Mimo zabiegów dyplomatycznych, w które od tygodni zaangażowany był Zachód, prezydent Rosji i tak zrobił, co chciał. 21 lutego, gdy świat jeszcze miał nadzieję na kolejne rozmowy, Władimir Putin nagle ogłosił, że Rosja uznaje niepodległość dwóch separatystycznych republik na Ukrainie: Donieckiej i Ługańskiej Republiki Ludowej i podpisał dekret w tej sprawie.
W powszechnym odbiorze potraktowano to jak deklarację wojny i pogwałcenie prawa międzynarodowego. Były prezydent Aleksander Kwaśniewski stwierdził, że Putin stracił kontakt z rzeczywistością. A premier Litwy skomentowała, że "Putin zawstydził Kafkę i Orwella", pokazując, że nie ma żadnych ograniczeń dla wyobraźni dyktatora. "To, czego byliśmy dziś świadkami, może wydawać się surrealistyczne dla demokratycznego świata" – napisała na Twitterze.
Jakim cudem takie rzeczy dzieją się w XXI wieku? Paradoksalnie, pod obecnym przewodnictwem Rosji w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, której podstawowym zadaniem jest zachowanie międzynarodowego pokoju i bezpieczeństwa? Nikt nie jest w stanie tego pojąć. Nawet zwykli Rosjanie, którzy nie boją się mówić, co myślą.
– Wszyscy jesteśmy zdruzgotani tą sytuacją. To jest karygodne, nie do wybaczenia politykom. Ludzie na tym cierpią, będą ofiary, bezsensowne śmierci. To nie do wiary. Żyjemy w XXI wieku, to nie mieści się w głowie – mówiła nam kilka dni temu Irina Bogdanovich, Rosjanka, która mieszka w Polsce.
Czy wojna wybuchnie? Oto pytania, które wszyscy sobie zadajemy. Zacznijmy od początku.
Wiadomo. Moskwa nie godzi się na zbliżenie Ukrainy z Zachodem, nie akceptuje jej natowskich i unijnych aspiracji, nie godzi się na utratę swoich wpływów na dawnych terenach ZSRR, nie może pogodzić się z tym, że nic tam nie znaczy. Ale tło jest szersze.
Sam Putin, mówiąc o nim, zawsze daje popis historycznych odniesień i pretekstów. W lipcu ubiegłego roku napisał manifest, w którym dowodził, że Rosjanie i Ukraińcy to jeden naród, jedna całość, i razem z Białorusinami są dziedzicami Rusi Kijowskiej, największego państwa ówczesnej Europy. Że jednoczył ich język, zwany dziś staroruskim, więzy gospodarcze i rządy Rurykowiczów, a po chrzcie Rosji także jedna, prawosławna wiara.
A mur, który w ostatnich latach wyrósł między Rosją a Ukrainą, to wielkie, wspólne nieszczęście i tragedia, które zdarzyły się na skutek ich błędów, ale też celowych działań sił, które zawsze próbowały podkopać ich jedność.
Powtórkę z rozrywki, ale w dużo większej i przerażającej skali, mieliśmy w orędziu Putina z 21 lutego. Usłyszeliśmy m.in., że:
"Putin pokazał tym wystąpieniem, że jest owładnięty paranoją nienawiści w stosunku do Ukrainy. Słuchając go, skojarzyły mi się przemówienia Adolfa Hitlera" – ocenił w rozmowie z z wp.pl Jan Piekło, były ambasador RP w Kijowie.
Czytaj także: https://natemat.pl/398335,obwe-pokazalo-ile-terenow-ukrainy-chce-zajac-wladimir-putinKilka dni temu jeden z ekspertów ds. wschodnich tłumaczył nam, że Rosja Putina wciąż patrzy na świat przez pryzmat poczucia osaczania i otaczania przez wrogów. Ci wrogowie, w ich rozumowaniu doprowadzili najpierw do rozbicia Związku Sowieckiego, potem szerzyli kolorowe rewolucje na jego dawnym terytorium a teraz próbują wprowadzić wojska NATO na Ukrainę.
– Z punktu widzenia Moskwy Imperium Rosyjskie stale się kurczy. W 1914 roku było jeszcze aż do Warty, Związek Sowiecki był do Bugu, a teraz Rosja jest mniej więcej na rzece Desna i na Berezynie. Z punktu widzenia Rosjan ich imperium się cofa i mało tego, w ich rozumieniu wrogowie zbliżają się do ich granic – tłumaczył nam dr Jan Malicki, historyk, dyrektor Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego.
