W ostatnim czasie świat polityki i sztuki filmowej zdają się nieustannie ze sobą krzyżować. Dyskusje wokół "Pokłosia" i filmu o katastrofie smoleńskiej sprawiły, że aktorzy chcąc nie chcąc stali się uczestnikami politycznej gry. Nie pierwszy raz w polskiej historii.
Zaczęło się od “Pokłosia” i wywiadu, jakiego Maciej Stuhr udzielił Piotrowi Najsztubowi. Szybko posypały się na niego oskarżenia o to, że promuje antypolskie postawy.
Wojna polsko-polska w świecie filmu
Jak zauważa Kazimierz Kutz, atmosferę w mediach i polityce podgrzała jeszcze w tamtym czasie sprawa śladów trotylu na prezydenckim tupolewie. W konsekwencji temperatura sporów o “Pokłosie” była niesłychanie wysoka. – Pasikowski zrejterował, nie udzielając się w mediach i na placu boju pozostał tylko Maciej Stuhr. To on wziął całe odium na siebie i dlatego niedawno wsparł go Daniel Olbrychski – ocenia Kutz.
Nie był to jednak koniec filmowo-politycznego zamieszania. Wkrótce wybuchła sprawa udziału Mariana Opani w filmie o Smoleńsku, w którą wkrótce zamieszani zostali także Marian Kociniak i Witold Pyrkosz. Ten ostatni mówił zresztą w rozmowie z naTemat.pl, że nie chce komentować sprawy i brać udziału w medialnej spirali nakręcanej wokół filmu i jego osoby.
W tym samym czasie szeroko komentowano rezygnację Bogusława Lindy z udziału w “Pokłosiu”. Gdy pojawiła się informacja, że aktor odmówił angażu z “powodów ideologicznych”, dla wielu stał się bohaterem, którego przeciwstawiano Stuhrowi. Tymczasem jednak sam aktor w radiu TOK FM odciął się zdecydowanie od przyprawianej mu etykietki. "Patrioci! Nie bierzcie mnie za przykład! Nie nadaję się!" – zapewniał.
Czy niespodziewane spotkanie światów filmu i polityki powinno nas dziwić? – Nie do końca. Historycznie rzecz biorąc, film i polityka raz po raz o siebie zahaczają – mówi krytyk filmowy, Wiesław Kot.
Aktorzy, polityka i historia
Wydaje się, że ostatni raz to, jak aktorzy dobierają role, tak duże polityczne znaczenie miało w Polsce w czasach “Solidarności”. Część aktorów po wybuchu stanu wojennego ogłosiła akcję bojkotu. Polegała ona na tym, że przestano grać w państwowych teatrach i nie brano udziału w produkcjach filmowych.
– Popularne stały się przedstawienia wystawiane w prywatnych domach. Nie brakło w nich akcentów politycznych, odwołujących się do bieżącej sytuacji w kraju. We Wrocławiu w 1984 roku wystawiono np. spektakle oparte na motywach aresztowania Władysława Frasyniuka lub działalności ks. Jerzego Popiełuszki – opowiada Dr Sebastian Ligarski ze szczecińskiego oddziału IPN.
Dodaje też, że w stanie wojennym wielu ludzi kultury i sztuki zostało internowanych. Byli wśród nich aktorzy Halina Mikołajska i Maciej Rayzacher oraz reżyser Kazimierz Kutz. – Środowisko filmowe było mocno zaangażowane w działalność komitetów pomocy internowanym, które zbierały informacje, pomagały rodzinom i przekazywały dary uwięzionym. Warto wspomnieć tu chociażby postać wybitnej aktorki, Mai Komorowskiej i Daniela Olbrychskiego, którzy byli wyjątkowo aktywni na polu pomocy więźniom politycznym – mówi historyk IPN.
Wiesław Kot przypomina, że także podczas niemieckiej okupacji postawa aktorów była kwestią o ogromnym znaczeniu politycznym. Oczekiwano od nich, że nie będą występować w oficjalnie działających teatrach czy kabaretach. – Igo Sym, polski aktor biorący udział w niemieckich propagandowych produkcjach i donoszący na rodaków, został zastrzelony przez żołnierzy podziemia – mówi krytyk.
Choć w latach osiemdziesiątych aktorów nie karano już w tak brutalny sposób, dochodziło do ostracyzmu lub wygwizdywania ich występów. Dr Sebastian Ligarski twierdzi, że publiczna krytyka spotykała w tamtych czasach Stanisława Mikulskiego czy autorkę sztuk scenicznych i scenariuszy Halinę Auderską.
Film nie ucieknie przed polityką
– To było zupełnie co innego – mówi Kazimierz Kutz wspominając czasy bojkotu z lat osiemdziesiątych. – Wtedy środowisko filmowe z własnej woli, jako zorganizowana grupa, opowiedziało się po stronie “Solidarności”. Dziś wojna polsko-polska sama weszła na teren kina – ocenia.
Kutz podkreśla, że medialno-polityczny dyskurs w Polsce potrzebuje przeciwników i dlatego aktorzy chętnie obsadzani są przez opinię publiczną jako “gracze” po jednej czy drugiej stronie barykady. – Opanię nazwano “marnym kabareciarzem”, a z Lindy chciano zrobić “patriotę”, przeciwstawiając go Stuhrowi – mówi.
Wiesław Kot twierdzi, że aktorzy nie mogą uciec od pytań o polityczne znaczenie swoich zawodowych wyborów. – Nie jest problemem to, że ktoś zagra Hitlera czy Stalina. Chodzi raczej o to, jaka jest wymowa filmu, czy nie jest on propagandową produkcją. Przed takimi dylematami stawali artyści przez cały czas trwania PRL. Także dziś aktorzy nie mogą powiedzieć “jestem artystą, nie interesuje mnie o czym jest film, wykonuję po prostu swój zawód”. W sztuce, także filmowej, nie można uciec od moralności i polityki – mówi.
Warto jednak zastanowić się, czy ze spotkania świata filmu z polską polityką w takim jej kształcie, z jakim mamy obecnie do czynienia, może wyniknąć cokolwiek dobrego.
Odmówiłem roli kilka razy w życiu. Podczas stanu wojennego panował bojkot. Wówczas byłem młodym aktorem. Zaproponowano mi, abym zagrał jedną z głównych ról w filmie o dwóch milicjantach, gnębionych przez członków "Solidarności". Ten film nigdy nie powstał. Odpowiedziałem, że chętnie zagram, gdy w naszym kraju będzie można kręcić filmy o działaczach "S", gnębionych przez milicjantów. CZYTAJ WIĘCEJ
Wiesław Kot
Aktorzy nie mogą powiedzieć “jestem artystą, nie interesuje mnie o czym jest film, wykonuję po prostu swój zawód”. W sztuce, także filmowej, nie można uciec od polityki.