nt_logo

Tylu penisów nie było nawet w "Euforii". "Minx" to jednak coś więcej niż przegląd genitaliów

Maja Mikołajczyk

19 kwietnia 2022, 20:20 · 4 minuty czytania
Tytuł nie kłamie – już w pierwszym odcinku "Minx" zobaczycie tyle penisów, ile przez całe dwa sezony "Euforii" wam się nie śniło. Serial HBO Max zdecydowanie jest jednak czymś więcej niż przeglądem wszystkich możliwych typów męskich genitaliów.


Tylu penisów nie było nawet w "Euforii". "Minx" to jednak coś więcej niż przegląd genitaliów

Maja Mikołajczyk
19 kwietnia 2022, 20:20 • 1 minuta czytania
Tytuł nie kłamie – już w pierwszym odcinku "Minx" zobaczycie tyle penisów, ile przez całe dwa sezony "Euforii" wam się nie śniło. Serial HBO Max zdecydowanie jest jednak czymś więcej niż przeglądem wszystkich możliwych typów męskich genitaliów.
"Minx" – serial HBO Max. [RECENZJA] Fot. kadr z serialu HBO Max "Minx"
  • "Minx" to komediowy serial HBO Max stworzony przez Ellen Rapoport.
  • Osadzona w latach 70. fabuła skupia się na dziennikarce Joyce Prigger, która rozkręca feministyczne i pornograficzne czasopismo dla kobiet.
  • W obsadzie serialu znaleźli się: Ophelia Lovibond ("Strażnicy galaktyki"), Jake Johnson ("Jess i chłopaki"), Michael Angarano ("The Knick") oraz Lennon Parham ("Dom wygranych").

Szalone lata 70.

Lata 70. to w USA czas rewolucji seksualnej i prężnego działania ruchu feministycznego, jednak nawet w takim krajobrazie niełatwo wydać ambitne czasopismo dla kobiet, o czym szybko przekonuje się aspirująca dziennikarka Joyce Prigger (Ophelia Lovibond).

Jedynym zainteresowanym jej magazynem okazuje się Doug Renetti (Jake Johnson) – właściciel wydawnictwa Bottom Dollar, zajmującego się... pornografią. Praca Joyce w branży dla dorosłych i wydawanie "Minx" sprawi, że kobieta będzie musiała skonfrontować swój idealizm z (czasami bardzo) brutalną rzeczywistością.

"Minx" nie opowiada historii opartej na faktach i zasadniczo nie występują w nim postacie historyczne (chociaż często się o nich wspomina, szczególnie o Glorii Steinem, której starciu z konserwatywną Phyllis Schlafly poświęcony był inny serial HBO "Mrs. America"), ale twórczyni serialu zdradziła, że inspirowała się rzeczywiście istniejącymi magazynami dla kobiet o podobnym charakterze.

– Przeczytałam coś o jednym z takich czasopism i od razu mnie to uderzyło: te pornograficzne magazyny w latach 70. były magazynami feministycznymi, o których nie miałam pojęcia. Feministki i pornografowie pracowali w tych redakcjach ramię w ramię – opowiadała Ellen Rapoport w podcaście The Hollywood Reporter "TV's Top 5".

Epoka w serialu Rapoport to efektowne przebranie, na które jednak bardzo chcemy i dajemy się nabrać. Kostiumy i scenografia mają więcej ducha lat 70. niż same lata 70., jednak w tym estetycznym szaleństwie jest metoda.

"Minx" bowiem w pierwszym szeregu ustawia się obok seriali komediowych i jako produkcja tego typu w swoim przerysowaniu sprawdza się świetnie. Rapoport ma swój specyficzny typ humoru, chociaż do oryginalności i bezpardonowości żartów Mindy Kaling ("Jeszcze nigdy...", "Życie seksualne studentek") jeszcze trochę jej brakuje.

W serialu faktycznie pojawia się sporo frontalnej nagości męskiej. Chociaż w ostatnim czasie nie jest już to taka nowość, w produkcji HBO zaskakuje nie tylko liczba pokazywanych widzom penisów, ale także to, w jaki sposób są ukazane.

