Zapowiedź Disney+ w Polsce z pewnością wielu osobom przyspieszyła bicie serca. Entuzjazm mógł jednak szybko opaść po podliczeniu, ile już na ten moment wydajemy na serwisy VOD. Niektórzy już widzą na horyzoncie "piracką zatokę" i nie zawahają się do niej wskoczyć.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
W Polsce pojawia się coraz więcej platform streamingowych. Jak do tej pory Polacy najchętniej korzystali z Netflixa i HBO.
Disney Polska właśnie ogłosił, że serwis VOD Disney+ pojawi się w naszym kraju już 14 czerwca 2022 roku.
W wielu osobach ta informacja wzbudziła entuzjazm. Inni zastanawiają się, czy ich budżet domowy wytrzyma subskrypcję kolejnej platformy streamingowej.
Netflix, HBO i cała reszta
Pamiętam, jakim wydarzeniem było wejście Netflixa do Polski jesienią 2016 roku. Niby już wcześniej było HBO GO (platforma działała od 2010 roku aż do pojawienia się w naszym kraju HBO Max), ale dostępne tylko dla abonentów operatorów satelitarnych, więc dopiero z pojawieniem się giganta streamingu mieliśmy poczucie, że dotarła do nas cywilizacja.
W tamtym czasie to było naprawdę coś. Koniec z męczeniem się z zawieszającymi się, podejrzanymi serwisami i nędzną jakością czy frustrującym przeglądaniem Internetu w poszukiwaniu idealnych napisów do ściągniętego serialu. Nielegalna droga wielu była nie w smak, ale często stanowiła jedyną opcję obejrzenia międzynarodowych hitów.
Nagle "House of Cards", "Narcos" czy "Stranger Things" dostępne były w świetnej jakości dzięki paru kliknięciom. Chociaż niektórych przyzwyczajonych do "darmowej" rozrywki zęby bolały, to i tak płacili grzecznie 34 zł (bo tyle kosztował wtedy najtańszy pakiet), bo zwyczajnie opłacało się dać tyle za wygodę.
Już na początku zgrzytem było jednak to, że polska biblioteka serwisu nie była tak obszerna, jak chociażby ta amerykańska. Z czasem produkcje Netflixa przestały być też synonimem jakościowej telewizji – platforma rokrocznie wypuszcza kilka świetnych filmów i seriali, ale są to perły w morzu wypluwanych masowo przez nią nijakich produkcji bez duszy.
W 2018 roku do gry weszło HBO GO dając dostęp do swojej biblioteki nie tylko użytkownikom telewizyjnych kanałów HBO, ale wszystkim zainteresowanym. Oferta nie była nawet w połowie tak szeroka jak Netflixa, ale wynagradzała to jakością – niemal każdy serial HBO trzyma poziom, a takie tytuły, jak "Gra o Tron", "Rodzina Soprano" czy "Czarnobyl" to telewizyjne arcydzieła wszech czasów.
Cenowo platforma też wypadała lepiej niż Netflix. Cena wahała się w górę i w dół, ale w końcu stanęła na 24,99 zł, więc kosztowała mniej niż najtańszy pakiet giganta streamingu (którego cena na chwilę obecną zatrzymała się na 29 zł).
W przypadku HBO GO zawodziła jednak sama aplikacja, która często się zawieszała, obniżała jakość obrazu czy nawet nie chciała się włączyć. Korzystanie z niej nie było tak wygodne, jak użytkowanie Netflixa, dlatego znów tęsknym wzrokiem patrzeliśmy w stronę Zachodu i doskonalszej siostry HBO GO, jaką było HBO Max.
Platforma weszła w końcu do Polski 8 marca 2022 roku, oferując szerszą biblioteką seriali i filmów oryginalnych, starszych produkcji oraz szybszy dostęp do nowości kinowych wytwórni Warner Bros. Wejście serwisu dla wielu odbyło się bezboleśnie dla ich kieszeni – abonenci HBO GO automatycznie przeskoczyli do nowej usługi w lepszej cenie, wynoszącej 19,99 zł, która w promocji dostępna jest także dla nowych użytkowników serwisu.
Po drodze na naszym podwórku zadebiutowały jeszcze dwie inne platformy, które nie wzbudzają jednak takiego zainteresowania, jak Netflix i HBO. Prime Video od Amazona i Apple TV+ to najmniej popularne w Polsce serwisy VOD z tych największych, chociaż dość korzystne cenowo – obecnie ten pierwszy wraz z usługą Amazon Prime kosztuje 49 zł za rok, a ten drugi 24,99 zł miesięcznie.
Choć ich biblioteki nie są imponujące (polska oferta Prime Video jest mocno okrojona, a ta Apple TV+ ogranicza się do ich produkcji oryginalnych), znajduje się w nich sporo serialowych perełek, chociażby takich jak nagrodzone Złotymi Globami "Ted Lasso" (Apple) czy "Wspaniała Pani Maisel" (Prime Video).
Ciężko jednak będzie niektórym ignorować dłużej te platformy, gdyż znajdujące się na nich produkcje zaczynają się liczyć w ważnych stawkach – "Being The Ricardos" od Prime Video było nominowane do Oscara w trzech kategoriach, a wykupiona przez Apple TV+ "CODA" dostała trzy statuetki, w tym tę najważniejszą dla Najlepszego filmu.
Netflix – 29 zł (w najtańszym pakiecie i póki co), HBO Max – 19,99 zł, Prime Video – ok. 4 zł, Apple TV+ – 24,99 zł. To wszystko razem daje niemal 80 zł, a w modelu subskrypcyjnym korzystamy przecież nie tylko z serwisów VOD, ale także wypożyczamy książki, gry, słuchamy audiobooków, płacimy za Youtube'a bez reklam czy prenumerujemy gazety – stówka albo więcej pewnie się z tego uzbiera.
Wielka czwórka to jeszcze nie koniec. W Polsce prężnie działa również Canal+ VOD z imponującą biblioteką, a serwis VOD Onetu, Nowe Horyzonty VOD i Chili też mają swych odbiorców – z tym że one działają jak klasyczne wypożyczalnie, w których płaci się za każdy wypożyczony film. Ciężkie jest życie kinomana.
Do tego wszystkiego niebawem na rynku platform streamingowych w Polsce pojawi się długo wyczekiwany gracz, którego większości osób trudno będzie zlekceważyć.
Myszka Miki atakuje
Lawirowali, kluczyli, puszczali aluzje, aż w końcu ogłosili radosną nowinę – Disney+ pojawi się w Polsce już 14 czerwca tego roku, a wraz z nim uwielbiane przez widzów filmy Marvela, animacje Pixara, produkcje w świecie "Gwiezdnych wojen" i wiele innych. Cena 28,99 zł za miesiąc plasuje platformę gdzieś pomiędzy Netflixem a HBO – nie jest zawrotna, ale niektórzy już kręcą nosem.
"W końcu! Polska przestaje być krajem ósmej kategorii. Tylko ta cena… w porównaniu do Netflixa jest ok, ale już przy HBO Max, które w PL jest za 19,99, nie wygląda to różowo…" – czytamy w komentarzu pod postem na profilu Disney Polska na Facebooku.
Zdecydowanie przeważają jednak entuzjastyczne reakcje. "Nie mogę się doczekać chyba bardziej niż moje dzieci", "Najlepszy prezent na urodziny", "Mój must have do subskrypcji" – piszą przyszli subskrybenci serwisu.
Sama również skłamałabym, gdybym powiedziała, że informacja o pojawieniu się usługi sygnowanej uszami Myszki Miki nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia.
Owszem, w ogólnym rozrachunku nie przepadam za filmami Marvela czy Star Warsami, ale na wieść o możliwości obejrzenia tak intrygujących tytułów jak "Wanda Vision", nadchodzący "Moon Knight" i nadrobieniu animacji Pixara jak "Raya i ostatni smok" czy "Nasze magiczne Encanto" mi też zaświeciły się oczy.
Szybko jednak zmarkotniałam. "Kolejna subskrypcja do opłacenia" – zapewne nie była to jedynie moja pierwsza myśl, po tym jak już opadł entuzjazm. Niecałe 30 zł nie wydaje się kwotą, która byłaby w stanie zrobić dużą wyrwę w budżecie domowym, ale jeśli doliczy się ją do już wydawanej sumy na subskrypcje, kredyty, dzieci, psy i koty, to nagle zaczyna to robić różnicę.
Ludzie już dają sobie rady, jak korzystać z całego dobrodziejstwa inwentarza i nie skończyć z dziurą w kieszeni. Najczęściej podpowiadają kupowanie platform na zmianę, oglądanie tego, co nas interesuje i przeskakiwanie do kolejnego serwisu.
