Ten projekt jest oczkiem w głowie prezesa PiS. Wicepremier Jarosław Kaczyński i szef MON Mariusz Błaszczak zaprezentowali we wtorek założenia ustawy o obronie ojczyzny. Jak pomysły te ocenia gen. dyw. Wojska Polskiego, były dowódca Wojskowej Formacji Specjalnej GROM Roman Polko? O tym mówi w rozmowie z naTemat.
Dziennikarz zajmujący się tematyką społeczną, polityczną i kryminalną. Autor podcastów z serii "Morderstwo (nie)doskonałe". Wydawca strony głównej naTemat.pl.
Ustawa o obronie ojczyzny zastąpi 14 innych aktów prawnych, w tym ustawę o powszechnym obowiązku obrony RP pochodzącą z roku 1967. Projekt zakłada m.in. wprowadzenie dobrowolnej zasadniczej służby wojskowej, nowych rodzajów służby wojskowej, systemu zachęt do służby czy uelastycznienie awansów w wojsku. Mają się też pojawić nowe źródła finansowania wojska, m.in. z obligacji BGK czy zysku NBP.
Zgodnie z założeniami planowane jest zdecydowane zwiększenie liczebności sił zbrojnych do co najmniej 250 tys. żołnierzy zawodowych (obecnie armia liczy ponad 111 tys. żołnierzy) i 50 tys. żołnierzy Wojsk Obrony Terytorialnej (obecnie mamy ponad 30 tysięcy terytorialsów).
naTemat: Panie generale, oglądał Pan konferencję premiera Kaczyńskiego i ministra Błaszczaka?
Gen. Roman Polko: Oglądałem...
I nie zasnął Pan?
Nie, nie zasnąłem. Ja jestem z branży, więc to, o czym mówiono, było dla mnie interesujące. Kogoś z zewnątrz, owszem, mogło to znużyć. Ścieżka kariery w wojsku - kogo spoza branży to interesuje, jeśli takiej kariery nie planuje. Albo przyjęte amerykańskie rozwiązania dotyczące stypendiów - dla mnie to wszystko było ciekawe, ale dla wielu osób pewnie nie.
To zacznijmy od zmian w ścieżce kariery - szykowane zmiany ocenia Pan na plus?
Szykowana zasadnicza służba roczna też jest wzorowana na rozwiązaniach amerykańskich, które tam się sprawdzają. W USA istnieje ochotnicza służba, a w niej szeregowy, który przez rok może się przekonać, czy wojsko mu pasuje, czy nie. Taki żołnierz podnosi swoje kwalifikacje, a jednocześnie zarabia.
I u nas ma być podobnie - stopień wojskowy, jaki zapisano po takiej służbie to starszy szeregowy specjalista. To ma być podkreślenie, że taki żołnierz nabył uprawnienia dotyczące obsługi różnego rodzaju systemów elektronicznych, komputerowych, automatyzacji. A przecież takie umiejętności techniczne przydadzą się też w cywilu, na rynku pracy - nawet jeśli zdecyduje się przejść do rezerwy.
To też są czynniki motywujące, które powinny stanowić większą zachętę dla młodych ludzi, żeby wstąpić do armii.
Jak już mowa o ścieżce kariery - trudno nie zauważyć, że ma powstać zupełnie nowa instytucja: Centralne Wojskowe Centrum Rekrutacji. To ono od WKU ma przejąć zadania związane z mobilizacją i rekrutacją.
Są tacy, co WKU lubią, bo różne święta im fajnie organizują, czy też Wojewódzkie Sztaby Wojskowe, ale one dawno już stały się instytucjami biurokratycznymi, gdzie ochotnicy do służby wojskowej często odbijali się od ściany. Sam znam wielu młodych ludzi, którzy chcieli iść do wojska, musieli szukać drogi z pominięciem WKU, żeby ktoś ich normalnie potraktował.
Wiele złych rzeczy w wojsku wynikało w patologii płynących z ustawy pochodzącej jeszcze z 1967 r. Nawiasem mówiąc, Gomółka w grobie rechocze, że po dziś dzień się tym dokumentem posługujemy.
Absurdalne było na przykład to, że żołnierz z doświadczeniem w Iraku, Afganistanu, ambitny, który w cywilu uzupełniał wykształcenie, nie mógł przeskoczyć z korpusu do korpusu, a pozyskany z cywila mógł zostać jego przełożonym. W projekcie ta bariera została zlikwidowana i dobrze, bo na ten problem żołnierze już dawno temu zwracali uwagę ministrom Siemoniakowi i Klichowi, i nic się nie zmieniało.
To dobrze, że zasadnicza służba nie zostanie odwieszona?
Armia ma pozostać zawodowa, ale jednak pozostawiająca trzy opcje służby niezawodowej. To jest zagospodarowanie takiego kapitału, który jest w ludziach. Bo jest wiele osób, które chciałyby wspierać bezpieczeństwo państwa czy poświęcić na to weekendy. To dobrze, bo to jest system, który na przyszłość buduje rezerwy. Nie da się zbudować rezerw tylko na podstawie zawodowej armii i później zawodowych emerytów.
