwa obozy: team Serena albo team Blair.
Kto chciał wyglądać jak modna imprezowiczka Serena, nie miał z tym większego problemu. Dla odmiany styl Blair Waldorf (a la nowoczesna Jackie Kennedy) był wówczas właściwie nie do odtworzenia. Co ciekawe, po latach ciuchy Sereny wyglądają tandetnie, za to stylówki Blair można z powodzeniem nosić i dziś.
Londyńska marka Sister Jane może spełnić tę fantazję. Ciuchy inspirowane stylem vintage i kolekcjami haute couture wychodzą w krótkich seriach, czego efektem są ubrania, w którym trudno spotkać kogoś na imprezie czy ulicy.
Jest bardzo kobieco, ekstrawagancko i momentami odrobinę surrealistycznie. Nawet w kwestii krojów marka Sister Jane jest trudna do podrobienia.
Ich znakiem rozpoznawczym są bluzki i koszule wiązane pod szyją ozdobnymi kokardami, ale też spódnice i sukienki w linii "A". Do tego wariacje na temat kostiumów Chanel vintage i vibe kultowego butiku Biba Barbary Hulanicki.
ARKET – czyli kartka papieru po szwedzku – będzie gratką dla miłośników COS-a, innego szwedzkiego brandu dostępnego od dobrych kilku lat i w Polsce.
Proste, co nie znaczy, że banalne kroje, stonowane kolory, a do tego szlachetne materiały i wysoka jakość. Słowem modelowy przykład skandynawskiego designu.
ARKET to marka znana ze swojej dbałości o etyczną stronę mody. Nie tylko sprawdzają szwalnie i dostawców (a nawet udostępnia ich listę), ale też starają się korzystać z materiałów z recyclingu.
W Sztokholmie ARKET ma własną kawiarnię, a oprócz ciuchów sprzedaje też rzeczy do domu. Na Zalando musimy zadowolić się na razie wyborem ubrań, butów i torebek, a także bielizny.
W Polsce "Adrian kocha wszystkie kobiety", w Szwecji zaś robi to Monki. Marka należąca do grupy H&M jest jednak oryginalniejsza i bardziej charakterystyczna od flagowej sieciówki konsorcjum.
Co prawda sklep Monki działa od jakiegoś czasu w Katowicach, ale w Polsce brand wciąż uchodzi za niszowy. A szkoda.
Monki wyróżniają oryginalne printy i niebanalne zestawienia kolorystyczne, a także fasony oversize. Z tymi ostatnimi Polki mają ewidentny problem. Na Zalando nie brakuje porad z rodzaju "wzięłam mniejszy rozmiar, powinnam tak naprawdę zejść aż o dwa".
Nie ma jednak tego złego, jako że Monki dysponuje trudną do znalezienia w Polsce rozmiarówką plus size. Do tego marka jest przystępna cenowo i nawet poliestry w jej wykonaniu nie wyglądają tanio (i, o dziwo, "noszą się" całkiem dobrze).
Kobiety w Polsce są skłonne "odwalić się" na (nie swoje) wesele bardziej niż na Sylwestra czy własne urodziny. Co za tym idzie, ważną rolę odgrywa poszukiwanie kreacji.
Powiem szczerze, że nigdy nie miałam nic z metką Chi Chi London, ale że ich ciuchy migały mi tu i ówdzie, gdy koleżanki pytały, gdzie szukać weselnej kreacji, podsuwałam właśnie tę markę.
I nie raz słyszałam, że "uratowałam im życie", cokolwiek miałoby to znaczyć w kontekście weselnym. Aktualnie na Zalando wybór kiecek Chi Chi London jest niewielki, ale to marka, na którą warto zwrócić uwagę, jeśli szykujecie się do tzw. wielkiego wyjścia, a fundusze macie ograniczone.
Marka ze wszech miar dziwna. Powstała w latach 70. na Majorce (gdzie nadal jest jej siedziba), ale na świecie stała się znana dużo później, głównie dzięki anatomicznemu, żeby nie powiedzieć: ortopedycznemu podejściu do projektowania obuwia.