Takie podejście wymaga jednak pewnej dyscypliny: zarówno pamięci o tym, kiedy anulować, a kiedy włączyć daną usługę, a także wstrzemięźliwości i zgody na to, że gdy mamy miesiąc Netflixa, a na HBO wchodzi mega produkcja, my grzecznie czekamy, aż nasza subskrypcja dobiegnie końca. Znając siebie nagle atrakcyjniejsze wydałyby mi się te tytuły, do których akurat nie miałabym dostępu.
Inni sugerują wprost, że powrót do "pirackiej zatoczki" coraz bardziej ich nęci. W polskich widzach mroczne myśli dopiero kiełkują, ale wśród zagranicznej publiczności takie nastawienie pojawiło się już parę lat temu, kiedy musieli wybierać nie pomiędzy kilkoma, a kilkunastoma platformami streamingowymi.
Obranie występnej drogi kusi niektórych nie tylko ze względu na przytłaczającą liczbę płatnych serwisów VOD, ale też ze względu na to, że nadal niektóre głośne tytuły nie są dostępne w Polsce legalnie.
Tak jest między innymi z produkcjami niedostępnej w naszym kraju platformy Hulu, które czasami pojawiają się na HBO ("Normalni ludzie") czy Prime Video ("Dziewięcioro nieznajomych", "Głęboka woda"), ale nie zawsze. Próżno szukać w naszych serwisach takich seriali jak "Only Murders in the Building" czy "Reservation Dogs", okupujących szczyty list najlepszych produkcji telewizyjnych ubiegłego roku.
Informacja o wejściu nowej platformy wzbudziła też niepokój z innego powodu. Bo jak wcisnąć kolejne filmy i seriale w swój grafik? "W tym czasie to by się przydał z dobry miesiąc wolnego, żeby nadrobić nowe produkcje, jak i te z dzieciństwa" – stwierdziła z entuzjazmem, ale jednak przytomnie jedna z obserwatorek profilu Disneyu na wieść o rychłym pojawieniu się serwisu w Polsce.
Liczba produkcji, które TRZEBA nadrobić wciąż rośnie, a czasu wciąż jest tyle samo. Na mnie czeka już kupka wstydu z biblioteki Netflixa i HBO (o innych serwisach nie wspominając – oferty Apple TV+ nawet jeszcze nie tknęłam), więc na produkcje Disneya czekam z niekoniecznie zdrowym szaleństwem w oczach.
Nikogo nie namawiam do rezygnacji z Disney+, a już tym bardziej na danie nura do "pirackiej zatoczki". Jaka jest rada na rosnącą liczbę serwisów VOD i serialowy zapie***l? Szczerze mówiąc – nie wiem.
Jeśli chodzi o ratunek naszych portfeli, jest jakieś światełko w tunelu. Wszystko wskazuje na to, że niejako cofamy się do ery wykupowania w abonamencie satelitarnym kanałów z tą różnicą jednak, że tradycyjne stacje telewizyjne zastąpiły platformy streamingowe – niektóre sieci komórkowe już proponują wraz ze swoimi abonamentami dostęp do kilku usług VOD naraz w okazyjnych cenach. Podobną ofertę ma też Canal+ VOD.
Co z tego jednak, jak i tak nasz czas nie rozciągnie się jak guma? Na to pytanie naprawdę nie znam odpowiedzi, bo nawet przy ostrej selekcji filmów i seriali lista zdaje się nie mieć końca i wciąż wydłuża się o kolejne tytuły, dusząc nas jak wąż boa swoją ofiarę.
Jestem psycholożką, a obecnie również studentką kulturoznawstwa. Pisanie towarzyszyło mi od zawsze w różnych formach, ale dopiero kilka lat temu podjęłam decyzję, by związać się z nim zawodowo. Zajmowałam się copywritingiem, ale największą frajdę zawsze sprawiało mi pisanie o kulturze. Interesuje się głównie literaturą i kinem we wszystkich ich odmianach – nie lubię podziału na niskie i wysokie, tylko na dobre i złe. Mój gust obejmuje zarówno Bergmana, jak i kiczowate filmy klasy B. Po godzinach piszę artykuły naukowe o horrorach, które czasem nawet ktoś czyta.