Powrót do świata magii i czarodziejstwa powinien smakować jak słodycz, ale zamiast tego pozostawia w ustach gorzki posmak. Choć początek "Fantastycznych zwierząt: Tajemnice Dumbledore'a" dawał nadzieję na skosztowanie czegoś zupełnie nowego, to koniec potwierdził moje wcześniejsze obawy. Film inspirowany twórczością J.K. Rowling jest ładną kalką "Harry'ego Pottera", która nostalgią i świetnym Madsem Mikklesenem chce przykuć uwagę widza.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Fantastyczne zwierzęta: Tajemnice Dumbledore'a" to trzecia część serii inspirowanej twórczością J.K. Rowling. Film opowiada o magizoologu Newcie Scamanderze i historii burzliwej relacji Albusa Dumbledore'a z Gellertem Grindelwaldem.
Mads Mikkelsen wypada dużo lepiej w roli złego czarnoksiężnika niż Johnny Depp.
Produkcja czerpie garściami z nostalgii za "Harrym Potterem".
Kłótnia kochanków
Albus Persiwal Wulfryk Brian Dumbledore skrywa wiele tajemnic i stale coś kombinuje. W serii "Fantastyczne zwierzęta" nie jest jeszcze siwym, długobrodym staruszkiem, który zna rozwiązanie na wszystkie problemy, a młodym profesorem chowającym się za murami Hogwartu i teleportującym się to tu, to tam, niczym wprawiony agent.
Mimo najlepszych chęci czarodziej nie może tak po prostu uratować świata mugoli, któremu zagraża zaślepiony faszystowską ideologią czarnoksiężnik Gellert Grindelwald. Obydwaj panowie złączeni są bractwem krwi - przysięgą kochanków, którzy w młodości obiecali sobie, że nigdy nie będą ze sobą walczyć.
Dumbledore nie chce biernie przypatrywać się zbrodniom popełnianym przez szemraną świtę Grindelwalda, więc skrzykuje swoich zaufanych ludzi, prosząc ich o pomoc w powstrzymaniu szaleńca i jego popleczników.
I tu wracamy do głównego bohatera filmowej serii, czyli magizoologa Newta Scamandera. Razem z bratem aurorem, mugolskim piekarzem Jacobem Kowalskim i innymi dobrymi magami musi on za wszelką cenę chronić mieniącą się złotem smoczą sarenkę, którą Grindelwald pragnie wykorzystać do tego, aby przypieczętować swoją władzę. Zgodnie z tradycją zwierzę to wyłania przywódcę spośród czarodziejów. Wystarczy, że się przed kimś pokłoni.
Fantastyczne (niefantastyczne) zwierzęta
"Fantastyczne zwierzęta: Tajemnice Dumbledore'a" potwierdziły moje najgorsze przypuszczenia. Filmowa seria w reżyserii Davida Yatesa zmierza w tę samą stronę co inne wielkie tytuły z licznymi kontynuacjami na koncie, nie wyciągając żadnych wniosków z błędów popełnionych przez twórców nowej trylogii "Gwiezdnych Wojen" czy "Hobbita".
J.K. Rowling po raz trzeci zademonstrowała widzom swoje scenariuszowe umiejętności, a raczej ich brak. Nie chodzi tu nawet o banalne dialogi, a o sam pomysł na fabułę, która zdaje się tkwić w błędnym kole. Jeśli myślicie, że schemat z poprzednich części się nie powtórzy, to porzućcie złudne nadzieje. Autorka gra na zwłokę, mając z tyłu głowy fakt, że podpisała już kontrakt na następne dwie odsłony serii.
Gdy brakuje jej pomysłu na dalsze pociągnięcie wątków, wtedy idzie na łatwiznę, robiąc z nostalgii dojną krowę. Zamiast skupić się na wymyślaniu nowych tekstów, które zapadłyby widzom w pamięć i byłyby cytowane przez kolejną dekadę, pisarka jak gdyby nigdy nic powtarza w jednej ze scen znane wszystkim fanom Harry'ego Pottera słowo "Always" wypowiedziane pierwotnie przez Severusa Snape'a.