Brzmi jak ohydny acz drogi but. I rzeczywiście tak było. Modele niezgrabnych "adidasków" długo można było oglądać głównie na stopach rozsądnej klasy średnio-wyższej, ale kilka lat temu coś zaczęło się zmieniać.
Niezależnie od modelu i wysokości obcasa, Campery nadal są dziś wygodne, a w dodatku nieprawdopodobnie lekkie, ale doszedł do tego i niebanalny design. Zgrabne to może one nie są, ale stylowe i komfortowe – jak najbardziej.
O ile czytaliście opisy, a nie tylko oglądaliście zdjęcia, trafnym porównaniem będzie tu, że WEEKDAY to połączenie wspomnianych wcześniej marek Monki i ARKET. I nie chodzi tu tylko o to, że wszystkie są szwedzkie.
Z jedne strony WEEKDAY to minimalizm, stonowane kolory i przyzwoity skład materiałów (ARKET). Z drugiej zaś młodzieżowy vibe i przystępne ceny Monki. Poza tym ich ubrania są znacznie bardziej "unisex" niż u wspomnianych wyżej rodaków.
Faszionistki starej daty (tu: takie, które pamiętają jeszcze trendy sprzed dekady) z pewnością kojarzą modele z serii "Lita". Bardzo wysokie, sznurowane, ale stabilne buty za kostkę na masywnym obcasie. Z najgorętszego trendu kilku sezonów, szybko stały się modelem oklepanym i wykpiwanym, nie bez udziału powszechnie dostępnych podróbek.
Tymczasem niemiecka marka nadal działa i ma w ofercie wiele oryginalnych modeli, których próżno szukać u konkurencji. Buty Jeffrey Campbell są dziś raczej obuwiem z wyższej półki cenowej (za czym w tym przypadku idzie też jakość i trwałość), ale na Zalando można od czasu upolować je za ułamek ceny.
Do łowów na tego zwierza polecam Zalando Lounge (podstronę z ograniczonymi czasowo przecenami na produkty danego typu/marki, czasem i do minus 80. procent.
***Tutaj należałoby nadmienić, że nie jest to artykuł sponsorowany, a jedynie dobrych kilka lat moich doświadczeń quasi Grażyny, quasi modnej dziewczyny.
Topshop kilka lat w Polsce był (w Złotych Tarasach w Warszawie), ale szybko się zmył. I trudno się dziwić. Fajne skarpetki za 30 złotych i tank topy za 100 nie przystawały do realiów Polski 2010. Niemniej ciuchy z kultowej brytyjskiej marki, której twarzą była wielokrotnie Kate Moss wciąż są dostępne na Zalando. Zazwyczaj jest modnie, trochę undergroundowo, a jednocześnie z dystansem i do mody i do undergroundu. W końcu to marka komercyjna.
Podobnie jak w przypadku Topshopu, River Island to sklep, który w ostatnich latach zniknął z Polski. Kupując ich ciuchy jeszcze stacjonarnie miewałam zastrzeżenia, co do jakości, ale i tak wracałam.
Na tle większości sieciówek, w których lwia część asortymentu różniła się między sobą detalami, w River Island zawsze można było trafić na ubrania występujące przed szereg. I nie inaczej jest na Zalando, chociaż tu akurat ofertę zdominowały buty i torebki. Szczęście w "nieszczęściu" jest takie, że po zniknięciu marki z Polski nie spotkamy dziesiątek kobiet z tą samą torebką.
Even&Odd
ceny: od 20 do 400 złotych
Oprócz Monki to najtańsza marka w zestawieniu, ale niewątpliwie z przebłyskami. Choć młodociane alternatywki skwitowałyby pewnie, że Even&Odd jest nazbyt "normikowe". Nie zmienia to faktu, że w tym przypadku – kto szuka, ten znajduje. Tym bardziej, że ich asortyment jest na Zalando bardzo szeroki.
Chcesz podzielić się historią albo zaproponować temat? Napisz do mnie: helena.lygas@natemat.pl