Wyraz tego prezydent Rosji również dał w swoim poniedziałkowym wystąpieniu. Stwierdził, że NATO "pluje" na obawy Rosji związane z jej bezpieczeństwem. Że przystąpienie Ukrainy do NATO bezpośrednio zagraża bezpieczeństwu Rosji. Zachód i NATO traktują Rosję jako wroga. Że NATO dało Rosji obietnicę, iż nie będzie rozszerzania Sojuszu na Wschód, ale obietnica ta nie została dotrzymana. - Rosja została "oszukana" w tej kwestii – usłyszał świat.
Usłyszeliśmy też m.in.. że
A poza tym:
– Putin za wszelką cenę nie może oddać tej władzy. Nawet na 10 proc. nie może pokazać, że traci cokolwiek. Wolność Ukrainy oznacza dla niego tragedię. Gdyby Ukraina już tak naprawdę, oficjalnie, została poza strefą wpływów Rosji, to wystarczy jej 5-10 lat i pójdzie bardzo do przodu. Putin nie może do tego dopuścić, bo będzie widać, że Rosja też by mogła pójść tą drogą, ale tak nie jest – tak opowiadała nam o odczuciach Rosjan Irina Bogdanovich.
Obie izby rosyjskiego parlamentu zaakceptowały ratyfikację "umów o przyjaźni, współpracy i wzajemnej pomocy" z republikami doniecką i ługańską. Świat natychmiast obiegły doniesienia o wkroczeniu rosyjskich wojsk na terytorium Donbasu. Informację potwierdził minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak.
W internecie pojawiły się już nagrania, które pokazują kolumny rosyjskich pojazdów wojskowych, w tym czołgów i transporterów opancerzonych. Jak donosi Reuters, zdjęcia pochodzą z przedmieść Doniecka. Przypomnijmy, w pobliżu granicy z Ukrainą zgromadzono ok. 190 tys. rosyjskich wojsk.
W internecie pojawiły się też nagrania propagandowe, które mają ukazywać radość zwolenników Putina z decyzji Rosji. Ludzie na ulicach świętują, wymachują flagami, puszczają fajerwerki.
A także informacje o tym, że armia rosyjska ma ostrzeliwać elektrownię w Ługańsku. Cały czas dochodzą do nas informacje o kolejnych rosyjskich prowokacjach w Donbasie.
– Rosyjscy żołnierze okrążyli w tej chwili Ukrainę. Wierzymy, że ich celem jest Kijów – ostrzegł kilka dni temu prezydent USA Joe Biden. Czy teraz celem Putina będzie stolica Ukrainy? Czy Putin może zająć całe terytorium naszego wschodniego sąsiada?
Tego, niestety, dziś nikt nie jest w stanie przewidzieć. Tak jak analitycy, dyplomaci, politycy i zwykli ludzie głowili się, czy Rosja dokona inwazji na Ukrainę, czy nie, tak teraz trudno przewidzieć każdy kolejny ruch prezydenta Rosji. Scenariusze i tu są skrajne.
– Putin z twarzą wycofał się z kryzysu, który sam wywołał – tak ocenił sytuację wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki i wywołał burzę. Część Polaków słuchała z niedowierzaniem. – Wszyscy na świecie niepokoili się niebezpieczeństwem wojny, znaczy: ataku na Ukrainę, bombardowań itd; tymczasem, daj Boże, kończy się na formalnym uznaniu części oderwanej od Ukrainy już wcześniej, więc sytuacja się niewiele zmienia poza prawną, symboliczną – komentował ostatni rozwój wydarzeń.
Według niego Putin nie posunie się dalej.
Ale nie wszyscy są takimi optymistami jak polski polityk. – Ten ruch prezydenta Putina jest w oczywisty sposób podstawą do próby wykreowania pretekstu dla dalszej inwazji Ukrainy – oświadczyła ambasador USA przy ONZ Linda Thomas-Greenfield podczas nadzwyczajnego posiedzenia Rady Bezpieczeństwa ONZ.
Jak powiedziała, Putin rości sobie pretensje do terytoriów po dawnym ZSRR i dotyczy to całej Ukrainy, ale także Finlandii, części Polski i Turcji.