W tym serialu bowiem szczególnej seksualizacji ulega nie (tak jak zwykle) kobiece ciało, a męskie, które (zazwyczaj) jeśli już było pokazywane w pełni, to najczęściej w naturalnych sytuacjach i w neutralny sposób. Jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale liczę, że to jednak zwiastun nadchodzącego w tej materii równouprawnienia – kobiety też powinny móc sobie "popatrzeć".

Jednak nie o salwy śmiechu czy męskie genitalia się tu tylko rozchodzi. Problemy, z jakimi mierzy się redaktorka naczelna "Minx", boleśnie przypominają te współczesnych feministek. Seksizm to chleb powszedni Joyce, a co tym bardziej dla niej rozczarowujące, częstują ją nim często rzekomi sprzymierzeńcy.

"Minx", czyli jak (nie) zadowolić wszystkich

Joyce zderza się z rzeczywistością nie tylko w postaci jednoznacznie szowinistycznych mężczyzn, którym nie podoba się, że kobiety odkrywają swoją seksualność bez ich udziału czy konserwatywnych polityczek próbujących utrzymać status quo.

Seksistą i cynikiem okazuje się rzekomo liberalny partner Joyce, a żyjący w ekoterrorystycznej komunie mężczyźni mają własny pomysł na wykorzystanie rewolucji seksualnych do własnych celów, co prawdopodobnie zostało zainspirowane zwyczajami, jakie panowały w The Weather Underground.

Baty na głowę redaktorki naczelnej "Minx" niespodziewanie spadają także ze strony kobiet zaangażowanych w ruch emancypacyjny. Autorka feministycznego bestsellera spuszcza Joyce na bambus, gdy dowiaduje się, że na współpracy z nią nie skapitalizuje modnych idei, a studentki odrzucają jej magazyn ze względu na za mało radykalny przekaz.

To ostatnie można zresztą uznać za swojaki chichot losu, gdyż przed pracą w Bottom Dollar Joyce sama była idealistką szpikującą swoje teksty słownictwem niezrozumiałym dla 95 proc. społeczeństwa i marzącą o magazynie o kuszącej nazwie "Przebudzenie matriarchatu".

I chociaż uproszczenie przekazu i poprzetykanie tekstów o antykoncepcji i gwałcie małżeńskim zdjęciami nagich mężczyzn nie zaskarbiło jej sympatii kiszących się we własnym sosie znajomych i zamykającego się w ciasnej bańce środowiska, dotarło do zwykłych kobiet – i w tym Joyce ostatecznie odnajduje prawdziwą wartość "Minx".

"Minx" pomimo wikłania bohaterów w absurdalne sytuacje nie oddala się zanadto od naszej rzeczywistości, pokazując, że nie każdy, z którym dzielimy poglądy, koniecznie będzie dobrym człowiekiem, a osoba daleka nam światopoglądowo czy środowiskowo może okazać się bardziej życzliwa i otwarta niż człowiek, po którym byśmy się tego spodziewali.

Wątpliwości może jednak budzić sposób, w jaki liberalne środowisko zostało przedstawione w kontrze do branży porno, a ta została ukazana jako szalona, lecz wspierająca się rodzinka, w której co prawda każdy chce przede wszystkim zarobić, ale wszyscy się kochają i wzajemnie szanują.

Rzeczywistość pełna jest niuansów i cieszy mnie, że w serialach dotyczących progresywnej tematyki powoli odchodzi się od plemiennej wizji świata, ale taki obraz znanego z wszelakich nadużyć wobec kobiet biznesu nie wydaje się do końca uczciwy, choć trzeba oczywiście wziąć poprawkę na to, że "Minx" to komedia, więc można jej więcej wybaczyć.

Serial Ellen Rapoport to mimo wszystko produkcja udana, która bez irytującego dydaktyzmu w zabawny sposób pokazuje, że czasami żeby zmienić świat, trzeba zacząć od siebie i nie chodzi tu o porzucenie własnych wartości, ale o niezamykanie się w świecie abstrakcyjnych teorii, tylko konfrontowanie ich z zastaną rzeczywistością i realnymi możliwościami działania.

"Minx" kończy się w sposób, który zapowiada nadejście następnego sezonu, a pozytywne recenzje serialu wskazują, że nic nie powinno stanąć na drodze do jego powstania. Dajesz, Joyce – albo raczej Ellen.

Może Cię zainteresować również: