– Kiedyś środowisko Kaczyńskiego potrafiło wygenerować na stanowisko RPO dr. Kochanowskiego. A dziś… dało radę wygenerować jedynie kandydatkę taką, jak pani Staroń. To naprawdę mocno pokazuje, co stało się z PiS przez te lata i jaki rodzaj ludzi otacza teraz prezesa – mówi #TYLKONATEMAT prof. Marek Migalski. – Przypadek z kandydaturą Staroń pokazuje, że rządy PiS ośmieliły ludzi całkowicie pozbawionych ku temu kompetencji, by bez zażenowania ubiegać się o najwyższe stanowiska – dodaje.
Nasz rozmówca od kilku lat zajmuje się neuropolityką, której zagadnienia porusza w swoich książkach "Homo Politicus Sapiens" oraz "Nieludzki ustrój. Jak nauki biologiczne tłumaczą kryzys liberalnej demokracji". Jest także autorem kilku powieści, z których ostatnia nosi tytuł "Nieśmierlenicy".
Marek Migalski Formalnie może pozostać senator niezależną, natomiast mentalnie zapewne przejdzie na stronę Prawa i Sprawiedliwości. Ta piątkowa "orka", której dokonali na niej przedstawiciele tzw. opozycyjnej większości zapewne będzie miała taki skutek, że Lidia Staroń już trwale zwiąże się z PiS.
Zwłaszcza, że w trakcie senackiej debaty przed głosowaniem w sprawie wyboru Rzecznika Praw Obywatelskich z obozu PiS płynęły w kierunku Staroń same superlatywy.
Co to oznacza dla układu sił w izbie wyższej?
Trwałe przeciągnięcie Lidii Staroń na stronę PiS oznaczałoby, że w Senacie mamy układ sił prawie 50 na 50. Wielkich zmian to nie przynosi, ale ta strona opozycyjna wobec Zjednoczonej Prawicy będzie miała utrudnione zadanie jeśli idzie o próby blokowania decyzji Sejmu, kierowania pracami Senatu lub forsowania własnych projektów.
Czy opozycja może zaoferować senator Staroń coś, co przekonałoby ją do opowiedzenia się jednak po ich stronie?
Teraz oczywiście jedni i drudzy będą składali jej różne oferty. Obóz rządzący z oczywistych względów ma jednak więcej możliwości dowartościowania senator Staroń. A ona zapewne tego dowartościowania poszukiwać będzie, gdyż w piątek została w Senacie po prostu upokorzona – skąd inąd na własne życzenie.
Bardzo surowo ocenia pan byłą kandydatkę na RPO…
Lidia Staroń udowodniła swoimi wypowiedziami, że całkowicie nie nadawała się na stanowisko RPO. Ujawniła braki z zakresu podstawowej wiedzy prawniczej, a przecież ustawa wymaga, by kandydat na Rzecznika "wyróżniał się wiedzą prawniczą".
Fakt, iż może Lidia Staroń dobrze orientuje się w prawie spółdzielczym, bo od lat zajmuje się tą tematyką, nie oznacza, że poradziłaby sobie także w innych dziedzinach. Przecież taki pan Trynkiewicz też całe życie miał kontakt prawem, ale nie o takie "wyróżnianie się wiedzą prawniczą" chodziło twórcom ustawy o RPO...
Staroń albo udawała, że nie rozumie pytań zadawanych przez senatorów, albo – co gorsze – naprawdę ich nie rozumiała. Posługiwanie się językiem niczym z filmów Koterskiego już pominę…
Proszę zauważyć, że kiedyś środowisko Jarosława Kaczyńskiego potrafiło wygenerować na stanowisko RPO dr. Janusza Kochanowskiego. A dziś… dało radę wygenerować jedynie kandydatkę taką, jak pani Staroń. To naprawdę mocno pokazuje, co stało się z PiS przez te lata i jaki rodzaj ludzi otacza teraz prezesa Kaczyńskiego.
Ja to nazywam "rewolucją aspirantów" – ludzi, którzy w normalnych warunkach konkurencji nie mieliby żadnych szans na objęcie nawet podrzędnych stanowisk. Tymczasem Kaczyński dał im najważniejsze państwowe posady. Oni będą mu za to wdzięczni i wierni do końca życia.
Czyli gdyby Lidia Staroń przyszła do pana jako eksperta od marketingu politycznego, odradzałby jej pan ubieganie się o stanowisko RPO?
Nie jestem ekspertem od marketingu politycznego. Zajmuję się neuropolityką, a to jednak nie to samo. Ale oczywiście, że tak. Ktoś powinien był jej także wskazać, że staje się elementem rozgrywki między Jarosławem Gowinem a Jarosławem Kaczyńskim.
Właściwie całą sprawą jej kandydatury Gowin pokazał Kaczyńskiemu, że zamierza trwać swym oporze i będzie to czynił bezkarnie. Obaj ci politycy na zimno rozegrali kolejny etap konfliktu, a senator Staroń - chyba całkiem nieświadomie - była tylko zakładnikiem tej rozgrywki.
Taka narracja w oczywisty sposób służy przykryciu faktu, iż prezes stracił kontrolę nad różnymi procesami zachodzącymi w koalicji.
Jak pan w ogóle ocenia rozegranie kryzysu z tzw. aferę mailową?
Najgorzej jak tylko można. Naprawdę… A zacząć trzeba od tego, że to niepoważne, by osoby piastujące najwyższe funkcje państwowe prowadziły korespondencję przy użyciu prywatnych skrzynek e-mail, założonych na jakichś popularnych portalach.