Również były ambasador RP w Kijowie uważa, że może być inaczej. - Należy domniemywać, że Putin będzie chciał iść dalej, będzie chciał "wyzwalać" większą część terytorium, żeby skompletować być może cały Donbas (...) Niewykluczone, że Putin będzie chciał wyrąbać sobie drogę na Krym przy użyciu wojska. To niezwykle prawdopodobne, bo ten korytarz jest Putinowi potrzebny pod każdym względem – powiedział w rozmowie z Interią Jan Piekło.
Sekretarz generalny NATO dał wcześniej do zrozumienia, że to mało prawdopodobne. – Nie mamy planów rozmieszczenia jednostek bojowych NATO na Ukrainie – oświadczył Jens Stoltenberg 30 stycznia.
Jednak poszczególne kraje ślą wsparcie dla Ukrainy, a Amerykanie wzmocnili wschodnią flankę NATO, m.in. w Polsce pojawili się amerykańscy żołnierze.
– Mamy nadzieję, że ten konflikt uda się zdeeskalować, że Rosjanie pójdą po rozum do głowy, że Władimir Putin zrezygnuje jednak z tych agresywnych planów, które nie przyniosą niczego dobrego - ani Rosji, ani jej sąsiedztwu. Zachód podjął różne wysiłki dyplomatyczne – powiedział, cytowany przez TVN24, przedstawiciel Polski przy NATO Tomasz Szatkowski.
W obliczu rozwoju sytuacji NATO ogłosiło zwołanie na 22 lutego nadzwyczajnego spotkania ambasadorów 30 państw członkowskich Sojuszu z przedstawicielem Ukrainy.
Pojawiają się też doniesienia o wzmacnianiu granic z Ukrainą. Taką zapowiedź złożył minister obrony Węgier Tibor Benkoe. Jak powiedział, Węgry rozmieszczą wojsko w pobliżu swej granicy z Ukrainą. Niemcy zapowiadają wzmocnienie wschodniej flanki NATO.
Wizja III wojny światowej narastała wraz z kolejnymi ruchami rosyjskich wojsk. Nawet patriarcha Konstantynopola, Bartłomiej I, ostrzegł niedawno, że działania Putina mogą do niej doprowadzić.
W czasie nabożeństwa w Stambule wezwał przywódców wszystkich religii do szukania pokojowego rozwiązania sytuacji na Ukrainie. Przemawiał po angielsku – przed zgromadzeniem, w skład którego wchodziło wielu dyplomatów z krajów Europy Wschodniej i z Bałkanów, a także wielu Ukraińców mieszkających w Stambule. Wszystkich wezwał do modlitwy o pokój na Ukrainie.
Dziś wszyscy chcieliby wiedzieć, czy to realny czarny scenariusz. "Koniec z polityką ustępstw wobec Rosji, apelujemy do naszych sojuszników, by zebrać koalicję, mogącą zapobiec wybuchowi III wojny światowej" – zaapelował na Twitterze Ołeksij Makejew, przedstawiciel ukraińskiego MSZ.
Jednak gen. Waldemar Skrzypczak ocenił w rozmowie z TOK FM, że Putin wie, iż nie może doprowadzić do III wojny światowej.
- Putinowi trzeba postawić twarde warunki. Na przykład, że jeśli nie dokona deeskalacji konfliktu w ciągu trzech dni, to my w ciągu trzech dni wprowadzamy sankcje, które zapowiadaliśmy. I nie ma od tego odwrotu. Może to zapobiegnie agresji. W mojej ocenie, w całej sprawie ważna jest też rola Chin. Putin wie, że nie może posunąć się za daleko i doprowadzić do III wojny światowej. Tego nikt nie chce. Putin też tego nie chce, bo mu nie wolno. III wojna światowa zmieniłaby świat i zatrzymałaby chińską ekspansję ekonomiczną. Chińczycy tego nie chcą. Nie teraz – komentował.
Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski uznał działania Rosji za naruszenie suwerenności i integralności terytorialnej państwa ukraińskiego. Późną nocą zwrócił się do narodu z odezwą, w której ogłosił, że uznane na arenie międzynarodowej granice Ukrainy pozostaną takie same pomimo działań Rosji. Mówił: – Nikomu nie jesteśmy nic winni i niczego nikomu nie oddamy.
– Teraz nie jest to luty 2014 roku, a luty 2022 roku. Mamy inny kraj, mamy inną armię. Mamy jeden cel – pokój na Ukrainie – przemawiał Zełenski.
Oświadczył, że uznanie przez Rosję samozwańczych republik może oznaczać jednostronne wyjście Moskwy z porozumień mińskich w sprawie uregulowania konfliktu w Donbasie. Rada Najwyższa Ukrainy wezwała 22 lutego inne państwa i organizacje międzynarodowe, by nie uznawały niepodległości obu republik.
Przypomnijmy, wszystko zaczęło się w 2014 roku, gdy Ukraińcom nie spodobało się, że prorosyjski prezydent Wiktor Janukowycz nie podpisał umowy stowarzyszeniowej z UE. Doszło do masowych protestów na Majdanie, parlament Ukrainy odwołał Janukowycza, prezydent uciekł do Rosji, na wschodzie Ukrainy podniósł się bunt zwolenników Putina.
Interwencja Rosji zakończyła się aneksją Krymu i ogłoszeniem przez dwie tzw. republiki ludowe niepodległości, którą właśnie uznał Putin. Do dziś konflikt pochłonął tysiące ofiar.
Jesteśmy najbliżej regionu konfliktu. Polskie władze i opozycja na różnych frontach angażują się w zabiegi dyplomatyczne i mocno wpierają Kijów. Padają ostre i zdecydowane wypowiedzi, stanowisko jest jednoznaczne. Polska przewodniczy też OBWE.
A Putin wspomniał o naszym kraju w swoim orędziu. - Wyrzutnie tarczy antyrakietowej USA w Polsce mogą być użyte do pocisków ofensywnych – powiedział.
Czy mamy się czego obawiać? – Rosja jest zagrożeniem dla Polski i Zachodu. Wnioski z historii dają nam prawo do ocenienia Rosji jako zagrożenia. Takie prawo daje też obserwowanie agresywnej, neoimperialnej polityki, datowanej co najmniej od 2008 roku, gdy miał miejsce konflikt z Gruzją, ale przede wszystkim od aneksji Krymu. Rosja stała się z nadziei na partnera Zachodu, zagrożeniem. A ponieważ Polska jest częścią Zachodu, to też jest zagrożeniem dla nas – powiedział w rozmowie z naTemat Tomasz Siemoniak, były szef MON.
Czytaj także: https://natemat.pl/398245,tomasz-siemoniak-uspokaja-polska-nie-jest-zagrozona-militarnieByły szef MON uważa jednak, że Polska nie jest zagrożona militarnie, nie jest też zagrożony polski system bankowy, nie jest potrzebne też zaopatrzenie w żywność – gdyby Polacy zaczęli panikować.
– Obecna sytuacja jest przede wszystkim zadaniem dla władz państwowych, takich struktur, jak wojsko czy służby specjalne. To one muszą wyciągać wnioski z tej sytuacji i tak kształtować różne działania, wydatki, aby Polska była jak najlepiej przygotowana. Panika jest złem, panika osłabia. Może prowadzić do destabilizacji różnych instytucji, kompletnie bez powodu – powiedział Siemoniak.
O to również zapytaliśmy byłego ministra obrony. – Biorąc pod uwagę obecną sytuację geopolityczną, nie jest prawdopodobne, że polscy żołnierze będą walczyć w Ukrainie w razie konfliktu. Ukraina nie jest w NATO, wiec nie obowiązują nas zobowiązania traktatowe, jeśli chodzi o kwestie militarne – powiedział Tomasz Siemoniak.
Decyzję Rosji o uznaniu przez Rosję niepodległości Ługańskiej i Donieckiej Republiki Ludowej Białoruś przyjęła "z szacunkiem i zrozumieniem". Zachód grzmi o sankcjach dla Rosji. Wielka Brytania ogłosiła, że nakłada sankcje na 5 rosyjskich banków i trzy osoby fizyczne. Z kolei Niemcy wstrzymały certyfikację gazociągu Nord Stream 2.
A prezydent Ukrainy cały czas rozmawia z przywódcami kolejnych państw. 22 lutego rozmawiał m.in. z premierem Węgier i prezydentem Turcji.
Wysoki przedstawiciel Unii ds. zagranicznych wydał zaś w imieniu Unii oświadczenie, w którym ostrzega Rosję, by nie wykorzystywała umów podpisanych z separatystycznymi republikami. Josep Borrell napisał, że UE ostrzega Rosję: "UE jest gotowa do szybkiego przyjęcia szerszych sankcji politycznych i gospodarczych".
Tylko kolejny ruch Putina jest niewiadomą.