"Always" w "Fantastycznych zwierzętach" rzucono ot tak w wątku, który zrodził się dopiero w tej części i nie miał żadnego powiązania z fabułą swoich poprzedniczek. Miało być wzniośle, a wyszło tanio i patetycznie. I do tego sprowadza się właśnie próba stwerzonia przez Rowling drugiego Marvela.
Scenarzystka żyje przeszłością, myśląc, że "Fantastyczne zwierzęta" zdołają powtórzyć sukces "Harry'ego Pottera". Mamy już trzecią część, a nowa seria nawet nie dorasta do pięt historii z książek o "chłopcu, który przeżył". Jak ma to zrobić, skoro osoby, które czytały powieści, wiedzą dokładnie, co stało się po latach z Dumbledorem i Grindelwaldem? A przecież to na nich skupiona jest cała intryga ostatnich filmów.
"Fantastyczne zwierzęta" wypełniają luki pozostawione przez siedem tomów o Potterze, jednak nie są w stanie wprowadzić satysfakcjonujących elementów zaskoczenia. W finale "Zbrodni Grindelwalda" dowiedzieliśmy się, że Credence Barebone (Ezra Miller) to zaginiony krewny Albusa Dumbledore'a. W "Tajemnicach Dumbledore'a" wątek chłopaka, choć ukazano go wcześniej jako największy plot twist w całej serii, został zepchnięty na boczny tor i podsumowany tym, że (SPOILER) "młodzieniec i tak umrze".
Po seansie trzeciej części z trudem da się odgonić od siebie myśl, że cokolwiek w tym filmie miało znaczenie. Główni bohaterowie nie zmieniają się, nie mają konfliktów wewnętrznych (poza Credencem i Queenie Goldstein) i są jednowymiarowi. Przypięto im co najwyżej łatki albo dobrych, albo złych. Nic pomiędzy.
Mikkelsen lepszy od Deppa
Film Yatesa warto obejrzeć dla efektów wizualnych, które olśniewają. Dzięki nim magiczne stworzenia wyglądają jak żywe, ale szkoda, że z części na część jest ich na ekranie coraz mniej. Więcej czasu poświęcono scenom walk na różdżki, efekciarskim wybuchom i familijnemu poczuciu humoru, które rzadko kiedy bawi.
Aktorzy robią, co tylko mogą ze scenariuszem, choć nie daje on im dużego pola do popisu. Mads Mikkelsen, który zastąpił Johnny'ego Deppa w roli Grindelwalda po sądowej batalii z Amber Heard, gra tak samo dobrze jak w innych produkcjach. Odgrywany przez niego czarnoksiężnik jest dużo mroczniejszy od tego, którego poznaliśmy w drugiej części.
Deppa ratowała charakteryzacja, natomiast Mikkelsen nie potrzebuje białych nażelowanych włosów oraz jaskrawych soczewek, aby pokazać odbiorcom psychopatyczną stronę swojej postaci. W duecie z Judem Law (Albus Dumbledore) czuć niewysłowione napięcie, podsycane raz po raz manipulatorskimi uśmieszkami duńskiego aktora i jego gwałtownymi ruchami, wskazującymi na to, że mamy do czynienia z prawdziwym potworem.
Wspólne sceny Eddiego Redmayne'a (Newt Scamander) z Danem Foglerem (Jacob Kowalski) i Callumem Turnerem (Theseus Scamander) również cieszą oko, bo można się na nich szczerze pośmiać. Relacje Newta z przyjacielem i bratem mają w sobie coś z sitcomów, tyle że bez tzw. "śmiechu z puszki" w tle.
Mówi się, że do trzech razy sztuka. "Fantastyczne zwierzęta: Tajemnice Dumbledore'a" utwierdziły mnie w przekonaniu, że raczej nie będę wypatrywać na horyzoncie kolejnej części tej serii. Mam dosyć oglądania magicznej wersji "Złap mnie, jeśli potrafisz". Nadzieje na to, że Rowling jeszcze kiedykolwiek zaserwuje fanom coś świeżego, legły w gruzach. Idąc tropem autorki i odnosząc się do nostalgii za "Harrym Potterem", pozwolę sobie zacytować klasyka: "Koniec psot".