Tymczasem rządzący próbują ukryć swoją niefrasobliwość tłumaczeniami, że to był "atak na Polskę"
Choć wszyscy wiemy, że w rzeczywistości prezes PiS zrobi dokładnie to samo, co robi od ponad 10 lat z rzekomym „zamachem” na jego brata i 95 innych osób.
Ale jakieś zagrożenie ze strony Rosji przecież istnieje…
To prawda, Rosja jest naszym największym strategicznym przeciwnikiem. Akurat ja mam tego pełną świadomość, bo tymi kwestiami zajmowałem się przez pięć lat zasiadania w PE. Chyba wciąż jestem na liście 89 europejskich polityków objętych zakazem wjazdu do Rosji, co jest lekko zabawne, jako że od lat nie jestem już politykiem.
Naprawdę świetnie wiem, że Rosja jest głównym przeciwnikiem Polski na arenie międzynarodowej. I dobrze, by zdawało sobie z tego sprawę jak najwięcej osób.
Jednak czym innym jest tłumaczenie ludziom globalnej rywalizacji i wynikających z niej zagrożeń, a czym innym oświadczenia sugerujące, że jesteśmy z Rosją na jakiejś wojnie. Albo wcześniejsze oskarżenia o zabicie naszego prezydenta. Szczególnie jeśli to wszystko kończy się na paplaninie i marszczeniu brwi.
A to nie wystarczy do zaspokojenia potrzeb politycznych?
Owszem, do bieżącego uprawiania polityki to zupełnie wystarczające. Duża cześć elektoratu to bowiem więźniowie każdego słowa, które wypowie Jarosław Kaczyński.
Inna część weźmie to na serio, bo przecież element prawdy – dotyczący tego, że Rosja stanowi wielkie zagrożenie w cyberprzestrzeni – to oświadczenie prezesa PiS zawiera. A jak wiadomo, najskuteczniejsze manipulacje to takie, które mają w sobie coś z prawdy.
Innym gorącym tematem ostatnich dni pozostaje powrót Donalda Tuska. Co przemawia za tym, że tym razem nie skończy się tylko na spekulacjach?
Za powrotem Donalda Tuska przemawia przede wszystkim… jego ambicja. To polityk, który może nie należy do tych specjalnie pracowitych, ale na pewno niezwykle ambitnych. A pięknym zwieńczeniem jego kariery byłaby prezydentura wywalczona w 2025 roku. I właśnie z tej perspektywy rozpatrywałbym powrót Tuska.
Trudno powiedzieć, czy te informacje podawane ostatnio przez "Politykę" potwierdzą się w przyszłości. Jednak obserwując aktywność Tuska odnoszę wrażenie, że on rzeczywiście szuka takiej formy powrotu, która przełoży się na zwycięstwo opozycji w najbliższych wyborach do Sejmu i Senatu i pozwoli mu patronować nowej koalicji rządowej.
Natomiast z tej pozycji Tusk „dałby się wybrać” na prezydenta w 2025 roku i dwoma kadencjami zakończyłby piękną karierę polityczną.
Jak zauważył w rozmowie z naTemat.pl Jan Strzeżek z Porozumienia, dotąd projekty liderów powracających z politycznej emerytury okazywały się klapami. Nie udało się Lechowi Wałęsie, ani Aleksandrowi Kwaśniewskiemu. Dlaczego powrót Donalda Tuska miałby skończyć się inaczej?
To jest jedna z najwybitniejszych postaci ostatniego trzydziestolecia - obok właśnie Wałęsy, Kwaśniewskiego i Kaczyńskiego. Oprócz doświadczenia Tusk chyba zaczyna mieć także motywację, co w polityce jest istotne.
Jeśli on zdecyduje się na powrót, to będzie oznaczało, że są mocne argumenty przemawiające za sukcesem. Tusk nie wchodziłby w projekt, który mógłby zakończyć się fiaskiem. Właśnie dlatego nie kandydował w 2020 roku. Mówił otwarcie, że nie chce startować w wyborach prezydenckich, bo nie wygra. Cześć jego elektoratu nie chciała jednak tego słuchać, usilnie namawiając do ryzykownego startu.
Elementem przemawiającym za powrotem Tuska jest także aktualne zamieszanie na opozycji i dezorientacja jej wyborców. Wiele osób co chwila przerzuca poparcie z Platformy Obywatelskiej na Polskę 2050 Szymona Hołowni lub Lewicę.
Z punktu widzenia aktualnych liderów opozycji powrót Tuska oczywiście nie jest korzystny, bo on przyjdzie i pozabiera im wszystkie zabawki z piaskownicy. Jednak wyborcy mogą uznać to za jakąś stabilizację i najlepszy sposób na zagospodarowanie ich głosu.
Przypadek z kandydaturą Lidii Staroń pokazuje również, że rządy PiS ośmieliły ludzi całkowicie pozbawionych ku temu kompetencji, by bez zażenowania ubiegać się o najwyższe stanowiska. Tylko pod rządami PiS takie osoby, jak pani Przyłębska i pan Piotrowicz czy pan Obajtek mogły wpaść na pomysł, że naprawdę nadają się do pełnienia odpowiedzialnych funkcji...
Obserwujemy więc taką tragifarsę w trzech aktach. Pierwszym było używanie prywatnych skrzynek, drugim „tajne” posiedzenie Sejmu, na którym niczego tajnego nie było, a trzecim jest to oświadczenie Kaczyńskiego, które wręcz stawia nas w stanie wojny z Rosją...
Główny argument przeciw powrotowi również jest dość jasny. Donald Tusk powróciłby w sam środek polskiego piekła. Musiałby jeszcze bardziej narazić na ataki nie tylko samego siebie, ale i całą rodzinę. Nikt nie lubi świadomie pchać się w takie sytuacje...