Jednym z głównych założeń jest zwiększenie liczebności armii. Czy faktycznie to w tym tkwi dziś największy problem wojska? Czy chodzi o ilość, czy bardziej o jakość?
Wojny wygrywają rezerwy. Musimy zauważyć, jakie zadania armia realizuje już teraz. Bo to nie są przygotowania do wojny, która dawno jest za nami. I to nie jest czas Fukuyamy i idei z "Końca historii". Sytuacja wokół nas mocno się zaogniła.
Słyszymy choćby agresywne wypowiedzi Łukaszenki, który swój naród straszy Polską. Widzimy, że scenariusze realizowane podczas ćwiczeń Zapad, są absolutnie agresywne. Musimy się uczyć na przykładzie Ukrainy, że Rosję stać na to, aby wysłać "zielone ludziki" i prowadzić działania o charakterze dywersyjnym. A to wymaga czegoś więcej niż tylko zawodowa armia.
Tylko czy da się z roku na rok zwiększyć armię ze 111 tys. do 250 tys.?
Nie i mam nadzieję, że nikt nie będzie tego próbował robić, bo to byłoby nieszczęście. To jest niemożliwe - nie ma ani infrastruktury, ani sprzętu. Najpierw trzeba odbudować to, co się stało przez lata zaniedbań.
Podkreślam: to były lata zaniedbań wszystkich rządów. Bo to, że śmigłowców nie ma, że Marynarka Wojenna właściwie padła, to się nie stało w ciągu ostatnich dziesięciu lat. To się generowało znacznie dłużej. Dopiero po odbudowaniu zniszczeń, można będzie liczebność armii zwiększać.
Nie brakowało Panu na tej konferencji choć paru słów o obronie przeciwlotniczej czy przeciwrakietowej? Czołgi to już chyba trochę inna epoka...
Już w 2007 r., gdy szefem MON był minister Szczygło, a ja byłem zastępcą szefa BBN, napisałem artykuł "Armia bez zdrowego rozsądku". Krytykowałem w nim to, że kupujemy leopardy, a brakuje śmigłowców. Minister przyjął to pozytywnie, ale faktycznie i wtedy, i potem niewiele się pod tym względem zmieniło.
Dlatego też śmieszy mnie krytyka ze strony Tomasza Siemoniaka dotycząca braku śmigłowców, czy rakiet. Skoro tak, to pojawia się pytanie: Panie, co pan robiłeś w tym zakresie oprócz malowania nierealnych planów.
Zwiększone zostaną kompetencje WOT. Zasłużenie?
WOT, moim zdaniem, wykazał swoją użyteczność. Dostrzegam tu pewne podobieństwo do GROM-u, którego przecież też nikt nie chciał i były plany likwidacji jednostki.
Nastawienie do WOT-u też z reguły było sceptyczne. Ale okazało się, że WOT ma wolę działania, przejął inicjatywę - i przy walce z pandemią, i wobec tego, co dzieje się na granicy polsko-białoruskiej. Dlatego powierzenie im zarządzania kryzysowego oceniam pozytywnie.
Zwiększenie finansowania też zapewne ocenia Pan pozytywnie.
Wierzę, że nie będą to pieniądze przeznaczone tylko na żołnierskie kamasze i ludzi, którzy mają być przedłużeniem kolby karabinu. Te środki powinny pójść na budowę takiej armii, która jest gotowa na szersze spektrum zagrożeń, takich o charakterze hybrydowym.
Ale to chyba jest proces na długie lata?
No właśnie, i tu dostrzegam pewien problem - szkoda, że nie przeprowadzono w tej sprawie żadnej debaty. Bo chodzi o to, żeby program ten był realizowany bez względu na to, jaki rząd będzie za pięć lat.
Uważam, że brakuje dyskusji organizowanych przez Ministerstwo Obrony Narodowej czy BBN. Przed laty strategiczny przegląd bezpieczeństwa narodowego realizowany przez prezydenta Komorowskiego był prowadzony z udziałem różnych stron. Na takich spotkaniach padało mnóstwo głosów krytycznych, ale przynajmniej była jakaś wymiana poglądów.
Osobiście uważam, że założenia przedstawione w PowerPoincie na konferencji prasowej są słuszne. Jednak diabeł tkwi w szczegółach, które miałyby szanse wyjść na jaw tylko przy dyskusji o konkretach. Obawiam się sytuacji, że znajdzie się coś, co nie pozwoli tych słusznych założeń potem w praktyce realizować. A co gorsza, brak dyskusji z innymi siłami politycznymi nie gwarantuje przetrwania tego planu w wymiarze strategicznym, a nie na zasadzie: "tu i teraz, tylko do wyborów".
Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut